Raz na zawsze król – Bernard Cornwell „Zimowy monarcha”
Zdarzyło się to w krainie zwanej Brytanią – tak brzmi pierwsze zdanie Zimowego monarchy Bernarda Cornwella,
pierwszego tomu Trylogii arturiańskiej.
Autor przedstawia w niej własną wersję opowieści o królu Arturze. Jest to
postać, która niezwykle mocno wrosła w naszą kulturę, choć nawet nie wiadomo,
czy istniał on naprawdę. Jest jednak dość prawdopodobnym, że na przełomie V i
VI wieku żył jakiś dzielny wódz/król o imieniu Artur, który zahamował saksońską
nawałę na ziemię Brytów.
Narratorem u Cornwella jest Derfel, kiedyś rycerz, a obecnie mnich w
chrześcijańskim klasztorze, który na życzenie królowej Igraine spisuje swoje
wspomnienia o panowaniu Artura. Czyni to w tajemnicy przed biskupem Sansumem, który uważa,
że wszelka pamięć o nim powinna zaginąć. Derfel to postać z wczesnych wersji
legend arturiańskich. Wiadomo o nim niewiele – kiedyś był rycerzem, a potem
został mnichem. W Zimowym monarsze to
Sakson, który po napadzie na rodzinną wioskę został złożony w ofierze Belowi,
ale wyszedł cało z wilczego dołu. Potem został przygarnięty i wychowany przez
Merlina, który uważał go za wybrańca bogów i chętnie opiekował się takimi
dziećmi. Derfel uczył się także władania mieczem i w ten sposób znalazł się przy
boku Artura, gdzie szybko udowodnił swoją wartość i zdobył przydomek Cadarn –
‘potężny’ – oraz lordowski tytuł.
Taki sposób narracji wpływa oczywiście na całą historię. Sam Derfel nie
ukrywa, że czasem przeinacza fakty, pomija coś lub dodaje, by opowieść stała
się ciekawsza. Ma
też tę przewagę, że wie, co wydarzyło się potem, dostrzega wydarzenia, które na
zawsze zmieniły bieg historii. Stąd też cała historia przebiega w przeczuciu
nieuchronnej klęski, która rozpoczęła się w dniu, gdy Artur poślubił Ginewrę.
Przeznaczenie, jak powtarzał zawsze Merlin, jest nieubłagane. Jakże tragiczne były konsekwencje tej pospiesznej ceremonii na kwiecistej łące przy strumieniu! Zginęło tak wielu ludzi. Przelano tyle krwi i łez, że powstałaby z nich wielka rzeka. Czas jednak goi rany. Potoki łez spłynęły do ogromnego morza i mało kto już pamięta, jak to się wszystko zaczęło. Nadeszły w końcu dni chwały, lecz ponieśliśmy niepowetowane straty. A spośród wszystkich ludzi, którzy odczuli następstwa tego, co zdarzyło się na słonecznej polanie, najwięcej wycierpiał Artur (s. 260-261).
Kluczową sprawą dla rettelingów są autorskie pomysły na świetnie znane
wydarzenia i postacie. A trzeba przyznać, że Cornwell przedstawił ich w Zimowym monarsze całkiem sporo. Zdecydowanie poszedł w stronę
powieści historycznej, choć spokojnie, Merlina, Morgany i Nimue także nie mogło
zabraknąć. Odrzucił idealistyczne i tym
samym nierealne wyobrażenia z legend na rzecz bohaterów z krwi i kości.
Artur wciąż pozostaje zagadką. Na pewno jest człowiekiem, który umie zaskarbić
sobie szacunek i miłość innych ludzi, ale targają nim sprzeczne ambicje. Z
pewnością nie jest pozbawiony wad. I w wielu przypadkach musi podejmować nie
takie decyzje, jakie by chciał, lecz jakie może podjąć. W morzu wrogów musi wybierać
i płacić za to wysoką cenę.
Kapitalny jest Lancelot, który bardzo odbiega od klasycznych wyobrażeń.
Owszem, jest niezwykle przystojny i bohaterski do szaleństwa – ale to drugie
tylko w pieśniach, za których układanie hojnie płaci. W Zimowym monarsze Lancelot to odpychająca postać. Wobec potężnych
uroczy, a dla słabszych bezwzględny. Bierze wszystko, co tylko mu się zamarzy i
nie cofnie się nawet przed gwałtem czy skrytobójstwem.
Równie niesympatyczna jest Ginewra,
choć muszę przyznać, że ja akurat ogólnie nie lubię tej postaci. W wersji
Cornwella to niezwykle ambitna osoba, która nienawidzi wszystkiego, co brzydkie
i pospolite.
No i wreszcie on, Merlin. Najpotężniejszy z druidów, mistrz
oszustw i przebieranek, pochłonięty własnymi obsesjami, które mają sprawić, że
do Brytanii powrócą dawni bogowie. Sprawia wrażenie trochę szalonego, ale
jak wiadomo, szaleństwo w tamtych czasach nie było uważane za coś złego, wręcz
przeciwnie.
