„Lorna Donne” (2000)
Znowu będzie o ekranizacji
angielskiej klasyki popełnionej przez stację BBC. Dziś na tapecie „Lorna Donne”
z 2000 r., ekranizacja powieści R. D. Blackmore’a. Tym razem nie jest to jednak
miniserial, a film telewizyjny.
Rok
1675. Rodzina Doone’ów mieszka w dolinie otoczonej bagnami i całkowicie zamkniętej dla obcych. Możny
niegdyś ród śni o wspaniałej przeszłości i odzyskaniu dawnej chwały.
Terroryzuje okolicznych mieszkańców, za nic mając prawo. Doone’owie są
powszechnie znienawidzeni. Nikt nie pała większą żądzą zemsty niż John Ridd. Gdy był chłopcem, Doone’owie
zabili jego ojca i nikt nie poniósł za to kary.
Jeszcze
jako dziecko John przez przypadek przedostał się do pilnie strzeżonej doliny
Doone’ów i natknął się tam na pewną dziewczynkę, Lornę. Po latach młodzi znów
się spotykają i zakochują w sobie. Jednak Lorna pochodzi z rodziny Doone’ów i
ma poślubić ich przywódcę, Carvera. A żeby nie było zbyt prosto, przeszłość
dziewczyny skrywa mroczny sekret.
Tytułową
rolę zagrała Amelia Warner i wypadła całkiem dobrze. Choć trzeba przyznać, że
nie postawiono przed nią jakichś wyrafinowanych wymagań aktorskich. Jej Lorna
jest młoda, niewinna i nieco naiwna.
Niestety, nie przypadł mi do gustu Richard
Coyle w roli Johna Ridda. Nie dość, że niespecjalnie było na kim zawiesić oko,
to jeszcze zagrał bardzo drętwo i cały film sprawiał wrażenie gapiowatego,
niezorientowanego w tym, co się dzieje.
Przez
to kibicowałam głównemu czarnemu charakterowi filmu – Carverowi Doone’owi.
Zagrał go Aidan Gillen, znany m. in. z serialu „Gra o tron”, gdzie brawurowo
wcielił się w postać Petyra Baelisha. Ten aktor jest jak wino – im starszy tym
lepszy, a na dodatek przystojniejszy. Jego Carver jest całkiem ciekawą
postacią, targaną całą masą sprzeczności. Ale kibicowanie czarnemu charakterowi
trochę zaburza jednak odbiór filmu ;)
Pod
względem aktorstwa „Lorna Doone” wypada dość blado. Fajerwerków, do których
przyzwyczaiły mnie miniseriale BBC, nie ma. Oprócz wyrazistego Carvera żadna
postać nie zapada w pamięć. W epizodzie możecie wypatrzyć młodego Jamesa
McAvoy’a („Pokuta”, „Zakochana Jane”) w ogromnej peruce. Chyba jej ciężar go
przytłoczył, bo ten całkiem zdolny aktor gra słabo. Podobnie jak Joanne
Froggatt, znana z roli Anny Bates w „Downton Abbey”.
Zdenerwowała
mnie jeszcze jedna rzecz. Po początkowym prologu Lorna, John i jego siostry
urośli nad podziw, ale pozostali bohaterowie nie zmienili się nawet o jotę.
Kostiumy
w filmie nie są jakoś szczególnie oszałamiające. Poprawne. Za to ciekawie
przedstawiona została dolina Doone’ów i oni sami. Ubrani na czarno, z białymi
włosami (niczym Geralt z Rivii) są dość niepokojący i przynajmniej na początku
budzą strach. Bo pryska on po dość żałosnym napadzie na farmę Riddów. Toż tacy
zabijacy powinni rozedrzeć wrogów na strzępy. Jednak to w Doone’ach najpełniej
wyraża się romantyczny duch tej historii. Miłosny trójkąt, zajazdy, mroczne
lasy, atmosfera tajemniczości – to nieco ratuje film. Ale tak czy owak,
pozostanie on tylko średniakiem. A może już czas na kolejną ekranizację?
Komentarze
Prześlij komentarz