Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2015

Telefon do przyjaciółki – czyli pięć książek, które warto kupić w prezencie ślubnym

Obraz
Jestem świeżo po weselu kuzynki. Obie jesteśmy uważane (i słusznie) za dwa największe mole książkowe w rodzinie. Od dawna wiedziałam, że zażyczy sobie jako dodatek do prezentu ślubnego książkę. I tak jakoś miesiąc przed ślubem mój telefon zadzwonił po raz pierwszy, a potem dzwonił już niemal do samego wesela. Otóż cała rodzina miała jedno pytanie – jaką to książkę należy kupić? Nagle awansowałam na rodzinną wyrocznię i sama byłam lekko w szoku z tego powodu ;)

Brytyjska nowa fala – „Klub dla wybrańców” („The Riot Club”) 2014

„Klub dla wybrańców” jest ekranizacją popularnej sztuki teatralnej „Posh”. Jej głównym tematem są wybryki świetnie urodzonych i bogatych angielskich młodzieńców uczących się w Oksfordzie (choć uczących się to zdecydowanie zbyt dużo powiedziane). Dżentelmeni bardziej niż nauką interesują się bowiem balangami i to dość ostrymi, które odbywają się w ramach elitarnego stowarzyszenia o nazwie „Riot Club”. Choć jest to nazwa fikcyjna, nie sposób uniknąć skojarzeń z rzeczywiście działającym w Oksfordzie Klubem Bullingdona. Do niego również należą starannie wybrani członkowie – bogaci, po prestiżowych szkołach i wywodzący ze starych angielskich rodzin. Choć czasem zdarzają się wyjątki i do klubu przyjmowano obcokrajowców. Tutaj muszę zaznaczyć, bo obsesyjnie powtarzają to wszystkie recenzje filmu, jakie czytałam, że do Klubu Bullingdona należał także Radosław Sikorski. Fakt mocno niechlubny w mojej opinii.

To jednak dziwny serial jest… – „Outlander”

Będę szczera – kiedy pierwszy raz usłyszałam o serialu, w którym bohaterka, Claire Randall, przenosi się w czasie (z 1945 do 1743 r.) i zakochuje w szkockim bojowniku o wolność, wydał mi się dziwaczny (żeby nie napisać szalony). A fakt, że w swoim pierwszym życiu zostawiła męża, którego także rzekomo kochała, pachniał mi intrygą rodem z brazylijskiej telenoweli. Ostatecznie do obejrzenia skłoniły mnie fotosy, na które natknęłam się w Internecie. I wiem jedno - „Outlander” to jednak dziwny serial, powiadam wam.