„Tess D’Urbervilles” (2008)



Nie ma to jak dobry serial kostiumowy na długie, jesienne wieczory. Adaptacja angielskiej klasyki w wersji BBC to niemal pewna gwarancja sukcesu. Nie inaczej jest w przypadku miniserialu „Tess D’Urbervilles” z 2008 r. To ekranizacja powieści Thomasa Hardy’ego, która w swoim czasie wywołała niemały skandal. Jej tekst wydawcy uważali za tak śmiały, że autor miał trudności z publikacją.
„Tess D’Urbervilles” przedstawia losy młodej, ubogiej dziewczyny. Przez przypadek jej ojciec dowiaduje się, że pochodzi ze starego, szanowanego i (a jakże) bogatego rodu d’Urberville. Oczywiście, postanawia ów fakt wykorzystać i wysyła najstarszą córkę, Tess, do bogatej krewnej, wdowy d’Urberville. Nie wie, że tak naprawdę kupiła ona jedynie nazwisko dawno wymarłej rodziny.
Na miejscu Tess poznaje Aleca, syna wdowy. Młodzieniec od początku ją uwodzi, a naiwna, młodziutka dziewczyna nie zdaje sobie sprawy z jego intencji. Tess zostaje zgwałcona, a całej sprawy nie można nawet zatuszować, gdyż zachodzi w ciążę i rodzi syna. Dziecko jest chorowite i wkrótce umiera, a ksiądz odmawia pochowania go w poświęconej ziemi.
Wytykana palcami Tess próbuje zacząć nowe życie w miejscu, gdzie nikt nie wie o jej przeszłości. Pracuje na farmie, gdzie poznaje Angela Clare. Młodzi zakochują się w sobie. Czy jednak Tess ma szanse na szczęście? I co się stanie, gdy wyzna ukochanemu prawdę?
Thomas Hardy to nie Jane Austen. Czyli inaczej mówiąc – baśni i szczęśliwego zakończenia nie będzie. Od początku atmosfera gęstnieje. Właściwie tylko na początku jest radośnie. Warto zwrócić uwagę na świetnie wykorzystaną symbolikę barw. Tess w bieli jest uosobieniem niewinności. Niestety, potem jest coraz bardziej ponuro i beznadziejnie. W serialu świetnie zostało to oddane. Cała trójka głównych bohaterów – śliczna Gemma Arterton jako Tess, nieporadny Eddie Redmayne (Jack z „Filarów ziemi”, poznałam od razu J ), a wreszcie mroczny, niepokojący i kusicielski Hans Matheson jako Alec – wytworzyli na ekranie niezwykłe napięcie. Wielkie brawa zwłaszcza dla Hansa Mathesona, gdyż to postać, która powinna być czarnym charakterem, a w jego wykonaniu wcale nie jest to takie oczywiste. A niejednoznaczność i głębię postaci, ukochane szarości zamiast bieli i czerni cenię w aktorstwie nade wszystko.
Serial to w istocie historia upadku Tess. Co gorsza, upadku w niczym przez nią niezawinionego. I gdyby odrzucić sztafaż historyczny, mamy całkiem współczesną historię niezależnej dziewczyny, która próbuje odnieść sukces, pomóc rodzinie, a wpada w tarapaty. A środowisko karze właśnie ją, a sprawcy nieszczęścia, bogatsi i lepiej ustawieni pozostają na piedestale. Znamy takie historie? Jasne, że znamy, czytamy o nich na co dzień w gazetach.
Do tego piękne kostiumy, starannie zachowane realia epoki  i urokliwe zdjęcia angielskich krajobrazów. Szczególnie zapada w pamięć scena w Stonehenge. Przepięknie sfilmowana i głęboko symboliczna. Nawiasem mówiąc, za zdjęcia odpowiada Wojciech Szepel. Mały polski akcent.
I z rzeczy czysto technicznych – mini serial liczy cztery odcinki. I są to tylko cztery odcinki. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zagłada domu Sharpe’ów – „Crimson Peak. Wzgórze krwi”

Pożegnanie z braćmi Winchester – recenzja 15 sezonu „Supernatural”

Niech was Pustka pochłonie – „The Originals” sezon 4

Co poszło nie tak w serialu „Przeklęta” („Cursed”)

Fantastyka jest kobietą – czyli 5 polskich autorek, z których twórczością należy się zapoznać