Świat jest pełen strachów – „The Living and the Dead”
Niezmiernie miło jest stwierdzić, że
istnieją na tym świecie rzeczy niezmienne. A jedną z nich jest fakt, że seriale
kostiumowe produkowane przez stację BBC są znakomitej jakości. Nie inaczej jest
z sześcioodcinkowym „The Living and the Dead”.
Koniec
XIX wieku. Nathan Appleby, młody i zdolny psycholog przyjeżdża wraz z żoną,
Charlotte, do rodzinnej posiadłości Shepzoy w Somerset. Nie planuje dłuższego
pobytu, ale ostatecznie decyduje się poprowadzić rodzinną farmę. Życie na wsi
zdecydowanie różni się od tego w wielkim mieście. Zmiany i postęp, który w
Londynie są akceptowane, wśród wiejskiej społeczności budzą silny opór.
Jednak
„The Living and the Dead” nie jest opowieścią o pozytywistycznym zmienianiu
świata. To znaczy jest, ale nie tylko. I nie przede wszystkim. To klimatyczna
opowieść o duchach i zjawiskach paranormalnych, ubrana w sztafaż wiktoriańskich
opowieści grozy.
Z
każdym kolejnym odcinkiem sielska początkowo atmosfera gęstnieje, a sekrety
wydobywające się na powierzchnię są coraz bardziej mroczne i okrutne. Wraz z
głównymi bohaterami zagłębiamy się w świat wiejskich przesądów, rytuałów i
legend.
Serial
korzysta z wielu kalek, które znamy. Jest zatem dziewczyna, która przemawia
głosami innych i tonie w jeziorze. Jest mężczyzna wędrujący nocą przez puste
korytarze wiejskiej posiadłości, oświetlone tylko blaskiem lampki. Podłogi
skrzypią, drzwi same się otwierają, świece gasną od nagłych podmuchów,
zwierzęta wpadają w popłoch, a dziewczyna krwią rysuje na ścianie wizerunek
tajemniczej kobiety z księgą światła. Atmosfera jest pełna grozy i mimo że
wszystkie te triki już gdzieś widzieliśmy, dzięki znakomitej realizacji „The
Living and the Dead” ogląda się z przyjemnym dreszczykiem. Nawet skrzypiące na
wietrze gałęzie wyglądają w nim dziwnie niepokojąco.
Wiele
scen nabiera niesamowicie symbolicznego wyrazu, na przykład śmierć rolnika na
polu. Nikt mi nie wmówi, że nie wygląda to na symboliczną ofiarę złożoną ziemi,
by rodziła obfite plony. W serialu świetnie wykorzystano także grę świateł i
cieni oraz symbolikę kolorów. Zwróćcie uwagę na odcinek o zabójstwie Alice. Martha
nieprzypadkowo spaceruje w czerwonej sukni, a ofiara jest ubrana na biało.
Plus
także za to, ze historia została dobrze rozpisana. Nie poznajemy od razu
wszystkich motywów bohaterów. Dowiadujemy się o nich w trakcie kolejnych
odcinków, by w końcu rozgryźć, o co w tym wszystkim chodzi. A przy okazji
twórcy uraczyli nas ciekawą woltą.
Opowieść zbudowano na
zasadzie konfliktów, a to zazwyczaj wychodzi smakowicie. Postęp rywalizuje z
wiejską nieufnością, która powtarza, że to co stare i sprawdzone, jest lepsze
niż nowe i nieznane. Zdobycze nowoczesnej psychologii stają w szranki z zjawiskami
paranormalnymi.
W
tym momencie muszę wspomnieć o świetnej roli Colina Morgana jako Nathana
Appleby. Mały Merlin dorósł, zmężniał i świetnie wygląda z brodą i w kostiumie
z epoki, a przy tym jak gra. Udało mu się oddać swoistą drogę do szaleństwa,
jaką przechodzi jego bohater.
Kroku
dotrzymuje mu Charlotte Spencer w roli jego żony – też Charlotte. Ambitna i
pasjonująca się fotografią kobieta rzuca dotychczasowe życie, by zająć się
farmą męża. Ma głowę pełną świetnych pomysłów i nigdy się nie poddaje. W
zadziwiający sposób godzi w sobie kruchość z siłą.
W
epizodzie pojawia się także dawno niewidziany, a lubiany David Oakes. Tym razem
- dla odmiany – jako pozytywny bohater. Czekam jednak na serial z jego większą
rolą.
„The
Living and the Dead” jest świetnym serialem. Dobrze napisanym, zagranym i zrealizowanym. Jest jednak
pewien haczyk. Sezon pierwszy nie miał być ostatnim. Niestety, BBC anulowało
drugą serię. I to pozostawiło mnie w stanie nieprzyjemnego zawieszenia. Nie
dowiem się, czemu Nathan to zrobił. Grrr….
Komentarze
Prześlij komentarz