“Nie z tego świata” („Supernatural”) – sezon 9
Tak się jakoś złożyło, że
jeszcze nie pisałam na blogu o jednym z moich ulubionych seriali, który oglądam
już od kilku lat. A że właśnie jestem po obejrzeniu finału kolejnego sezonu,
jest okazja, by to nadrobić.
„Nie z tego świata”
(„Supernatural”) miał swoją premierę w USA w 2005 roku i jak do tej pory
powstało dziewięć sezonów, a na tym nie koniec. W czasach gdy seriale szybko
kończą swoją żywotność, „Nie z tego świata” to swoisty ewenement.
O czym jest „Nie z tego świata”?
Streścić
dziewięć serii to nie lada problem. W skrócie – dwaj bracia, Sam i Dean
Winchester, przemierzają bezdroża Ameryki w czarnej impali przy dźwiękach
muzyki rockowej i polują na potwory. Początkowo głównym wątkiem serialu jest
poszukiwanie przez braci demona, który zabił ich matkę. Jednak z czasem walka
Winchesterów nabiera uniwersalnego wymiaru. Muszą zmierzyć się z apokalipsą,
aniołami i demonami, lewiatanami, a także zapędami władców piekła i
samozwańczych bogów. Głównym tematem serialu jest zatem walka dobra ze złem.
Aktorzy
Co wyróżnia „Nie z tego
świata” i zdecydowało o jego sporej popularności? Z pewnością aktorstwo. Zobaczymy
tu aktorów, których twarze nie zdążyły się opatrzyć w innych produkcjach. Sama
Winchestera gra Jared Padalecki. Tak, tak, dobrze kojarzycie nazwisko – jego
dziadek był Polakiem. Sam jest tym bardziej wrażliwym bratem, wielkoludem z
wiecznie smętną miną. Dean (Jensen Ackles) to wielbiciel szybkich samochodów,
pięknych kobiet i starej, dobrej muzyki rockowej. Twardziel z duszą gotową do
wszelkich poświęceń na rzecz rodziny. Obaj nie zaczynali z wysokiego c, ale
rozwinęli się aktorsko wraz z kolejnymi sezonami serialu. A ich kłótnie jak nic
przypominają sprzeczki starego dobrego małżeństwa ;)
Od czwartego sezonu
dzielnie kroku dotrzymuje im Misha Collins wcielający się w postać anioła
Castiela w nieśmiertelnym beżowym płaszczu. Stale popełniający błędy żołnierz z
duszą rebelianta, zafascynowany ludzkością, której nie rozumie, stał się
nieodłącznym elementem serialu.
Tak jak i Mark Sheppard w
roli Crowley’a, króla piekieł. Fascynująca postać, którą bardzo trudno
rozgryźć. W jednej chwili uprzejmy i słodki jak lukier, ale nie ma wątpliwości,
że nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swój cel. Ot, taka kupiecka natura.
W sezonie dziewiątym
bardzo dobrze zagrali też Curtis Armstrong jako Metatron oraz Tahmoh Penikett,
którego pamiętam z roli w „Battlestar Galctica”. W „Nie z tego świata” gra
anioła Ezechiela. Armstrong świetnie spisuje się jako irytujący, zadufany w
sobie pisarz. Penikett także przekonująco odegrał rolę rozdartego wewnętrznymi
rozterkami skrzydlatego.
Klimat
Czyli
coś, co najtrudniej opisać, a co decyduje o specyficznym smaku „Nie z tego świata”. Po pierwsze, aktorzy,
ale o tym pisałam wyżej. Po drugie, czerpanie pełnymi garściami z przeróżnych
mitologii i religii. Nie ogranicza się ono tylko do zapożyczania z nich
przeróżnych potworów, które bracia mogą zabić na swej drodze. Serial stawia
bowiem pytania fundamentalne o dobro i zło, a także sens wiary w świecie, z
którego Bóg odszedł. „Nie z tego świata” stworzyło własną mitologię. Oczywiście,
stało się to nie od razu, lecz poszczególne elementy dochodziły w kolejnych
seriach.
