Dawno temu na Księżycu – Jerzy Żuławski „Na srebrnym globie. Rękopis z Księżyca”

Dawno, dawno temu w Polsce pisano książki uznawane za prekursorskie dla rodzimej fantastyki naukowej. Z pewnością należy do nich powieść Na srebrnym globie. Rękopis z Księżyca Jerzego Żuławskiego, pierwszy tom Trylogii Księżycowej. Książka powstała w latach 1901-1902. Dawno, zwłaszcza jak na science fiction, z którym czas potrafi obchodzić się wyjątkowo brutalnie. Spieszę jednak donieść, że choć nad dziełem unosi się duch Młodej Polski, to jednak Na srebrnym globie starzeje się godnie.

Pięćdziesiąt lat minęło od czasu, gdy piątka śmiałków: pomysłodawca całej inicjatywy irlandzki astronom O’Tamor, portugalski inżynier Piotr Varadol, angielski lekarz Tomasz Woodbell, sponsor wyprawy Polak Jan Korecki oraz nieznajomy ochotnik, który w ostatniej chwili zastąpił Niemca Brauna – zdecydowała się wyruszyć na podbój Księżyca. Wykorzystali w tym celu pomysł Juliusza Verne’a opisany w Podróży naokoło Księżyca. Śmiałkowie znaleźli się we wnętrzu wystrzelonego w kosmos pocisku. W drugim podróżowali francuscy bracia Remogner. Ponieważ podróżnicy mieli sprzęt pozwalający kontaktować się z Ziemią, a wiadomość nie nadeszła, uznano wyprawę na Księżyc za szaleństwo i zapomniano o niej. Ponad 50 lat później pewien asystent w obserwatorium astronomicznym ujawnia, że odnalazł rękopis Jana Koreckiego. Okazuje się, że wyprawa zakończyła się sukcesem, a na Księżycu miało miejsce wiele niespodziewanych i tragicznych wydarzeń.

Na srebrnym globie Jerzego Żuławskiego dzieli się na dwie główne części. Pierwsza opisuje dramatyczną przeprawę przez niegościnne i niezdatne do zamieszkania połacie Księżyca. Plastyczność języka, jakim posługuje się Żuławski, młodopolska ekspresja (może i chwilami przesadzona, ale na ogół dobrze pasująca do tej powieści), a wreszcie typowa dla Młodej Polski psychizacja pejzażu, budują niezwykle przygnębiającą atmosferę. Walczący z kolejnymi problemami bohaterowie przeżywają ogromne kryzysy emocjonalne. Śmierć wydaje się nieunikniona, dopadają ich myśli samobójcze, albo wpadają na pomysł, by zabić pozostałych, aby samemu mieć szansę na przeżycie. Nastroje są równie zmienne jak temperatura na Księżycu – od obezwładniających upałów do przeraźliwego mrozu.

Słońce płonie jak jasna, bezpromienna kula, położona na górach jakby na olbrzymiej, czarnej poduszce. Dwie są tutaj tylko barwy, meczące kontrastem oko nad wszelki wyraz: biała i czarna. Niebo jest czarne i mimo że zrobił się już dzień, zasiane niezliczonym mnóstwem gwiazd; wokoło nas krajobraz pusty, dziki, przestraszający – bez złagodzeń światła, bez półcieni, w połowie lśniącobiały od słonecznego blasku, w połowie zaś zupełnie czarny w cieniu (s. 40).

Druga część książki już nie ma w sobie nutki tej śmiertelnie niebezpiecznej, ale jednak przygody. Bohaterowie docierają do swojego raju, miejsca w którym mogą żyć i budować nowe społeczeństwo. W tym miejscu zaczynają przeważać wątki socjologiczne. Zgodnie z dekadenckimi i katastroficznymi tendencjami epoki, Żuławski kreśli pesymistyczną i gorzką wizję człowieka, który zło i swoje słabości ciągnie wszędzie tam, gdziekolwiek się pojawia. Małą księżycową społeczność rozdzierają pożądanie, agresja, depresja, bezsens, bezwzględna rywalizacja i kolejne nieszczęścia. Autor pokazuje, jak ludzie odtwarzają dawne historie, jak rodzi się mit, religia i kult. Trochę się z tym spieszy, zbyt jasno wykłada czytelnikowi swoje zamiary, ale jednak sedno zjawisk o których pisze Żuławski jest bardzo ciekawe i skłaniające do zastanowienia.