Jesteśmy pionkami w rękach bogów, ale jeśli się przed nimi otworzymy, możemy stać się uczestnikami gry, a nie jej ofiarami. Szaleństwo ma sens! To dar bogów, który jak wszystkie ich dary ma swoją cenę (s. 429).
Bardzo podoba mi się sposób, w jaki autor rozwiązał kwestię magii. Bo i ona,
i bogowie, są obecni w powieści, a jednak ich nie ma. Druidzi rzucają zaklęcia,
przepowiadają przyszłość i szukają kontaktu z bogami, ale to wszystko kwestia
wiary. Fantastycznych stworzeń tu nie uświadczycie. Brytania jest miejscem poważnych
religijnych konfliktów. Walczą ze sobą nie tylko chrześcijanie i druidzi, ale
także przedstawiciele kultów przywleczonych przez Cesarstwo Rzymskie – Mitry
czy Izydy.
W ogóle świat przedstawiony w
powieści jest niezwykle niespokojny i
burzliwy. Nadszedł czas zmian. Rzym, który zdawał się wieczny, upadł. Ludy
walczą o nowe terytoria. Wszystko się zmienia, nie ma nic stałego. Na porządku
dziennym są wojny, napady, morderstwa i gwałty. Brytania kipi niczym kocioł i wiadomo, że stare musi odejść, że narodzi
się coś nowego, innego. Takie miejsca jak Ynys Trebes, w których przechowywane
są skarby starożytnej wiedzy, upadają.
Wszędzie panują ciemności. Ogarniają wszystko. Niebawem pogrąży się w mroku Armoryka, potem Benoic, Broceliandia i Brytania. Nie będzie już praw, ksiąg, muzyki, sprawiedliwości, pozostaną tylko barbarzyńcy, którzy zasiadają przy ogniskach i planują, kogo zabić następnego dnia (s. 328).
Jestem absolutnie oczarowana Zimowym
monarchą Bernarda Cornwella, który opowiada raz jeszcze o słynnym królu
Arturze, jego towarzyszach i wrogach, i czyni to w sposób niezwykle wciągający
i ciekawy. Widać
ogromne przygotowanie autora, który rzetelnie podszedł do warstwy historycznej.
Ciekawe postacie w burzliwych i mrocznych czasach – nic więcej mi do szczęścia
nie trzeba.
Wspomnę jeszcze o pięknej edycji książki przygotowanej przez Wydawnictwo
Otwarte. Kolorystycznie
mamy do czynienia z kombinacją tylko trzech barw na okładce – czerni, bieli i
złota (plus złota wstążka w środku służąca jako zakładka) i wygląda to
niezwykle elegancko.
Autor: Bernard Cornwell
Tytuł: Zimowy monarcha
Tytuł oryginalny: The Winter King
Cykl: Trylogia arturiańska
Tłumaczenie: Jerzy
Żebrowski
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 608
Data wydania: 2017
Czytałam kiedyś "Zimowego monarchę", ale jakoś zarzuciłam czytanie książek Cornwella, ale od kiedy wyszły wznowienia to mam ochotę znowu sięgnąć po książki tego autora.
OdpowiedzUsuńA ja właśnie przegapiłam zupełnie pierwsze wydania i teraz mam zamiar nadrabiać. Ale jest też plus - nowe wydania są o wiele ładniejsze :)
UsuńKról Artur? Więcej mi nie trzeba, biorę :)
OdpowiedzUsuńBierz, nie pożałujesz ;)
UsuńTym razem, nie są to moje klimaty. 😊
OdpowiedzUsuńMoże następnym razem :)
UsuńPolubiłam historie o Merlinie więc inna wersja króla Artura też wydaje się ciekawa ^^ na pewno sięgnę przy odrobinie wolnego czasu :) trapped-in-book.blogspot.com
OdpowiedzUsuńKoniecznie, Merlin w wersji Cornwella jest niezwykle ciekawy :)
UsuńPrzyłożyli się do okładki, piękna.
OdpowiedzUsuńO, tak. Jako okładkowa sroka jestem w pełni usatysfakcjonowana :)
UsuńOkładka jest cudowna! :) Chętnie przeczytam
OdpowiedzUsuńPolecam :) A co do okładki, zgadzam się w zupełności.
UsuńBernarda Cornwella z tego co wiem, ten autor pisze cudowne książki. Sama jeszcze (bez bicia) przyznam się, że żadnej nie czytałam. Jak tylko odkopię się ze swojego stosu to na pewno je wszystkie zakupię :) uwielbiam takie powieści :)
OdpowiedzUsuńJa też odkładałam lekturę jego powieści, bo zawsze było coś innego do czytania, ale po "Zimowym monarsze" już wiem, że niepotrzebnie zwlekałam, bo to zdecydowanie moje klimaty :)
UsuńJa chyba tym razem odpuszczę. Coś czuję, że to nie moje klimaty.
OdpowiedzUsuńNo cóż, nie ma sensu się zmuszać, ale może spróbujesz?
Usuń