Goście z przyszłości – „Podróżnicy” („Travelers”)



Ludzkość prawie już nie istnieje. Niedobitki egzystują w schronach, ale ocalali wciąż nie ustają w wysiłkach, by zmienić taki stan rzeczy. W ten sposób powstał program podróżników. Ponieważ katastrofę zapoczątkowały wydarzenia, jakie miały miejsce w XXI wieku, jaźnie podróżników są przesyłane do ciał ludzi z XXI wieku, którzy za chwilę mają umrzeć. Podróżnicy, a raczej tajemniczy Dyrektor, który za tym wszystkim stoi, muszą znać dokładny czas i miejsce zgonu, a wtedy tuż przed śmiercią przesyłają świadomość, by przejęła ciało gospodarza.
Podróżnicy działają w pięcioosobowych grupach, w których każda osoba ma określoną specjalizację – szef, taktyk, inżynier, historyk i medyk. Oczywiście, nikomu nie wyjawiają swojej prawdziwej tożsamości i mają udawać ludzi pod których się podszywają. Także przed ich najbliższymi, co jest szczególnie trudne. Bo oprócz przyzwyczajenia się do życia w XXI wieku i nierzadko rozpaczliwych prób uniknięcia zdemaskowania przez rodzinę, muszą jeszcze wypełniać kolejne misje zlecane przez Dyrektora. A trzeba je wykonać w ściśle określonym czasie, nie zważając na żadne inne obowiązki. Sporo na głowie, prawda?

Ta wygląda główna koncepcja serialu Podróżnicy zrealizowanego przez Netflix. Liczy on trzy sezony i stanowi zamkniętą całość, bo choć przebąkiwano o czwartej serii, to twórcy na szczęście przygotowali się i na taką ewentualność, że trzecia będzie ostatnią i dostaliśmy sensowne zakończenie. Pod względem fabularnym nie jest to jakoś specjalnie odkrywczy serial. Zresztą nie skupia się on na zagadnieniach stricte fantastycznych. Jakby się przyjrzeć, sporo w nim dziur logicznych i nie do końca wiadomo, jak to wszystko dokładnie działa. Przyszłości też nie zobaczymy (a szkoda, bo z wzmianek rzucanych przez bohaterów wynika, że mogłoby to być naprawdę ciekawe, a jedna krótka scena to zdecydowanie zbyt mało).
Ale jest to ten typ serialu, który oglądam dla bohaterów. Podróżnicy skupiają się bowiem na losach jednego pięcioosobowego zespołu. I jest to spory przekrój ról społecznych. Przybysze z przyszłości przejmują agenta FBI, sprawiającego kłopoty wychowawcze ucznia liceum, maltretowaną przez partnera młodą matkę, narkomana i niepełnosprawną umysłowo sprzątaczkę. Jak łatwo się domyślić, przekonujące udawanie tak odmiennych od nich ludzi nie jest łatwe. Dodatkowo dziedziczą po gospodarzach poważne problemy jak nałóg narkotykowy czy poważne uszkodzenie mózgu. A do tego dochodzą niespodziewane więzi, które nawiązują z osobami, jakie spotkały w XXI wieku. I to właśnie wydaje mi się w Podróżnikach najciekawsze, a nie warstwa fantastyczna, która pozostaje raczej na drugim planie. Choć zdecydowanie ciekawiej robi się w drugim sezonie, gdy lepiej poznajemy konflikty targające przyszłością, a także początki programu podróżników.
Nieuchronnie pojawiają się także zagadnienia związane z etyczną stroną podejmowanych przez nich działań. Bo przecież wiedzą, kiedy nastąpi śmierć danego człowieka, ale nie próbują go ratować. Sytuacja staje się trudniejsza do zaakceptowania, gdy osobą, która ma umrzeć, jest ktoś, kogo już poznali w XXI. Niektóre misje także budzą poważne moralne wątpliwości, a w samym zespole pojawiają się rozdźwięki, jak należy postąpić. Powtarzane jak mantra zdanie – Misja jest najważniejsza i przekonanie o tym, że Dyrektor wie, co robić i ma jakiś plan, czasem wydają się dziwnie puste.


W ekipie nie ma zbyt znanych twarzy, może oprócz Erica McCormaka, wcielającego się w rolę agenta FBI Granta MacLarena. Ale cała piątka głównych bohaterów – jeszcze MacKenzie Porter jako Marcy, Nesta Cooper jako Carly, Jared Abrahamson jako Trevor i Reilly Dolman jako Phillip – wypadli przekonująco w swoich rolach i szybko zaangażowałam się w ich losy. Natomiast jest jedna postać, która szybko zaczęła mnie irytować – Patrick Gilmore w roli Davida. Ja rozumiem koncepcję twórców – chcieli stworzyć bohatera, który będzie uosabiał wszystko, co dobre i wartościowe w człowieczeństwie, tyle że kompletnie przedobrzyli. W efekcie powstała postać zupełnie niewiarygodna i pozbawiona jakichkolwiek wad. A, i miło było znów zobaczyć Amandę Tapping.

Podróżnicy uświadamiają nam, że proste, codzienne rzeczy, jak spacer w blasku słońca czy podziwianie pięknych widoków nie jest czymś danym nam raz na zawsze. To dar. I myślę, że właśnie teraz, siedząc w domach z powodu kwarantanny, odbieramy dokładnie taką samą lekcję (zresztą jeden odcinek poświęcony jest śmiercionośnej mutacji grypy). Ale nie jest to serial, który kończy się szczęśliwie. Wręcz przeciwnie. Zakończenie jest gorzkie i dobrze pasuje do całości. 

Komentarze

  1. Dziękuję za polecenie. Teraz, gdy pracuję tylko trzy dni w tygodniu, chętnie przyjmuję wszelkie Netflixowe rekomendacje, żeby nie zanudzić się w domu na śmierć :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to polecam "Podróżników", cobyś się nie zanudziła ;)

      Usuń
  2. Z tym serialem jeszcze się nie spotkałam, ale po przeczytaniu tego posta zaraz odpalam Netflixa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Netflix mi podsunął taką propozycję, bo to mało znany serial, ale warto obejrzeć :)

      Usuń
  3. Nie słyszałam o tym serialu. Trochę skojarzył mi się z inną produkcją Timeless. Może znajdę dla niego czas. Jakimś cudem nie mam go teraz za wiele.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  4. Robiłam zestawienie antyutopii (które czytałam) i tam w bardzo dużej ilości przypadków wszystko zapoczątkował jakiś tajemniczy wirus... XD
    Tyle człowiek tego czytał / oglądał, a teraz na przed oczami.

    Pozdrawiam Zakładka do Przyszłości

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Tyle że to już nie antyutopia, a życie...

      Usuń
  5. Słyszałam o serialu, ale jeszcze nie oglądałam, pora to nadrobić.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z braćmi Winchester – recenzja 15 sezonu „Supernatural”

Top 5 książek fantastycznych z motywem zimy

Strzeż się węża – H. P. Lovecraft, Zealia Bishop „Kopiec”

Co poszło nie tak w serialu „Przeklęta” („Cursed”)