Światło, mrok, szczypta Wron i Matuszka Ravka – „Cień i kość” („Shadow and Bone”)
Kadr z serialu Cień i kość, Netflix,2021
Czy Cień i kość na podstawie książki Leigh Bardugo o tym samym tytule to serial fantasy, na który czekałam najbardziej? Nie, zdecydowanie niecierpliwiej wypatruję serialowych wersji Koła Czasu Jordana czy hucznie zapowiadanego serialu Amazona rozgrywającego się w Śródziemiu. Ale byłam ciekawa, jak twórcy poradzą sobie z tą, nie ukrywajmy, dość sztampową historią. I udało im się to nadspodziewanie dobrze. Tak dobrze, że bez wahania mogę stwierdzić, że w przypadku Cienia i kości ekranizacja jest lepsza niż książkowy oryginał.
Cień i kość to historia młodej kartografki Aliny Starkov, która okazuje się dysponować niezwykłą mocą – jest Przywoływaczką Słońca. To dar, który należał do świata baśni i legend. Dzięki niemu Alina jako jedyna będzie mogła zniszczyć Fałdę Cienia i przywrócić jedność Ravki. Generał Kirigan zwany Zmroczem założyciel Drugiej Armii złożonej z Griszów, ludzi dysponujących magicznymi zdolnościami, wiąże z Aliną ogromne nadzieje. Są także tacy, dla których samo istnienie Przywoływaczki Słońca jest ogromnym zagrożeniem. W Ketterdamie trójka rzezimieszków przyjmuje niezwykle lukratywne zlecenie na porwanie dziewczyny.
Serialowi wyszło na dobre dodanie do historii Aliny, opierającej się na klasycznych motywach wybrańca o niezwykłych mocach i uwikłania w trójkąt miłosny, wątku Wron. Ucieszyłam się, gdy przeczytałam, że w serialu będą Wrony, ale myślałam, że tylko pojawią się na chwilę jako wstęp do drugiej produkcji. A tu proszę, dostały pełnoprawny wątek, dodatkowo dobrze zgrany z historią Aliny. Rozbiło to schematyczność jej historii, dodało serialowi łotrzykowskiego sznytu, a wreszcie pozwoliło na pokazanie jak różnorodny jest świat stworzony przez Bardugo. Mamy też trzeci wątek luźno powiązany z pozostałymi – Niny i Matthiasa, Griszy i łowcy polującego na Grisze. Moim zdaniem to akurat twórcy mogli sobie odpuścić, bo on nic do tej historii nie wnosi.
Można się śmiać, że dla Zachodu
wszystko co pachnie Rosją jest egzotyczne, ale Cień i kość mistrzowsko wykorzystuje fakt, że akcja serialu nie
toczy się w jakimś średniowiecznym świecie. Ravka to taka podrasowana Rosja w
czasach carskich, co nadaje serialowi specyficzny klimat. Coś, co w książkach
było zaledwie wspomniane, tutaj dzięki scenografii, plenerom, kostiumom, rozkwita
w pełni. Są elementy innej obyczajowości na czele z kultem Świętych i zupełnie
inny system odniesień. Carska Rosja z
dodatkiem magii i steampunku to jest coś, co zdecydowanie wyróżnia Cień i kość wśród innych seriali
fantasy. Wiadomo, że nasz odbiór jest nieco inny i czasami można zgrzytnąć
zębami na pewne rozwiązania. Ja na przykład nie mogę pojąć, dlaczego Apparat
nie wygląda jak pop, bo tu aż się prosi o taką interpretację tej postaci.
Jak serial fantasy, to oczywiście warto wspomnieć o efektach specjalnych, które w Cieniu i kości są bardzo dobre. Największe wrażenie zrobiła na mnie Fałda Cienia, która jest naprawdę przerażającym tworem. Bardzo dobra, odrobinę niepokojąca muzyka także buduje klimat.
Twórcy postanowili pogłębić
charakterystyki postaci znanych z literackiego pierwowzoru. Alina ma zupełnie inne pochodzenie niż w
książce – jest półkrwi Shu Han, czyli pochodzi z kraju z którym Ravka prowadzi
wojnę. Dlatego jest traktowana jak wyrzutek i non stop spotyka się z
uprzedzeniami. To pozwala na jeszcze głębsze ukazanie osamotnienia
dziewczyny i podkreśla jej motywację do tego, by stać się kimś ważnym i
cenionym. Ale przy okazji odwołuje się do jak najbardziej aktualnych problemów
społecznych. Serial mruga też okiem do czytelników książek, gdy Alina ogląda
przedstawienie na temat Przywoływaczki Słońca. W spektaklu gra ją dziewczyna o
długich blond włosach, czyli wypisz wymaluj Alina z kart książki. Bohaterka
trafnie kwituje sytuację jako niezręczną.
