Ragnar i synowie – „Wikingowie” sezon 4
Czwarta odsłona „Wikingów” jest
wyjątkowa z kilku powodów. Przede wszystkim jest to pierwszy sezon, który liczy
nie dziesięć odcinków, a dwadzieścia. Jak by nie liczyć, to dwa razy tyle
wikingów na ekranie ;) W połowie sezonu nastąpił znaczny przeskok czasowy. Malutcy
synowie Ragnara dorośli i przejmują stery, a starzy bohaterowie, do których
zdążyłam się przywiązać, stopniowo się wykruszają. Jednym słowem mamy do
czynienia z „Wikingami” – nową generacją.
Czwarty
sezon jest podzielony na dwie części. Pierwsza, to takie preludium do
pożegnania Ragnara, który jest tu co prawda pierwszoplanową postacią, ale już
widać staczanie się po równi pochyłej. Twórcy postanowili to podkreślić,
wprowadzając nieszczęsny „chiński wątek”, którego szczerze nie znoszę. Mam
tylko nadzieję, że to miała być metafora odchodzenia w niepamięć wielkich
czynów Lodbroka, a nie historia pisana zupełnie na poważnie.
W
pierwszej odsłonie przyglądamy się konsekwencjom czynów Ragnara. I to nie tylko
w Skandynawii. Korzystając z podbudowy poprzednich sezonów i większej ilości
czasu antenowego „Wikingowie” śledzą rozwój wydarzeń w Anglii, gdzie mniejsze i
większe królestwa wciąż kłócą się między sobą oraz zaglądają na dwór francuski,
gdzie osiadł Rollo i oczywiście poczyna sobie po swojemu. Nie będę się czepiać
wiarygodności historycznej, bo rozumiem zamysł twórców serialu - chcą pokazać,
w jaki sposób najeźdźcy z Północy zasymilowali się w różnych jej częściach. A
Normandia we Francji to kluczowa sprawa.
To
także świetna okazja, by pokazać inne zwyczaje – świetnie wyszło to zwłaszcza w
przypadku francuskiego dworu. W „Wikingach” jest on siedliskiem zdrajców i
rozpustników, którzy patrzą z góry na nieokrzesanych barbarzyńców. Zabawne, że
minęło zaledwie kilkaset lat, gdy ci oświeceni Frankowie byli barbarzyńcami,
którzy roznieśli Cesarstwo Rzymskie. Muszę się wam przyznać, że okresy upadania
imperiów i ścierania się różnych kultur to jest to, co w historii fascynuje
mnie najbardziej.
Twórcy
dość luźno traktują fakty historyczne na rzecz wspominanego już ukazania zmian,
jakie zachodziły w społeczeństwie wikingów. Z jednej strony mamy zatem
zaprzestanie najazdów i grabieży na rzecz osadnictwa i kolonizacji, z drugiej
wprowadzono postać Haralda Pięknowłosego, który był pierwszym królem
zjednoczonej Norwegii i ukrócił samowolę jarlów.
W
drugiej części sezonu akcja skupia się wokół synów Ragnara, z których na
pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się Ivar Bez Kości. Ale o nim szerzej za
chwilę.
Uwaga spoilery.
Gdy
Ragnar zostaje zamordowany, jego synowie zbierają wielką armię i ruszają na
Anglię, by dokonać pomsty. Druga część sezonu jest osnuta właśnie wokół tego
tematu. Ragnar pragnie przed śmiercią dokonać pomsty za zniszczenie przez króla
Egberta osady wikingów. Jego śmierć nakręca spiralę odwetu, której nic nie może
zatrzymać.
Koniec spoilerów
Niemniej
ważne są relacje między jego synami. Tu muszę podkreślić, że fantastycznie
poczyna sobie Alexander Ludwig jako Bjorn Żelaznoboki. Przez cztery sezony
obserwowaliśmy, jak dorasta. Teraz stał się mężczyzną. Jego przemiana, symbolicznie
podkreślona zabiciem niedźwiedzia i berserka, dokonuje się na naszych oczach. I
zdaje mi się, że Ludwig sporo się aktorsko podciągnął od początków grania w
„Wikingach”. A może przemawia przeze mnie sentyment, gdyż Bjorn jak jeden z
nielicznych ostał się ze starej gwardii? Nie rozstrzygam, ale jestem zadowolona
z tego, co widzę na ekranie.
Odyn kocha szaleńców
Bjorn
jest wcieleniem rozsądku, a na drugim biegunie znajduje się oczywiście
szaleństwo. A konkretnie Ivar (Alex Høgh Andersen). Kaleka w ceniącym tylko
siłę społeczeństwie nie ma łatwo. To tak jak z panem Wołodyjowskim: „Jak się
nie będą ciebie bali, to się będą z ciebie śmiali”. Więc Ivar musi być bardziej
okrutny, bardziej bezwzględny, bardziej krwiożerczy. Serialowy Bez Kości to
postać świetnie zagrana i świetnie napisana. Na oczach widza rodzi się bowiem
szaleństwo – ze słabo maskowanego współczucia bliskich, litości i pogardy
obcych. Ivar nie urodził się szaleńcem, staje się nim w obliczu
niesprzyjających okoliczności. Utrata matki, z którą łączyła go silna, acz nie
do końca zdrowa więź, oraz ojca, nieobecnego i silnie wyidealizowanego pcha go
w objęcia szaleństwa. A trzeba wam wiedzieć, że wikingowie szanowali szaleńców,
uważając ich za posiadających szczególną więź z bogami. Odyn, główny bóg
panteonu, był patronem wpadających w bojowy szał berserków i poetów, choć
rodzaj spływającego na nich szaleństwa był nieco innego rodzaju.