Patrzę na te dzieci i zdaje mi się, że stary, szlachetny marzyciel O’Tamor zapomniał, iż potomstwo człowieka będą zawsze składały istoty ludzkie, noszące w swojej piersi zaród tego wszystkiego, co się stało ohydą ziemskich pokoleń. I czy to nie jest najstraszliwsza ironia, że człowiek wroga swego przenosi sam w sobie nawet na gwiazdy święcące w niebie? (s. 229)

Ludzie mają spore problemy sami ze sobą, ale ślady na starym, zmęczonym księżycowym globie, tajemnicze miasto, jasno pokazują, że Księżyc nie jest wcale planetą pozbawioną rozumnych istot. Pojawiają się oni w finale i większą rolę odegrają w kolejnej części Trylogii księżycowej.

Wiadomo, że w wielu aspektach – sposobu podróży na Księżyc, istnienia tam miejsc umożliwiających ludziom życie – proza Żuławskiego nie ma nic wspólnego ze współczesnym stanem nauki. Ale radzę nie skreślać za to książki. Autor solidnie się do pisania przygotował i taki był stan wiedzy na ówczesne czasy. Na srebrnym globie ma swoje wady – między innymi bardzo słabo rozwinięte charakterystyki bohaterów. Tylko Koreckiego, jako autora rękopisu, poznajemy lepiej. Jednak wcale nie przeszkadzało mi to w lekturze, bo książka ma szereg innych zalet. Plastyczny język, wspaniałe opisy krajobrazów księżycowych, interesujące refleksje na temat człowieka, jego natury, zła, mitu i religii.


Jeszcze słów kilka o wydaniu przygotowanym przez Wydawnictwo Literackie w 1975 roku. Oprócz mapy Księżyca narysowanej przez samego autora dołączono do niego wstęp Stanisława Lema (który jest raczej recenzją książki, a skoro Lem chwali, to jest to spora rekomendacja) oraz posłowie Kazimierza Kordylewskiego w którym z punktu widzenia specjalisty omawia on zgodność książki z ustaleniami naukowymi (i też w większości pochlebnie).

Książka przeczytana w ramach wyzwania Sylwki z bloga Unserious.pl

– Przyzywam kosmitów z Unserious.pl. Czytamy książki, w których pojawiają się obcy. Szczegóły, link do strony i moje postępy znajdziecie w zakładce Wyzwania.


Autor:  Jerzy Żuławski     

Tytuł: Na srebrnym globie. Rękopis z Księżyca

Cykl: Trylogia księżycowa

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Liczba stron: 344

Data wydania:  1975

Komentarze

  1. Zachęcasz i chętnie w wolnej chwili przeczytam, jak zdobędę w bibliotece :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki był mój zamiar ;) Owocnych łowów w bibliotece :)

      Usuń
  2. Dlaczego ja wcześniej nie słyszałam o tej książce. Muszę się za nią rozejrzeć.
    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tego nie wiem ;) Ale wydaje mi się, że ona jest dość zapomniana i mało osób po nią sięga, a nowego wydania chyba już dawno nie było.

      Usuń
  3. Nie jest to mój gatunek czytelniczy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam w ebooku, bo Trylogia księżycowa jest dostępna na Wolnych lekturach. Planuję się za nią zabrać od dłuższego czasu i dobrze, że trafiłam na Twojego posta o pierwszej części, bo wiem jakich niedociągnięć mogę się spodziewać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałam, ale ja tylko papier :) Czuj się zatem ostrzeżona ;) Ale tak na serio to jest dobra książka i zaskakująco dobrze się ją czyta.

      Usuń
  5. Większość blogerów i intagramerów goni za tymi najnowszymi książkami i nowościami i powiem Ci, że świetnie się czyta o książkach tych starszych i ogląda stare wydania :). Raczej po książkę osobiście nie sięgnę, choć musze przyznać, że brzmi ciekawie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Ja sama lubię poczytać o rzeczach starszych, czasem zapomnianych, a przecież niesłusznie. Może jednak kiedyś się na nią skusisz :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Niech was Pustka pochłonie – „The Originals” sezon 4

Karl Edward Wagner „Kane. Bogowie w mroku”

A zaczęło się od kotła – Sarah J. Maas „Dwór cierni i róż”

Raz na zawsze król – Bernard Cornwell „Zimowy monarcha”

Gdzie się podziała Klementyna Kopp? - Katarzyna Puzyńska „Dom czwarty”