Przeżyjmy to jeszcze raz „Wojna i pokój” - BBC 2016
„Wojna i pokój” Lwa Tołstoja to jedna
z tych powieści, które niesłychanie nęcą filmowców. W sumie trudno się dziwić,
jest w niej bowiem wszystko - wielka miłość ze wszystkimi jej zawirowaniami,
ludzkie nadzieje i dramaty wplecione w zawieruchy historii, a wszystko to
doprawione przemyśleniami na temat natury świata i człowieka. Nie będę wam
wmawiać, że Lew Tołstoj jest moim ukochanym rosyjskim pisarzem, bo szczerym
uwielbieniem darzę „Mistrza i Małgorzatę” Michaiła Bułhakowa. Swoją drogą, zastanawia
mnie rozbieżność w popularności rosyjskich pisarzy w Polsce i Anglii. Nad Wisłą
Bułhakow bije na głowę wszystkich rywali, a cytaty z „Mistrza i Małgorzaty” są
obecne nawet w języku potocznym. Tymczasem na liście obowiązkowych lektur BBC
jest oczywiście Tołstoj, jest Dostojewski, jest Nabokov, ale próżno szukać
Bułhakowa. Jak by mnie ktoś pytał o zdanie, powiem, że to dziwne.
Ale
rozgadałam się o Bułhakowie, a miało być o ekranizacji „Wojny i pokoju” przez
BBC. A więc – mini serial, sześć odcinków. Wszystkie zalety, które mają
produkcje kostiumowe angielskiej stacji – obecne. Wizualnie piękny, cudowne
kostiumy i dobre aktorstwo. Pragnę zwłaszcza pochwalić wybór Jamesa Nortona do
roli księcia Andrzeja Bołkońskiego. Wreszcie książę jest nieco młodszy niż w innych
ekranizacjach i jest na kim oko zawiesić. Norton świetnie oddał butę księcia,
bo to wcale nie jest taka sympatyczna postać. Widać to zwłaszcza w relacjach z
pierwszą żoną. Zawsze wydawał mi się zarozumiały i trochę taki… dekadencki. I
Norton jest w tym bezbłędny. A jak wygląda w białym mundurze!
Lily
James jako Natasza Rostowa… Hm. Aktorka śliczna i pełna wdzięku, między nią a
Nortonem iskrzy, widać, jak zmienia się z dziewczyny w kobietę. Zarzut mam tylko
jeden – w moim odczuciu jest bardzo mało… rosyjska. Nie do końca umiem to
wytłumaczyć, ale Lily James w tym serialu przypomina mi bardziej swoją
bohaterkę z „Downton Abbey” niż rosyjską hrabiankę. Koniec, kropka.
Paul
Dano jako Pierre Bezuchow. O, to dobra rola jest. Wiem, że nawet fizycznie
dobrano go tak, by odróżniał się od świata rosyjskiej arystokracji, w której
przyszło mu żyć, i to się w pełni powiodło. Pierre jest idealistą w świecie,
który dawno ideały porzucił. Bezustannie dąży jednak do tego, by zmieniać świat
wokół siebie i być lepszym człowiekiem. I jak tu go nie kochać?
Jako
Helenę Kuragin oglądamy Tuppence Middleton, a jej brata Anatola zagrał Callum
Turner. Postać Heleny to zdecydowanie zmarnowany potencjał. Jest femme fatale,
ale fakt, że scenarzyści pokazują ją tylko w łóżku z kolejnymi kochankami i na
tym koniec spotkań z tą postacią, sprawia, że trudno mi o niej cokolwiek
napisać.
Callum
Turner to największa pomyłka w obsadzie. Raz, że to aktor zupełnie niedobrany
po „warunkach”. Zupełnie nie tak był opisany jego bohater w książce. Dwa,
tołstojowski Anatol miał w sobie sporo uroku, co sprawiało, że łatwiej było
Nataszę zrozumieć. A serialowy Kuragin to, jak to trafnie ujął książę Bołkoński
– zwierzę. Trudno zatem zrozumieć postępowanie Nataszy i jej zauroczenie kimś
takim.