W
cieniu Bjorna i Ivara tkwią pozostali trzej synowie Ragnara – najbardziej
fizycznie podobny do ojca Ubbe (Jordan Patrick Smith), Hvitserk (Marco Ilsø) i
Sigurd (David Lindström). I są to z pewnością postacie, których potencjał nie
został przez twórców wykorzystany. Według sag Ubbe także był świetnym
wojownikiem i wodzem, ale w serialu ogranicza się do prób (nieskutecznych)
chronienia bliskich i łagodzenia zatargów między Bjornem i Ivarem. Hvitserk jest
przedstawiany głównie przez pryzmat więzi ze starszym bratem. Ale najgorsze
jest to, co zrobiono z Sigurdem, który w sagach nosił wdzięczny przydomek
Wężowego Oka. W serialu w ogóle nie ma o tym mowy, a sama postać Sigurda
ogranicza się do dokuczania Ivarowi. Szkoda, bo tych trzech synów Ragnara można
było napisać o wiele lepiej, nadać im więcej osobowości.
Mit i rzeczywistość
To,
co zawsze podobało mi się w „Wikingach” to mieszanie rzeczywistości z mitem i
to w taki sposób, że nigdy nie wiedziałam, gdzie przebiega granica, co dzieje
się naprawdę, a co tylko w wyobraźni bohaterów, oraz subtelne ukłony w stronę związków
serialowych bohaterów z bogami Skandynawii. Ze smaczków w czwartym sezonie
wymienię chociażby karę Flokiego, analogiczną do tej, jaka spotkała Lokiego - przykucie
do skały, gdzie nieustannie kapała na niego woda (w micie był to jad węży, ale
nie czepiajmy się szczegółów). Jego jedyną pociechą jest wierna Helga
(odpowiednik Sigyn).
Równie
ciekawie napisane jest wypełnienie się przepowiedni dotyczącej śmierci Ragnara
– „umrzesz w dniu, w którym ujrzy cię ślepiec”. Prawda to czy majaki w głowie
Lodbroka – w sumie nieważne, efekt jest ten sam.
Kim jest Harbard?
Rozwinięty
jest także wątek tajemniczego wędrowca, Harbarda, który jest jednym z moich
ulubionych, a zarazem reprezentatywnym dla pokazania, w jaki sposób
„Wikingowie” czerpią z mitologii. Kim jest Harbard? Odpowiedź na to pytanie nie
jest tak trudna, jak się wydaje. W „Eddzie poetyckiej” zamieszczona jest „Pieśń
o Harbardzie”, w której tajemniczy nieznajomy naśmiewa się z Thora. Z tego, co
mówi, można wysnuć wniosek, że jest albo Odynem albo Lokim. To już zawęża pole
poszukiwań. A że Harbard to jedno z imion Odyna, lubiącego podróżować po
świecie pod przybranymi imionami sprawa wydaje mi się przesądzona. A gdy
usłyszałam w serialu, że Harbard mówi, jak to wędrował między krainami żywych i
umarłych – to kolejny trop wskazujący na Odyna. Był to bowiem bóg o silnych
cechach szamanistycznych. A jedną z nich była wędrówka po drzewie światów,
czyli mówiąc dosłownie, właśnie między krainami, umarłych, żywych i różnych
innych istot.
Ale
w czwartym sezonie Odyn pojawia się też w swojej „klasycznej” postaci –
jednookiego otoczonego chmarą kruków. I to jest akurat wprowadzenie niezbyt
szczęśliwe, jakby scenarzyści nie mieli pomysłu, co zrobić, by zebrać synów
Ragnara w jednym miejscu. I poszli na skróty tak bardzo, jak się tylko dało.
Czwarty
sezon „Wikingów” ma także inne grzeszki na swoim sumieniu. Niekiedy
niepotrzebne wątki są ciągnięte ponad miarę (jak choćby męża Torvi, Erlendura,
który nic nie wnosi do fabuły, a wszystko i tak zmierza w jednym, oczywistym
kierunku), a takie, które domagają się oczywistej kontynuacji, przechodzą bez
echa (śmierć córeczki Bjorna, Siggy). Mnie w ogóle zadziwił powrót do waśni między
Laghertą a Aslaug. Przez długi czas nie było o tym najmniejszej wzmianki, a tu
nagle, proszę, eksplozja. Dziwne.