W ogóle twórcy serialu nie zapominają o fandomie i umieścili w nim wiele
smaczków rozpoznawalnych dla tych, którzy czytali książki. Jak choćby tytuły
odcinków nawiązujące do innych dzieł Bardugo czy dyskusję Wron o tym, że
brakuje im speca od materiałów wybuchowych. Uwielbiam takie nawiązania i zawsze
się przy nich uśmiecham.
W serialu Alina jest bardziej charakterna, ma wpływ na więcej rzeczy,
które się dookoła niej dzieją. To ona sama dąży do konfrontacji z Zoyą, ona
inicjuje pocałunek ze Zmroczem. Przy czym tutaj już czuć wpływy ruchu #MeToo i pewne zmiany w
podejściu do budowaniu tego typu niezdrowych relacji na ekranie. Choć
oczywiście Zmrocz Aliną manipuluje to jednak zadaje pytanie: Czy na pewno tego chcesz? Tym, czego mi
zabrakło, jest to, co tak dobrze grało w charakterze książkowej Aliny. I żeby
była jasność, ja niespecjalnie za książkową Aliną przepadam. Ale ciekawe w jej kreacji były momenty, gdy
dziewczyna uświadamiała sobie, że pragnie władzy i pojawiał się niej pewien
mrok. Szkoda, że w serialu z tego zrezygnowano.
W Cieniu i kości nadal nie
brakuje elementów typowych dla młodzieżowego fantasy – zaakceptowania tego, kim
się jest, dorastania do pełnienia pewnej roli w społeczeństwie, przekonaniu
się, że pozory mylą. Znacznie je jednak okrojono, zapewne dążąc do tego, by historia
zdawała się bardziej dorosłą fantasy. Praktycznie nic nie zostało ze scen
szkolenia Aliny, trening toczy się bardzo szybko. Jessie Mei Lie świetnie
poradziła sobie z tą rolą, chemia między nią a Zmroczem (Ben Barnes) jest
wyraźna, wierzę też w jej przyjacielską (na razie) relację z Malem (Archie
Renaux). Serial dobrze ogrywa ten wątek, wprowadzając liczne retrospekcje z
dzieciństwa Mala i Aliny. Nie jestem wielbicielką serialowego tropiciela, ale i
tak udało się wycisnąć wiele z tragicznie napisanej książkowej postaci.
No i przechodzimy do sedna, czyli do Zmrocza. Obsada w większości składa się z nowych, nieopatrzonych twarzy, oprócz Bena Barnesa, który dostał rolę, której wszyscy byliśmy ciekawi (teraz czekam na Mikołaja) i poradził sobie z tym wyśmienicie. Bardzo lubię Zmrocza, choć nie ukrywam, że wolałabym zobaczyć jego mroczniejszą, bezwzględną stronę. Jednak w serialu postawiono na troszkę grzeczniejszą wersję, dopisano mu odpowiednie motywacje i ogółem Barnes nie jest aż tak mhroczny jak jego pierwowzór.
Kadr z serialu Cień i kość, Netflix,2021
Czas na créme de la créme
serialu – czyli trójkę rzezimieszków z Ketterdamu. Freddy Carter jako Kaz
Brekker i Amita Suman jako Inej Ghafa to strzał w dziesiątkę! Są idealnie
zgodni z moimi wyobrażeniami na temat tych postaci. Bardzo dobrze, że ich postarzono,
Bardugo trochę zagalopowała się z wiekiem postaci, które absolutnie nie
zachowywały się jak nastolatkowie, ale osoby ze znacznie większym
doświadczeniem życiowym. Serial fajnie też rozpisuje zmiany, jakie w nich
zachodzą. Carter musiał udźwignąć chyba najbardziej skomplikowaną rolę. I
piękne jest to, jak serial gra motywem, że Brekkera nikt nie może dotknąć. Nikt
o tym nie mówi, ale Inej i Jesper zawsze trzymają odpowiedni dystans, a gdy
dwukrotnie Kaz finalizuje umowy uściśnięciem dłoni, zawsze kamera dokładnie to
widzowi pokaże. Ale, ale, jest jeszcze
Kit Young jako Jesper. I to jest dopiero hit. Książkowy Jesper nigdy nie
przyciągał zbytnio mojej uwagi, więc tym bardziej byłam zaskoczona, jakim żywym
srebrem okazał się na ekranie. W ogóle fajne jest to, że Cień i Kość nie jest cały czas
śmiertelnie poważny i znalazło się w nim miejsce na niewymuszony humor.