Scenarzysta
serialu, Andrew Davies, wprowadził do fabuły sceny kazirodczej miłości między
rodzeństwem Kuraginów. Rzekomo wyczytał to w książce między wierszami i uznał
za kluczowe dla ich relacji, więc musiał to pokazać na ekranie. Oczywiście, już
nie w sposób subtelny. Po przeczytaniu tych słów, musiałam szukać szczęki pod
biurkiem. Serio? Ktoś tu chyba powinien wziąć z półki „Wojnę i pokój” Lwa
Tołstoja (najlepiej w twardej oprawie) i solidnie walnąć się w głowę.
Jeżeli
chodzi o postacie drugoplanowe, także wypatrzymy kilka perełek. Na pewno jest
nią Gillian Anderson w roli salonowej lwicy, Anny Pawłowny Scherer. Aż żal, że
tak mało jej na ekranie, bo olśniewa.
Warto
także wspomnieć o Jimie Broadbencie w roli księcia Mikołaja
Bołkońskiego. Może jest trochę przerysowany, ale mnie się podobał. Oto despota,
który trzyma całą rodzinę w szachu. Zwłaszcza córkę Marię, którą gra Jessie
Buckley. Zahukana i ciągle poniżana przez ojca Maria niespodziewanie znajduje
swoje szczęśliwe zakończenie. Jest to rólka dobrze zagrana i pełna uroku.
Dobrze
wypada także Tom Burke w roli naczelnego rozrabiaki Dołochowa. Charakter
tołstojowskiego bohatera uchwycił także Brian Cox jako generał Michaił Kutuzow.
Szanuję jego taktykę, choć osobiście wolałabym ruszyć do przodu z ułańską
fantazją.
„Wojna
i pokój” w wersji BBC jest przepięknym wizualnie serialem. Cudowne wnętrza,
oszałamiające kostiumy, urokliwe krajobrazy – patrzy się na to z wielką
przyjemnością. Jest tu też przecudowna scena balu, na którym rodzi się uczucie
między Nataszą a Andrzejem Bołkońskim. Jest jednak jedno poważne ale. A
właściwie nawet dwa.
Serial
jest adaptacją prozy Lwa Tołstoja. I choć w książce wiele się pisze o perypetiach
miłosnych bohaterów, bo choć trwa wojna, ludzie kochają się i nienawidzą, to
jednak serial sprowadza fabułę głównie do perypetii obyczajowych. Wojna z
Napoleonem potraktowana jest po macoszemu, a rozważania nad fatalizmem
historii, kondycją świata i człowieka są niemal niezauważalne. W efekcie „Wojna
i pokój” została sprowadzona do poziomu „Dumy i uprzedzenia”. A to z pewnością
nie ten kaliber.
Po
drugie, na Boga, to miała być Rosja. Rosja! A ja cały czas tkwiłam w
przeświadczeniu, że to Anglia. Z tego błogiego snu od czasu do czasy wyrywały
mnie rosyjskie imiona i nazwy miejscowości. Anglicy fascynują się rosyjską
duszą, ale jej nie rozumieją – to fakt, który potwierdził się po raz kolejny. Miałam
niepokojące wrażenie, że twórcy próbują wcisnąć bohaterów Tołstoja w sztywne
angielskie konwenanse, a ta cała Rosja to tylko taki lokalny koloryt. Nieodmiennie
bawiły mnie także rosyjskie pieśni obecne w warstwie dźwiękowej, a zwłaszcza
powalający akcent.
Więc
jak to w końcu jest z nową wersją „Wojny i pokoju”? Oglądało mi się świetnie,
ale nie da się ukryć, że serial najlepiej sprawdza się w fragmentach
romansowych. Próżno jednak w nim szukać rosyjskiej duszy czy filozoficznej
głębi dzieła Tołstoja. Anglicy zrobili dzieło wygładzone, sięgając po te
elementy, które w Tołstoju są najłatwiejsze do adaptacji, a wyrzucając to, co
trudniejsze. Odwołanie się do „Dumy i uprzedzenia” jest jak najbardziej
właściwe. Bo ta nowa „Wojna i pokój” właśnie powieść Jane Austen przypomina.
Odchodzi gdzieś duch tamtych czasów, nawet Napoleon wydaje się nie tak znowu
ważny. Trochę to przykre.
Komentarze
Prześlij komentarz