Marcin Mortka „Martwe jezioro”

Nastał czas najgorszy ze wszystkich – tak wprowadza czytelnika w wykreowany przez siebie świat Marcin Mortka. Początek to rzeczywiście krótkie streszczenie, co i jak się zdarzyło, w formie mocno pachnącej nawiązaniami do „Wieszczby Wolwy” z „Eddy poetyckiej”.
         Mówiąc krótko, nie jest dobrze. Świat przetrwał już inwazję Smoczycy i Armii Tuaisceartan (cóż za pogańska nazwa, na której język można złamać ;) ), Przekleństwa rzucone przez Smoczycę na poszczególne nacje; przybycie Jaszczura i zamęt wzniecony przez Smoczęta, a w końcu wielkie powstanie zwane Burzą, które omal nie doprowadziło do upadku imperium. Ale to wszystko to dopiero przygrywka do tego, co ma się zdarzyć.
         M. Mortka oparł formułę powieści na klasycznym dla fantasy temacie – wędrówce drużyny bohaterów. Postanowił jednak nieco ich odbrązowić i każdemu dołożyć jakąś tajemnicę.
         Głównym bohaterem „Martwego jeziora” jest sterany życiem pułkownik Mads Voorten, zwany Ostrzem Burzy, założyciel i dowódca legendarnego Wiatru, najlepszego oddziału kawalerii walczącej przeciwko imperium w powstaniu. Osobiście wydaje mi się on lekko wzorowany na postaci Andrzeja Kmicica.
         Oprócz Madsa do naprędce i przypadkowo (czy też raczej z woli przeznaczenia) skleconej drużyny dołączy także błędny rycerz w nowym wydaniu czyli Głuchoborczyk Malhorn, Smocza Strażniczka Elinaare, która postanowiła działać na własną rękę i wyrzekła się posłuszeństwa, niemowa Istvan z Pohorców komunikujący się ze światem dzięki wykształceniu niezwykłej więzi z krukiem (a to ptaszysko ma naprawdę wredny charakter i potrafi dodać wiele od siebie w kontaktach międzyludzkich); oraz kociooki łucznik Veilaan z Krivlinii, który przez Przekleństwo Smoczycy nie potrafi odmówić żadnej prośbie. Gdy do grupy dołączył jako przewodnik Okrajec o imieniu Zaskroń, utworzyła się piękna drużyna złożona z wszystkich ciemiężonych przez Smoczycę ludów.
         Każdy z bohaterów ma własny interes do załatwienia, dlatego pragnie wypłynąć na owiane mrocznymi legendami Martwe Jezioro. Oczywiście, posłuszni sługusi imperium będą usiłowali im w tym przeszkodzić.
         Historia jakich wiele w fantasy. Kombinacja znanych tematów – wędrówki, drużyny, smoków, przeklętego miejsca i elfów. Do tego wiele nawiązań do motywów mitycznych, w tym najbardziej rzucająca się w oczy historia króla, który odpłynął, aby wrócić w glorii chwały…
M. Mortka postanowił za to wyróżnić się kreacjami bohaterów. Mads Voorten nie przebiera w słowach i środkach, byle osiągnąć cel. Jednak jedna rzecz zepsuła w moich oczach jego reputację twardziela. Od początku nasunęła mi się taka właśnie motywacja jego działań i myślałam sobie przy lekturze: „Mads, nie rób mi tego”, ale niestety moje przewidywania sprawdziły się. Trudno, zaciskam zęby i żyję dalej. Jednak moją sympatię zdobył sobie kruk i Chruścik. Kreacje bohaterów stanowią z pewnością mocną stronę książki.
Wybór takich, a nie innych postaci ma też swoje konsekwencje w używanym przez nich języku. Autor postawił na dosadny, „żołnierski” żargon i ja na przykład mam mieszane odczucia. Jak na mój gust, było tego trochę zbyt wiele, ale być może się czepiam. Tu istnieją różne progi odporności i co jedni łykają bez mrugnięcia okiem, u drugich wywołuje niesmak.
Za to podoba mi się okładka. Podejrzewam, że jest na niej smok, ale jak by się uparł, to i do kruka doszukać się można podobieństwa. Dwa w jednym ;)
Podsumowując. „Martwe jezioro” to rozrywka w czystej postaci, osadzona w scenerii końca świata i czasów apokalipsy, z wrednymi bohaterami o niewyparzonych językach. Czyta się szybko i bez zgrzytów – tylko tyle i aż tyle, zależy jakie kto ma oczekiwania.

Autor: Marcin Mortka
Tytuł: „Martwe jezioro”
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 312
Data wydania: 2011

Komentarze

  1. Chętnie przeczytam, brzmi ciekawie i zapowiada się fajna lektura ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie za krótka:) Uwielbiam grube książki, a już szczególnie fantasy powinno iść w tomy:) Trochę żartuję, ale jakoś mnie nie pociąga, skoro piszesz, że powiela typowe tematy i wątki, wolałabym coś bardziej innowatorskiego (nie mogę się doczekać czwartej części Pana Lodowego Ogrodu!)

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż, nie jesteś sama w tym oczekiwaniu na czwarty tom „Pana Lodowego Ogrodu” ;) Ja też czekam z niecierpliwością.
    „Martwe jezioro” mnie nie zachwyciło oryginalnością. Oczekiwałam czegoś więcej, wiec uczciwie uprzedzam, jakby się ktoś pokusił o nabycie. Co do długości – fakt, jest krótsza, niż standardowa powieść fantastyczna w naszym kraju, ale to pierwsza część, więc może dlatego.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zagłada domu Sharpe’ów – „Crimson Peak. Wzgórze krwi”

Pożegnanie z braćmi Winchester – recenzja 15 sezonu „Supernatural”

Niech was Pustka pochłonie – „The Originals” sezon 4

Co poszło nie tak w serialu „Przeklęta” („Cursed”)

Fantastyka jest kobietą – czyli 5 polskich autorek, z których twórczością należy się zapoznać