Ziemia obiecana – „The 100”
Ludzkość w końcu się doigrała i po
katastrofie atomowej Ziemia stała się planetą niezdatną do życia. Zagładę
przetrwali tylko ludzie przebywający w kosmosie. Stacje połączyły się, tworząc
Arkę. Reguły życia na niej są surowe, a wielkość populacji czy dostęp do lęków
ściśle określony. Każde przestępstwo osoby dorosłej karane jest śmiercią. Tylko
niepełnoletni są więzieni. I oto setka
takich małoletnich kryminalistów zostaje zrzucona na Ziemię. Mają sprawdzić,
czy nadaje się ona do zamieszkania. Nic dziwnego, że wysłani na pewną
śmierć kryminaliści nie palą się do współpracy z Arką.
Na miejscu szybko krystalizują się
liderzy – Clarke i Bellamy – którzy zaczynają rywalizować ze sobą o rząd dusz –
a Ziemia, choć cudowna i piękna, to jednak kryje w sobie mnóstwo
niebezpieczeństw. Bo przekonanie, że apokalipsę przetrwali tylko ludzie w
kosmosie, szybko okazuje się błędne.
Tak wygląda świat przedstawiony w The 100. Na dzień dzisiejszy serial
liczy pięć sezonów, w tym roku planowana jest premiera szóstego. The
100 od początku kupił mnie dynamiczną fabułą. Tutaj nie ma czasu na nudę,
cały czas coś się dzieje. To sprawiło, że po obejrzeniu każdego odcinka
niezmiernie ciekawiło mnie, co będzie dalej i jak bohaterowie wybrną z kłopotów.
No właśnie, bohaterowie, którzy
powinni być siłą napędową każdego serialu. I w The 100 na pewno są. Nie tylko dobrze wykreowani,
charakterystyczni, ale także zmieniający się pod wpływem okoliczności. Tacy,
których możemy kochać lub nienawidzić. A wierzcie mi – kibicowanie w tym
serialu bohaterom nie jest proste, bo każdy ma coś za uszami. Tutaj podział na dobrych i złych nie
istnieje. W świecie po apokalipsie liczy się tylko jedno – przetrwanie. I aby
to zrobić, trzeba wiele poświęcić, naprawdę wiele. Czasem więcej niżby się
chciało, czasem tak dużo, że bohaterowie zaczynają wątpić, iż było warto. Ale
człowiek postawiony w ekstremalnej sytuacji zrobi wszystko, by przeżyć. Nie na
darmo nasi przodkowie zostawili nam instynkt przetrwania.
Bohaterowie, a zwłaszcza przywódcy,
muszą podejmować decyzje, które z sezonu na sezon są coraz trudniejsze, a
podejmowane przez nich wybory przyciągają do ekranu niczym magnes. Ilu ludzi
jesteś w stanie poświęcić, by inni przeżyli? Do czego się posuniesz, by im to
zapewnić? Gdzie jest granica, której przekroczyć nie wolno? The
100 pokazuje smutną, ale brutalną prawdę, że w sytuacjach ekstremalnych
takie granice nie istnieją. Po prostu, trzeba na jakiś czas odłożyć swoje
człowieczeństwo, a gdy nadejdą lepsze czasy, wtedy wróci moralność. W tym
świecie podziały takie jak rasa, płeć czy religia nie istnieją. Liczy się, do
czyjego klanu należysz i ewentualnie twoja przydatność w kwestii przetrwania. A
to drugie tylko wtedy, gdy do głosu
dochodzi rozum. Jednak w tym serialu
zazwyczaj on śpi, a wtedy budzą się demony.
Ileż to okazji na spokojną
egzystencję zostało zmarnowanych przez ludzką głupotę, niepotrzebne wojny i
postawę, że albo ja to będę miał, albo nikt. I nie ma żadnej właściwej strony
konfliktu. Całą sytuację obserwujemy z punktu widzenia Setki i ludzi z Arki,
ale oni wcale nie są lepsi niż inni. Tak tylko o sobie myślą, a to zasadnicza
różnica. Robią to samo, co inni, a to czy im wybaczymy ich decyzje, czy nie, to
już zupełnie inna sprawa. Twórcy zaserwowali nam zresztą ciekawy twist,
prezentując niemal te same dylematy, tyle że z różnych punktów widzenia.
Śmierć towarzyszy nam w tym serialu
na każdym kroku. Już na samym początku
twórcy uśmiercili postać, która wydawała się kluczowa dla fabuły, a i potem
trup ścieli się gęsto. Bardzo gęsto, bo nie dość, że ludzie giną, to masakry są
niemal wpisane w każdy sezon The 100.