Trudno
też wybaczyć bitwę z Ellą z Nortumbrii, której… nie ma. Synowie Ragnara prężą
muskuły, a tu ciach i po sprawie. Lekkim odkupieniem jest jednak końcowa bitwa,
w której widz tapla się w błocie i krwi. Tak, to były brutalne czasy. Wspomnę
tu o jeszcze jednej scenie, która nie ma większego znaczenia dla fabuły, ale
jest ważna z innego powodu – uświadamia widzowi, że jakkolwiek by nie
sympatyzował z wikingami, ich świat był totalnie różny od naszego. W czasie
rajdu na Paryż Harald Pięknowłosy i jego brat Halfdan odłączają się, by zdobyć
żywność. Przy okazji gwałcą i mordują. A gdy wracają do obozu, Bjorn pyta ich,
co z wieśniakami, których obrabowali. Odpowiedź jest oczywista, każdy wiking by
tak postąpił.
Kolejnym
rozwiązaniem, które mnie drażni, jest uczynienie z Lagherty takiej królowej
amazonek. Kobiety wikingów walczyły, ale z pewnością nie było to tak nagminne,
jak przedstawia to serial. Może to wpływ feminizmu, ale czemu u licha w takim
razie nie postarza się w tym serialu damskich postaci? Mężczyźni się starzeją,
a Lagherta, Aslaug, Judyta, Helga wciąż piękne i młode. A zatem stereotyp
kobiety, która pozostaje we władzy męża jest zły, ale nierealny obraz kobiety
pięknej i wiecznie młodej jest ok.? Gdzie tu logika? Czy nie jest tak, że jedną
kliszę zamieniamy na drugą, wcale nie mniej szkodliwą?
Pomimo
pewnych słabości czwarty sezon „Wikingów” przykuł moją uwagę. Przede wszystkim
wyrazistymi postaciami – Travis Fimmel jako Ragnar po raz kolejny pokazał
głębię tej postaci. To niesamowite, że jego bohater wciąż pozostaje zagadką. Choć
nie jestem z tych, którzy chętnie widzieliby Fimmela jako Geralta z Rivii. Moim
zdaniem do roli wiedźmina nie pasuje.
Sporo
postaci w tym sezonie pożegnaliśmy, ale odmieniony Bjorn, a przede wszystkim
Ivar Bez Kości z pewnością udźwigną ciężar serialu na swoich barkach. No i na
końcu pojawia się on – Jonathan Rhys Meyers jako biskup Heahmund. Nadchodzi
czas miecza i topora.
Co do Sigurda, to jest w serialu wyjaśnione skąd przydomek Wężowe Oko (zaraz po jego narodzinach). Mam wrażenie, że miał odegrać w serialu znaczącą rolę (bo i ciekawa sprawa ojcostwa, i przydomek, i to interesujące oko), ale scenarzystom i aktorowi wyszła tak bezbarwna postać, że ostatecznie postanowiono go ukatrupić - wbrew faktom historycznym (czy legendarnym) bo Sigurd miał dożyć zacnego wieku i jeszcze wiek X oblukać :D
OdpowiedzUsuńAż muszę jeszcze raz obejrzeć, bo zupełnie wyleciało mi to z głowy. Ale w sumie to nawet gorzej, skoro był jakiś pomysł i później zupełnie zrezygnowano z rozwinięcia tego wątku, całą uwagę koncentrując na Ivarze. W każdym razie w dorosłej wersji Sigurda o jego "wężowym oku" zupełnie zapomniano, a i aktor nic nie dodał bohaterowi od siebie. Trochę straszno było patrzeć na tego bezbarwnego serialowego Sigurda.
UsuńW ostatniej scenie po zabójstwie, kiedy leżał juz na dechach, widac było wężowe oko (wtedy to sobie przypomniałem)... Ach to ten Sigurd Wężooki, (aż sprawdzę w Wikipedii) bo był slawnym Wikingiem, a tu zrobili z niego przepraszam za wyrażenie panienkę. Zupelnie zmarnowany wątek postaci. A mieli na to 20 odcinków.
OdpowiedzUsuńJak widać i 20 odcinków to czasem zbyt mało. A takie niuanse jak pokazanie wężowego oka z pewnością nie są wystarczające, gdy był materiał na naprawdę ciekawą i intrygującą postać.
UsuńWydaje się, że ostatnimi czasy w każdym serialu, jeśli się staje popularny, jest jakiś odgórny nakaz wprowadzania wątków feministycznych i homoseksualnych - dlatego wygląda to tak "z czapy" nagle wprowadzone. Zgadzam się z recenzją - od siebie jednak dodam, że Ragnar jadąc do Anglii na pewną śmierć (bo raczej nie przewidywał zwycięstwa biorąc grupę starców na pokład) zrealizował swoją ostatnią wolę na synach - powrót do podboju Anglii, czego nie chcieli uczynić, jak wrócił z gór. Spryciarz :-D
OdpowiedzUsuńNo tak, Ragnar dobrze to zaplanował. Miał świadomość, że synowie muszą go pomścić i to jedyna droga do wymierzenia sprawiedliwości za śmierć osadników. Z kolei Egbert wiedział, że zemsta jest nieuchronna i dlatego nie kwapił się do zabójstwa Ragnara.
Usuń