Po trzecie, serial jest
mocno zanurzony w popkulturze. Oczywiście, najmocniej w tradycji amerykańskich
horrorów i legend miejskich. Mamy tu i nawiązania do popularnych, acz dość
kiepskich filmów (jak „Dom Woskowych Ciał”, w którym nawiasem mówiąc zagrał Jared
Padalecki w wybornym towarzystwie Paris Hilton) oraz klasyków literatury grozy
jak Stephen King czy H. P. Lovecraft. Osobnym tematem są nawiązania do muzyki
rockowej, ale tu akurat nie jestem ekspertem – wyłapałam tylko te najbardziej
oczywiste jak Metalicca czy Deep Purple. „Nie z tego świata” ma nawet swój
oficjalny hymn – kawałek grupy Kansas – „Carry on my wayward son”, którego
dźwięk mówi jedno – zbliża się finał kolejnej serii.
Nieodzownym elementem jest też humor. Można się nieźle uśmiać przy kłótniach Deana i Sama, czy komentarzach kompletnie zielonego w temacie ludzkości Castiela. No i Crowley oczywiście nie zasypia gruszek w popiele.
A do tego dochodzi
„gwizdanie” twórców na modę i upływ czasu. Bracia Winchester wciąż chodzą w
tych samych niemodnych spodniach i koszulach w kratę i słuchają muzyki
poprzedniego pokolenia. A przy wszystkich swoich wadach, cenią rodzinę ponad
wszystko i są gotowi umrzeć jeden za drugiego. I to bez zbędnego patosu.
Sedno – dziewiąty sezon
Dziewiąty
sezon rozpoczyna się dokładnie tam, gdzie skończył się poprzedni. Wskutek
intrygi jednego z aniołów, Metatron, dochodzi do upadku – jego pierzaści
pobratymcy spadają na Ziemię. Jednak nie wyobrażajcie sobie aniołów z „Nie z
tego świata” jako sympatycznych amorków ze skrzydłami. Niewiele różni ich od
piekielnych demonów. Zrzucone na ziemię anioły rozpętują niezły chaos, a
poszczególne odłamy walczą o władzę, nie licząc się z ofiarami. Na domiar złego
na miejsce pojmanego przez Winchesterów króla piekieł, Crowley’a pojawia się
ktoś jeszcze gorszy – rycerz piekła, Abadonn. Tym samym Sam i Dean mają w tym
sezonie dwóch głównych wrogów – Metatrona i Abadonna.
Innym
ważnym wątkiem sezonu dziewiątego jest relacja między braćmi. Już na początku
zaczyna się od mocnego uderzenia. Dean musi zdecydować, czy pozwolić bratu
umrzeć, czy bez wiedzy Sama uczynić z niego naczynie anioła, Ezekiela. Tylko w
ten sposób może ocalić brata. Jak to zwykle bywa, kłamstwo ma krótkie nogi i
okazuje się brzemienne w skutkach.
Moi
ulubieni bohaterowie, anioł Castiel (Cass) i król piekieł Crowley, w tym
sezonie przeżywają trudne chwile. Obaj zyskują okruchy człowieczeństwa. I o ile
Castiel gotów jest przyjąć je z godnością, to o Crowley’u nie można powiedzieć
tego samego.
Był
w serialu taki moment, że Sam i Dean zostali niemal sami na placu boju. W tym
sezonie wiele odcinków nawiązuje do bohaterów z poprzednich serii – przyjaciół
spotkanych w drodze. Trochę zawiodło mnie, że tak mało dowiedziałam się o
Ludziach Pisma, odcinków im poświęconych powinno być więcej. Dwudziesty odcinek
- „Blondlines” miał być pilotem spin –
offu „Nie z tego świata”, ale po kiepskich ocenach stacja wycofała się z tego
projektu. I bardzo dobrze. Dziwaczne połączenie „Originals” z „Ojcem
chrzestnym” nie miało nic wspólnego z klimatem serialu. Stanowiło raczej próbę wykorzystania
receptury, która sprawdział się w „Originals”.
Zakończenie
wbiło mnie w fotel. Czegoś takiego w „Nie z tego świata” jeszcze nie było.
Czekam z niecierpliwością, co będzie dalej. Bo szykuje się małe trzęsienie
ziemi.
Kolejny sezon…
podobno ostatni, a jeśli tak będzie,
mam nadzieję, że z piorunującym zakończeniem.
Komentarze
Prześlij komentarz