Ludzie z Arki bezustannie muszą walczyć o przetrwanie. Jeżeli pokonają jednego
wroga, zza rogu wyskakuje drugi, jeszcze groźniejszy. I tak w kółko. Nawet sami
bohaterowie zaczynają mieć dość tego nieustannego cyklu przemocy i w serialu
pada ważne pytanie: a może to my, ludzie, jesteśmy winni temu wszystkiemu? I
może lepiej żebyśmy nie przetrwali?
Bohaterowie regularnie miewają
większe i mniejsze załamania, podejmują błędne decyzje z konsekwencjami których
muszą dalej żyć. I próbować sobie wybaczyć. Każdy sezon to mocne otwarcie i spore przetasowanie w świecie
przedstawionym w serialu, tak że bohaterowie nie mają czasu się nudzić. Moimi
ulubieńcami jest rodzeństwo Blake – Bellamy (Bob Morley) i Octavia (Marie
Avgeropoulos). Bellamy początkowo jest kreowany na czarny charakter, który
chce zerwać wszystkie więzi z Arką. Motywuje go miłość do młodszej siostry
Octavii, która jest dzieckiem spod podłogi. Matka i brat przez 16 lat ukrywali
ją w pokoju na Arce, bowiem jak już wspominałam, na statku panuje ścisła
kontrola populacji. I mimo że właściwie nie powinnam lubić Bellamy’ego, to od
początku stał się moim ulubieńcem (zresztą nie tylko moim), a jeżeli chcecie
wiedzieć dlaczego, polecam obejrzenie serialu.
Octavia jest zupełnie inna od brata, zbuntowana i szukająca własnej
ścieżki. Sposób ewolucji tej bohaterki jest wspaniały. Od zagubionej
dziewczynki spod podłogi do Czerwonej Królowej w piątym sezonie. Marie Avgeropoulos udowodniła, że
potrafi grać. W piątym sezonie pokazała charyzmę, a gdy po raz pierwszy
zobaczyłam ujęcie jej tronu górującego nad areną… Wow, to naprawdę robiło
wrażenie. Zwłaszcza, że twórcy długo kazali nam czekać na wyjaśnienie tego, co
stało się w bunkrze. Choć podejrzewałam, że o to chodzi, to jednak pokazano to
w świetny sposób.
Do moich ulubionych postaci należą także Marcus, Jasper i Murphy, kolejne
przykłady na to, że nawet w serialu młodzieżowym można w ciekawy sposób
poprowadzić postacie i pokazać ich ewolucję. Wiem, że wiele osób nie lubi Clarke, głównej
bohaterki serialu. Mnie osobiście nie przeszkadza. Bohaterem, który najbardziej
mnie irytuje, jest kanclerz Jaha. Ale te wybory nie mają nic wspólnego z tym,
czy ci bohaterowie są antagonistami czy protagonistami. Bo jak już wspominałam,
w tym serialu takie podziały nie istnieją.
Nie da się ukryć, że serial The
100 ma też wady. To produkcja CW, więc wszyscy bohaterowie muszą być piękni
i zadbani, a bohaterki paradują w pełnym i widocznym makijażu. Ile oni
mieli tych tuszy do rzęs w kosmosie? Sądząc po wyglądzie bohaterek,
nieskończoną ilość. Słabo. Nigdy nie kończy się także amunicja, a potrzebne
rekwizyty wyskakują jak spod ziemi.
Jednak to nie przeszkadza mi w
oglądaniu. Przymykam też oko na logiczne błędy (w końcu sam pomysł wysłania
setki młodocianych kryminalistów, by sprawdzić, czy Ziemia nadaje się do
zamieszkania, nie świadczy zbyt dobrze o inteligencji szefostwa Arki), ale jest jeden poważny błąd, który mnie drażni.
Otóż przez niecałe sto lat ocalali Ziemianie zbudowali własną kulturę, religię,
ba dorobili się nawet własnego języka (ale mówią także po angielsku, żeby
nasi bohaterowie mogli się dogadać), a tysiące lat rozwoju cywilizacji zostało
zapomniane. W ciągu niecałych stu lat? Hello, to się nie toczy w tak szybkim
tempie. Irytujące jest to zwłaszcza w sezonie czwartym, gdy raz po raz powtarza
się fraza, że przodkowie przekazali informację o fali ognia. Jacy u licha
przodkowie. Przecież to maksymalnie trzy pokolenia czyli dziadkowie powinni
pamiętać świat przed katastrofą i opowiedzieć o nim wnukom. Jednak nie w The 100.