Chciałabym jeszcze wspomnieć o rolach pobocznych, które jednak z pewnością nie ujdą uwadze fanów, bo są cudowne. Nie ma dla mnie bardziej rosyjskiej (czy też ravczańskiej) postaci w tym serialu niż Daisy Head jako Genya. Idealnie zgrywa się z moim wyobrażeniem na temat tej postaci. Za to Davida granego przez Luke’a Pasqualino wyobrażałam sobie zupełnie inaczej (czytaj – wydawał mi się zdecydowanie mniej przystojny). Na ekranie ma bardzo niewiele do powiedzenia, ale wyciska swoje sceny jak cytrynę – przede wszystkim gestami i mimiką.
Mało jest dobrych seriali fantasy. Mało jest seriali, które potrafią wyciągnąć z materiału źródłowego to, co najlepsze, a jednocześnie nie bać się zmian, które uatrakcyjnią opowiadaną historię. Cień i kość realizuje marzenia fanów. Dawać drugi sezon.
Też uważam, że pierwszy sezon był znacznie lepszy od książki ,,Cień i kość". Fajnie wypadło dodanie Wron do fabuły. Właściwie to bardziej ciekawiły mnie wątki innych bohaterów niż Aliny, Mara i Darklinga.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Bo jednak ten trójkąt to jest bardzo przewidywalny, a Wrony są zwyczajnie ciekawsze :)
UsuńI mnie serial przypadł do gustu, chociaż ja osobiście polubiłam książkowy pierwowzór. ;) Jestem bardzo ciekawa drugiego sezonu, no i mam nadzieję, że równie dobrze jak pozostałą część obsady, dobiorą odtwórcę roli Mikołaja. ;)
OdpowiedzUsuńTo nie jest tak, że ja jakoś strasznie nie lubię książek. To dla mnie sympatyczne, ale jednak dość schematyczne młodzieżówki, w których Bardugo popełniła błędy, moim zdaniem naprawione w serialu. Dlatego uważam go za lepszy :)
UsuńO tak, nie daruję, jak zepsują Mikołaja ;)
Swoją przygodę z Bardugo zaczęłam dopiero w styczniu tego roku i przed premierą serialu udało mi się dogonić Trylogię i pierwszy tom Szostki Wron, który skończyłam dosłownie kilka dni przed premierą i szczerze mówiąc bałam się tego połączenia, bo kompletnie nie potrafiłam sobie poukładać ram czasowych po przeczytaniu. Ale wyszło genialnie! Podejrzewam, że gdyby serial skupił się tylko na Alinie, byłoby nijako i sztampowo, a tak nabiera głębi i ogląda się o wiele lepiej. Masz rację co do Zmrocza - Barnes w tej roli jest cudowny, ale faktycznie brakuje tego mroku, tego, że od samego początku wszyscy wiedzą, że to Zmrocz, że jest mroczny i niebezpieczny, ale ciekawe, co przyniesie kontynuacja.
OdpowiedzUsuńTen serial może sporo namieszać i miejmy nadzieję, że więcej książek zobaczymy na ekranie! Nie wiedzieć tylko czemu nie mogę go skończyć, bo wciąż zostały mi dwa odcinki, ale brakuje mi też czasu, żeby usiąść i rozkoszować się nim w pełni, bo to nie jest jeden z tych seriali, które mogę albo chcę oglądać jednym okiem :)
O tak, "Cień i kość" należy oglądać z pełną uwagą. Ja cieszyłam się przy nim jak dziecko, bo trudno o dobry serial fantasy :) Co do tego, że będzie więcej dobrych seriali z tego nurtu, no to nie jestem optymistką. Fantasy to wbrew pozorom trudny do ugryzienia gatunek. Żaden film nie powtórzył gigantycznego sukcesu "Władcy Pierścieni". Mam jednak nadzieję, że się mylę.
UsuńDodanie wątku Wron bardzo pomogło serialowi. Bez niego obawiam się, że nie zdobył by tyle pozytywnych recenzji. :D
OdpowiedzUsuńCo do Zmrocza, och jak ja się ucieszyłam, że zagra go Bena Barnes - wypadł w tej roli świetnie, choć tak jak piszesz, nie był równie mhroczy jak w książce.
Też tak myślę, to fajnie rozbudowało prostą historię Aliny.
UsuńBen był super :)