Zagłada domu Sharpe’ów – „Crimson Peak. Wzgórze krwi”
Czekałam na ten film, od
kiedy zobaczyłam pierwsze zdjęcia. Przepiękne, oryginalne i niepokojące.
Wyjątkowo byłam zadowolona także z całej obsady, bo Mia Wasikowska, Jessica
Chastain i Tom Hiddleston to aktorzy, których cenię i lubię. Zapowiadało się
bardzo dobrze.
I jeszcze jedno. W
recenzji będę posługiwała się angielskim tytułem, bo polskie tłumaczenie wydaje
mi się wyjątkowo niefortunne, całkiem łopatologiczne. O wiele lepiej brzmiałoby
purpurowe lub szkarłatne wzgórze. No więc udajemy, że „Wzgórza krwi” nie ma.
Edith Cushing (Mia
Wasikowska) to początkująca pisarka i córka bogatego Amerykanina. Prześmiewczo
nazywana w towarzystwie „Jane Austen”, pisze nie do końca kobiecą książkę – o
duchach. Choć wydawcy tłumaczy, że to tylko metafora, nie do końca tak jest.
Życie Edith zdominowała trauma z dzieciństwa – śmierć matki, której duch
odwiedził córkę i obdarzył ponurą przepowiednią: „Strzeż się Crimson Peak”. Jak
to z przepowiedniami bywa, sens tych słów stał się jasny dopiero wtedy, gdy
było już za późno.
Edith zakochuje się w tajemniczym
przybyszu z Anglii – Thomasie Sharpe (Tom Hiddleston) i po tragicznej śmierci
ojca błyskawicznie bierze z nim ślub i wyjeżdża do jego angielskiej
posiadłości. W starym domu będzie musiała zmierzyć się z paskudną prawdą o Thomasie
i jego siostrze, Lucille (Jessica Chastain).
Fabuła „Crimson Peak” nie
jest ani odkrywcza ani zaskakująca. Widz dostaje dużo wskazówek i szybko może domyślić
się, co będzie dalej. To nie jest horror, więc jeżeli ktoś na horror się
nastawia, to na pewno rozczarowania nie uniknie. Dla mnie to gotycki romans, w
którym duchy są tylko metaforą, zgodnie ze słowami Edith. Równie dobrze mogłoby
ich nie być i nic wielkiego by się nie stało.
Ale tego filmu nie ogląda
się dla fabuły, ale dla specyficznej wyobraźni wizualnej reżysera – Guillermo
del Toro. I uwierzcie, jest na co popatrzeć. Choć to może dziwnie zabrzmi, dla
mnie głównym bohaterem filmu jest posiadłość rodu Sharpe’ów – zwana Crimson
Peak – od rud, które zimą zabarwiają śnieg na czerwono.
Dom jest zbudowany na
kopalni, gnije, przecieka, oddycha, gdy uderzają w niego wiatry, ma mnóstwo
zakamarków, tajnych pokoi, ukrytych przejść, a w podziemiach laboratorium
podobne do przybytków średniowiecznych alchemików – z kadziami wypełnionymi
czerwoną glinką. To żywy organizm, wypełniony mnóstwem dziwacznych,
staroświeckich sprzętów. Brawo dla ludzi, którzy za to odpowiadali. Wykonali
kawał świetnej roboty.
I gdy oglądałam film,
upadek domu, zalewającą go czerwień, coraz mocniej nasuwały mi się skojarzenia
z „Zagładą domu Usherów” Edgara Allana Poe’go. Ten sam motyw – dom i jego
otoczenie kształtujące charakter mieszkańców. Czy wychowani w tak paskudnych
warunkach, wśród zalewu szkarałatnej barwy, Thomas i Lucille mogli być inni?
Rozsypujący się,
nawiedzony dom jest z kolei kluczowy dla znanej powieści gotyckiej „Zamczyska w
Otranto” i cały system powiązań gotyckich gotowy. Zresztą reżyser wielokrotnie
mruga okiem do widza, odsyłając go do wielu znanych dzieł, nie tylko gotyckich.
Nazywanie Edith Jane Austen także nie jest przypadkiem. Thomas przypomina pana
Darcy’ego z „Dumy i uprzedzenia”. Mamy słynny motyw tańca i niechętną siostrę,
lecz Darcy w wydaniu Sharpe’a jest ze skazą. Ale cóż, nie można mieć
wszystkiego.
Film jest konsekwentnie budowany
na zasadzie kontrastów. Czerwień przeplata się z bielą, czerń z czerwienią,
światło z mrokiem. A wszystkie te barwy są ostre, nasycone. Kapitalnie widać to
na końcu. Śnieżyca, Edith w bieli – i krew na jej rękach oraz czerwona szrama
na policzku.
Edith jest takim światłem
rozjaśniającym mrok ponurego domu. I Mia Wasikowska świetnie to oddała – jest
bohaterka jest delikatna, urocza, szlachetna. Motyl, anioł – motyw skrzydeł
jest podkreślany przez suknie i koszule nocne, jakie nosi – z uporczywie
powtarzanymi bufiastymi rękawami.
Jednak królowa może być
tylko jedna – i w tym filmie jest nią Jessica Chastain jako Lucille. Stworzyła skomplikowaną,
niejednoznaczną kreację. Nie wiadomo, czy serdecznie się z toba przywita, czy
wbije ci nóż w serce. Zło nieoczywiste.
Tom Hiddleston jest po
swojemu uroczym, trochę oderwanym od rzeczywistości marzycielem i wynalazcą,
uwięzionym w trójkącie z dwoma kobietami, w którym pełni rolę drugoplanową. Przez
cały czas seansu siedziało mi z tyłu głowy, że tę rolę miał zagrać Benedict
Cumberbatch. I bardzo jestem ciekawa, jak by wypadł. Z pewnością byłaby to inna
kreacja. Bo gdy na początku ojciec Edith mówi, że ów uroczy młodzieniec mu się
nie podoba, kompletnie nie rozumiemy dlaczego i co ma mu do zarzucenia. A z
Cumberbatchem to pewnie byłaby zupełnie inna sprawa.
O czwartym do brydża,
Charlie Hunnamie jako doktorze McMichaelu, mogę napisać niewiele. Przemknął
tylko przez ekran, więc i popisać się nie miał czym.
Podsumowując, w warstwie
fabularnej czułam lekkie znużenie, pod względem wizualnym wprost przeciwnie.
Szerokie panoramy, znakomite kostiumy, gra barw, a nade wszystko samo Crimson
Peak – zachwycające.
Komentarze
Prześlij komentarz