Wizualnie serial prezentuje się
bardzo dobrze. Co prawda momentami widać, że budżet produkcji nie jest
imponujący, ale mnie tam akurat epickie bitwy nie są niezbędne do szczęścia. Za
to sceny we wnętrzach statków kosmicznych czy ruinach pozostałych na Ziemi po
lepszych czasach, wypadają dobrze. A
zdecydowanie najlepiej sceny w bunkrze z piątego sezonu. Czuć surowość i grozę
emanującą z tego miejsca. Można nabawić się klaustrofobii. Do tego dochodzą
przepiękne plenery.
The 100 to
taki serial, w którym sporo się dzieje, a po zakończeniu każdego odcinka od
razu chciałoby się włączyć następny i dowiedzieć się, co będzie dalej. Walczący o przetrwanie bohaterowie muszą
podejmować trudne decyzje, decydować o życiu i śmierci innych, w myśl jednej
zasady – ci, którzy przetrwają, będą mogli przypomnieć sobie, co to znaczy być
człowiekiem. Choć to serial dla młodzieży, wątki miłosne zostały odsunięte
na dalszy plan i dobrze, bo gdy stawką jest przetrwanie, miłość musi zostać
odłożona na lepsze czasy. Jest tu sporo nielogiczności, ale absolutnie nie
przeszkadzało mi to w oglądaniu. I czekam niecierpliwie na szósty sezon, bo
wygląda na to, że dostaniemy kolejną porcję świetnej rozrywki.
Oglądałam :) Jak nie lubię fantastyki, tak tutaj dało się oglądać i dobrze bawić :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
A ja lubię fantastykę, ale jakoś nie mogłam się za niego zabrać. Ale za to obejrzałam hurtem pięć sezonów :)
UsuńMuszę się w koncu za niego zabrac :)
OdpowiedzUsuńJa też się długo zbierałam, ale w końcu nadrobiłam zaległości i czekam na szósty sezon :)
UsuńMiałam w planach ten serial, ale sięgnęłam po pierwszy tom powieści, która odrzuciła mnie schematyczną kreacją bohaterów i kompletnym brakiem logiki związanym z rzekomym przetrwaniem w kosmosie. Możliwe, że w serialu postaci są lepiej przedstawione, a nielogiczności nie rzucają się tak bardzo w oczy, ale nie wiem czy zdecyduję się sprawdzić. Mam też takie poczucie, że powinnam najpierw poznać wszystkie powieści, a dopiero potem brać się za serial, ale obawiam się, że będzie to droga przez mękę.
OdpowiedzUsuńNa temat powieści czytałam niezbyt pochlebne opinie, więc jakoś mnie do niej nie ciągnie. Serial ma swoje nielogiczności, ale nadrabia wartką akcją, ciekawymi bohaterami i niezwykle trudnymi decyzjami, które muszą podejmować. Zazwyczaj staram się najpierw czytać książkę, a potem poznać ekranizację, ale w tym przypadku obejrzałam "The 100" i absolutnie nie żałuję :)
UsuńNie mam czasu oglądać seriali bo czytam książki :D Ale wydaje mi się, że serial jest na podstawie książki, o której kiedyś słyszałam i miałam w planach, więc może samą historię niedługo poznam :)
OdpowiedzUsuńOj tam, oj tam, ja uwielbiam i jedno i drugie ;) Tak, serial jest na podstawie książki "Misja 100" Kate Morgan, a właściwie książek, bo jest ich kilka. Ale ponoć nie są zbyt dobre, a serial lepszy :)
UsuńJakiś czas temu zaczęłam oglądać pilota tego serialu i niestety moja przygoda z the 100 się zakończyła. Zdecydowanie nie to czego szukam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Nie każdemu musi się podobać, ale dodam, że potem zdecydowanie się rozkręca.
UsuńPozdrawiam :)
ja sobie najpierw chcę książkę przeczytać a potem serial obejrzeć: ale do książki zabieram się jak pies do jeża xd
OdpowiedzUsuńChoć sama uważam, że lepiej zaczynać od książki, to w tym przypadku ponoć ekranizacja lepsza ;)
UsuńOglądaliśmy razem z mężem, uwielbiamy i czekamy na kolejny sezon! Podobnie jak czekamy na Grę o tron! :)
OdpowiedzUsuńZ e-BOOKIEM POD RĘKĘ
To dokładnie tak jak ja :) Ale już niedługo.
Usuń