„Downton Abbey”
„Downton Abbey” to
kolejny serial kostiumowy wyprodukowany przez BBC. Ten fakt sprawił, że miałam
wobec niego spore oczekiwania. I nie zawiodłam się.
Akcja serialu rozpoczyna
się, gdy do angielskiej posiadłości na prowincji, Downton Abbey, dociera
wiadomość o katastrofie Titanica. Nieszczęście ogromne, zwłaszcza dla
właścicieli majątku. Lord i lady Grantham doczekali się bowiem trzech córek, ale
żadnego syna. Na pokładzie statku zginął spadkobierca i narzeczony najstarszej
z sióstr, Mary. Teraz dziedzicem ma być nieznany nikomu daleki kuzyn, Matthew
Crawley. I służba („dół” Downton Abbey) i państwo („góra”) są w szoku. Świat
wywraca się do góry nogami.
Katastrofa Titanica, wydarzenie
jak najbardziej historyczne, ma w serialu przede wszystkim wymiar symboliczny.
Oto to, co wydawało się niezniszczalne i wieczne, rozsypuje się jak domek z
kart. Stary porządek, pozory, konwenanse według których żyje i dół, i góra Downton
Abbey, muszą zmierzyć się z walcem historii. Pierwszą wojną światową, rewolucją
w Rosji, ruchem sufrażystek, upadkiem arystokracji i narodzinami nowej klasy.
Za co lubię „Dowton
Abbey”? Przede wszystkim za to, że jako jeden z niewielu współczesnych seriali
pozwala mi zachować wiarę, że ludzie jednak są z natury dobrzy. W telewizji
rządzą teraz mściciele na własną rękę pokroju Dextera i karierowicze z „Gry o
tron”. Bohaterowie „Downton Abbey”, nawet ci najgorsi, w porównaniu z nimi to
anioły. Wszystko jestem w stanie im wybaczyć, gdyż popełniają błędy, ale nie są
potworami. Szukają miłości, przyjaźni, są bardzo ludzcy i wobec przemian
historyczno-społecznych bezbronni jak dzieci.
Po drugie – wreszcie w
serialu gdzie występuje tak wyraźny podział na panów i służbę, nie ma romansów
między jednymi a drugimi. To już było tyle razy, że nic nowego nie da się
wymyślić. Chwała twórcom, że postanowili pójść inną drogą. Co prawda, parę razy
mrugnęli do odbiorców okiem, ale za każdym razem potrafili tę kwestię rozwiązać
inaczej niż w sposób oczywisty.
Po trzecie – pochwała
miłości niezbyt „medialnej” czyli związku Roberta i Cory Crawley. Pobrali się z
rozsądku. Robert był łowcą posagów, który dzięki majątkowi przyszłej żony
chciał uratować posiadłość. A jednak udało im się odnaleźć miłość i szczęście w
małżeństwie. Co zadaje kłam jakże współczesnemu przekonaniu, że śluby zawarte z
rozsądku są skazane na niepowodzenie.
Po czwarte – „tradycyjne”
zalety seriali kostiumowych BBC. Przepiękne kostiumy, staranna scenografia i
świetna gra aktorska. Najjaśniejszym blaskiem świeci Maggie Smith w roli Violet Crawley. Jej cięte
riposty i ironiczne uwagi są kapitalne. Uosabia ducha dawnej arystokracji,
który może i odchodzi, ale z pewnością nie zamierza poddać się bez walki i zaakceptować
nowego porządku. Świetna jest choćby słynna scena, gdy Mathhew stwierdza, że
zajmie się sprawami posiadłości w weekend. „A cóż to takiego?” – z bezbrzeżnie
zdumioną miną zapyta Violet Crawley. To trzeba zobaczyć. Po prostu klasa.
Brytyjski sznyt w najlepszym wydaniu. Dzielnie sekunduje jej Michelle Dockery
jako Mary Crawley.
Gdy oglądam „Downton Abbey”
przypomina mi się stara piosenka Republiki:
Kombinat pracuje
oddycha buduje
kombinat to tkanka
ja jestem komórką
nie wyrwę się.
nie wyrwę się
to tylko wiem.
oddycha buduje
kombinat to tkanka
ja jestem komórką
nie wyrwę się.
nie wyrwę się
to tylko wiem.
Tutaj wszystko gra, i na górze, i na dole. Każdy wypełnia
swoją rolę najlepiej, jak potrafi. Z równym zapałem Robert Crawley próbuje
uratować swoją posiadłość i wydać dobrze córki za mąż, a dowodzący służbą pan
Carson właściwie wydać kolację (ciekawa zbieżność słów ;) ). Konwenanse kierują
życiem jednych i drugich, przy czym to służba jest o wiele bardziej niechętna
zmianom.
„Downton Abbey” to serial
osadzony w konkretnym czasie historycznym, okresie burzliwych przemian
społecznych i obyczajowych. Ale to przede wszystkim opowieść o ludzkiej
naturze. I mimo swego optymizmu, z przebłyskami okrutnej prawdy, że życie nie jest sprawiedliwe. Ci dobrzy często
muszą cierpieć najbardziej, a łotry żyją dalej i robią swoje. Życie nie dość,
że niesprawiedliwe, to czasem i zadziwiająco głupie. Można przeżyć wojnę, a
zginąć w wypadku samochodowym. Ale takie właśnie ono jest.
Kolejna perełka od BBC.
Czekam na piąty sezon.
Komentarze
Prześlij komentarz