Tylko człowiek – „Grantchester”
Na początek prosta zabawa w
skojarzenia.
Sutanna, rower i
kryminał.
„Ojciec Mateusz”!
Bingo.
Choć… nie do końca.
Równie dobrze odpowiedź może brzmieć „Grantchester”. I choć wymienione wyżej
skojarzenia jak najbardziej pasują i do jednego, i do drugiego serialu, to właśnie
na poziomie skojarzeń należy poprzestać, gdyż mimo pozornych fabularnych
podobieństw, więcej jest rzeczy, które obie produkcje dzielą, niż je łączą.
„Grantchester” to
brytyjski serial, oparty na opowiadaniach „Zagadki Granchester” Jamesa Runcie.
Do tej pory nakręcono dwa sezony po sześć odcinków i na tym nie koniec. Głównym
bohaterem jest pastor Sidney Chambers (James Norton), który rozwiązuje zagadki
kryminalne w swojej parafii w Grantchester. Pomaga mu w tym policjant Geordie
Keating (Robson Green). Obu panów, o dość odmiennych poglądach na życie, łączy
głęboka, acz szorstka przyjaźń. Z głównych bohaterów serialu warto wspomnieć
jeszcze o gosposi pastora, pani Maguire (Tessa Peake – Jones, absolutnie
fenomenalna w tej roli). Stara się ona matkować głównemu bohaterowi i z dużą
dozą sceptycyzmu pochodzi do rozwiązywanych przez niego spraw.
„Grantchester” to nie
jest serial, który oglądam dla wspaniałych i zaskakujących śledztw. W sumie
zagadki są tu dość banalne i proste, ale służą innemu celowi – ukazania
poglądów bohaterów na różne sprawy. Jest to bowiem serial kostiumowy, którego
akcja toczy się w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Ma to swoje
poważne konsekwencje w fabule. Serial pieczołowicie oddaje świat, który
przeminął, ludzi z tamtej epoki, ich życie codzienne, poglądy i problemy.
James Norton stworzył w
„Grantchester” wspaniałą kreację. Sidney Chambers jest człowiekiem niesłychanie
ludzkim, pełnym empatii dla innych, a jednocześnie zżeranym przez własne demony
i nałogi. Sidney walczył na wojnie, a ten fakt odcisnął na jego psychice
niezatarte piętno. Dręczą go koszmary, a smutki topi w dość sporych ilościach
alkoholu. Przy czym nie popija jak większość pastorów lekkiego sherry, lecz zdecydowanie
gustuje w ciężkim whisky.
Nie przystaje zatem do
wyobrażeń o stereotypowym pastorze. Już wspominałam o trunkach. Mamy kilka scen
w serialu, gdy ludzie proponują Chambersowi z automatu sherry, no bo pastor,
wiadomo, pija tylko coś takiego. A tu niespodzianka. Poza tym Sidney, o zgrozo,
uwielbia jazz. W wielu scenach możemy obserwować, jak w kłębach dymu
papierosowego i przy dźwiękach jazzu wlewa w siebie ogromne ilości alkoholu. Zwłaszcza,
gdy dopada go kryzys.
Ciekawe jest
obserwowanie, jak twórcy pokazują sposób widzenia pastora w zależności od
ludzi, którzy go otaczają. Podziały klasowe są w „Granchester” niezmiernie
widoczne. Z jednej strony, parafianie Chambersa traktują go jak autorytet, ale
to nie znaczy, że wszystkie jego zachowania im się podobają. Patrzą nieufnym
wzrokiem konserwatystów na zbyt, ich zdaniem, nowoczesnego w swych poglądach,
pastora. Co innego znajomi Sidneya z wielkiego miasta, z klasy wyższej. Dla
nich jego życiowy wybór jest dziwną fanaberią (w najlepszym wypadku), nieprzystającą
do człowieka pochodzącego z takiego domu.
Odrębną sprawą są kobiety
w życiu Chambersa. To pastor, więc proszę się nie gorszyć. Grzech to fakt, że
tak przystojny duchowny jeszcze nie ma żony. Koniecznie trzeba mu ją zatem
znaleźć. Szkopuł w tym, że Sidney jest nieszczęśliwie zakochany w przyjaciółce
z wyższych sfer – Amandzie Kendall (Morven Christie). I tutaj znów wracamy do
podziałów klasowych. Amanda jest sympatyczna, bystra, ma dobrą pracę, ale
rodzina oczekuje od niej tego, by dobrze wyszła za mąż. A dobrze nie oznacza
pastora z prowincjonalnej parafii.
Zgrabnie poprowadzony
jest wątek przyjaźni między Chambersem a Geordie Keatingiem. Oto kolejny
szorstki glina, który wie, że czasem prawo trzeba obejść, a zeznanie wymusić.
Jego relacje z pastorem pokazano bez zbędnego lukrowania. Ich przyjaźń raz po
raz wystawiana jest na próbę, zwłaszcza gdy w grę wchodzi kara śmierci. Serial
nie unika zresztą drażliwych tematów – kary śmierci, homoseksualizmu, rasizmu
czy przemocy wobec kobiet. Mimo że postaci twardych gliniarzy było już w
kryminałach wiele, Robson Green zagrał znakomicie. Ponoć jego relacje z
Nortonem świetnie układają się także poza planem. Ta chemia między nimi przeniosła
się na ekran.
Pani Maguire, „co, do
czorta?” to gosposia, bez której, jak widać, nie może obejść się serial
opowiadający o pastorze rozwiązującym zagadki kryminalne. Powiem wam jedno –
gdy tylko pani Maguire pojawia się na ekranie, wszyscy inni aktorzy odchodzą w
cień. To trzeba zobaczyć.
„Granchester” to serial
wizualnie piękny, osadzony w urokliwych plenerach angielskiej wsi (z małymi
wypadami do większego miasta) i oddanym klimatem epoki. Jednak jego
najmocniejszą stroną są bohaterowie. Tylko (i aż) ludzie.
Komentarze
Prześlij komentarz