Wszyscy są skazańcami - „Wygnani do raju” („Banished”)



Mam problem z serialem „Banished” (polski tytuł „Wygnani do raju” jakoś mi nie pasuje, więc będę używać angielskiego). Jest kostiumowy i ze stajni BBC, więc teoretycznie powinnam oglądnąć na jednym ciągu i czekać na więcej. Ale moja przygoda z „Banished” wyglądała inaczej. Obejrzałam pięć odcinków, potem miałam dłuższą przerwę, by w końcu doczłapać do końca.

         Rok 1788. Do Australii dociera brytyjska ekspedycja z zamiarem założenia kolonii karnej. Skazańców pilnuje niewielka liczba żołnierzy, którzy surowymi karami starają się utrzymać porządek. A nie jest to łatwe, wobec przeważającej liczby skazańców. Żołnierzy trzeba zatem zachęcić do gorliwej służby. Jak zawsze pomocna jest marchewka – w tym wypadku są nią kobiety, alkohol i żywność.
Mimo pięknych okoliczności przyrody australijska kolonia jest piekłem na ziemi. Dla wszystkich. Bo wszyscy w niej przebywający są skazani. Niezależnie od tego, czy jest się więźniem, żołnierzem czy gubernatorem.
Głównymi bohaterami serialu jest trójka skazańców: posiadający ciągotki do przewodzenia stadu Tommy Barrett (Julian Rhind – Thutt), poczciwy James Freeman (Russell Tovey) oraz niepokorna Elizabeth Quinn (MyAnna Buring). Raz po raz wpadają oni w kłopoty i grozi im powieszenie.
I po namyśle stwierdzam, że to właśnie trójka bohaterów stoi za tym, że „Banished” mnie nie zachwyca. Żadne nie zagrało na tyle dobrze, bym kibicowała ich postaciom. Jeszcze wątek Freemana, który obronił kobietę przed zakusami kowala Marstona (Rory McCann, Ogar z „Gry o tron”) zapowiadał się nieźle. Dostaliśmy w nim ciekawy dylemat moralny. Kowal w kolonii jest jeden. Co z tego, że zastrasza Freemana i odbiera mu żywność? Freeman to tylko zwykły więzień, jego śmierć to niewielka strata, wręcz korzyść dla kolonii, która żywności ma mało, a gąb do wykarmienia dużo. A zatem - Freeman i przyjaciele muszą wziąć sprawy we własne ręce. Ukatrupić kowala i nie dać się złapać.
Niestety, potem z Frejmanem było już gorzej. A Barrettem skazanym na powieszenie nie przejęłam się wcale. Dlatego, że ja go nawet nie lubię. A za co mam go lubić? Za to, że postawił żonę w grze w karty? Że jak idiota rzucił się na oczach wszystkich na żołnierza i skatował go? Taki inteligentny, a nie przewidział konsekwencji i nie mógł załatwić tego inaczej?

Żadnych emocji nie wywołał też we mnie wątek rywalizacji o śliczną Kitty McVitie (Joanna Vanderham) między szeregowym MacDonaldem (Ryan Corr) a majorem Rossem (Joseph Millson). Bo trzeba wam wiedzieć, że w kolonii karnej los kobiet jest nie do pozazdroszczenia. Więźniowie w ogóle nie mają do nich dostępu (no chyba że po ślubie). Stanowią nagrodę dla żołnierzy, którzy w zgodzie z wcześniejszymi ustaleniami po prostu się nimi wymieniają.
Jak się to ma do wiary i Boga? No cóż, to co w Anglii by nie przeszło, w kolonii karnej jest czymś najzupełniej normalnym. Zresztą jest kilka ciekawych scen dotyczących właśnie dylematów moralnych. Bodajże w ostatnim odcinku pastorowi zostają zadane dwa ważne pytania:
1)       Czy powinno się karmić chorych, którzy i tak umrą, skazując tym samym zdrowych na śmierć?
2)       Czy kanibalizm jest grzechem, jeżeli zjada się bliźniego nieświadomie?
Ciężki kaliber, prawda? Ale życie na odległym kontynencie weryfikuje prawdy o ludzkim charakterze, prawie i moralności. Kolonia karna jest takim upiornym eksperymentem – ludzie oddaleni od domów, rodzin i wszystkiego co znali, są jak szczury nakierowane tylko na podstawowe bodźce: jedzenie i seks. „Banished” bardzo trafnie pokazuje, że tak naprawdę linia podziału przebiegająca między więźniami i całą administracją kolonii (łącznie z wojskiem i pastorem) jest niezwykle cienka. Każda strona ma swoje racje. Wspominana już sprawa kowala – gubernator wie, że on głodzi Freemana, ale dobro wspólnoty przeważa nad dobrem jednostki. Kowal jest niezastąpiony, Freeman nie. Proste? Proste. Walcząc o przetrwanie, wszyscy okazują się bezwzględni, a prawa ustanawiane w łagodniejszym świecie nie mają znaczenia.

Gubernator Arthur Phillip (w tej roli niezapomniany Faramir czyli David Wenham) to najjaśniejsza aktorska kreacja tego serialu. Jest rozdarty pomiędzy brytyjskim prawem, własnym sumieniem i naciskami z różnych stron.
Wyrazistą rólkę zagrał także David Dawson jako kapitan Collins – pan od papierkowej roboty, mówiąc w skrócie,  który przeżywa własne wzloty i upadki.

„Bansihed” to przykład zmarnowanego potencjału. Ten serial mógł być naprawdę dobry, bo dotyka ciekawego tematu - zachowań ludzkich w warunkach skrajnych. I to sięgając nie do wyobraźni twórców, ale historii. Jednak zabrakło mu tego, co przykuwa widza do telewizora – dobrze zagranych i wzbudzających emocje bohaterów. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zagłada domu Sharpe’ów – „Crimson Peak. Wzgórze krwi”

Pożegnanie z braćmi Winchester – recenzja 15 sezonu „Supernatural”

Niech was Pustka pochłonie – „The Originals” sezon 4

Co poszło nie tak w serialu „Przeklęta” („Cursed”)

Fantastyka jest kobietą – czyli 5 polskich autorek, z których twórczością należy się zapoznać