Ziarno prawdy to za mało – „Wiedźmin” sezon 2 (recenzja)

Kadr z drugiego sezonu serialu Wiedźmin, 2021

Naczekałam się na drugi sezon, do którego byłam dość optymistycznie nastawiona. I tak optymistycznie nastawiona byłam jeszcze po pierwszym odcinku, adaptacji opowiadania Ziarno prawdy. A potem zaczęły się schody. No cóż, nie przedłużając – drugi sezon Wiedźmina to dla mnie największe serialowe rozczarowanie 2021 roku.

Tekst zawiera spoilery zarówno do fabuły książek Andrzeja Sapkowskiego jak i samego serialu

A może zacznę od pozytywów. Na plus na pewno pierwszy odcinek. Twórcom serialu zdecydowanie lepiej wychodzą adaptacje opowiadań. Jest potwór do ubicia i konkretna zamykająca się fabuła. Mamy więc bardzo klimatyczną historię, w której horror miesza się z baśnią. Bo Ziarno prawdy to Piękna i Bestia w adaptacji Sapkowskiego. Geralt pokazuje swoją filozoficzną stronę, wiarygodnie wypada też ojcowska relacja, jaka zaczyna łączyć go z Ciri. Fenomenalnie pokazana jest bruxa i wybrzmiewa w tym odcinku rzecz charakterystyczna dla prozy Sapkowskiego – człowieczeństwo ukryte w potworze i odwrotnie. Szkoda, że serial potem o tym zapomina.

No właśnie, tym co zdecydowanie się w drugim sezonie Wiedźmina udało, to pokazanie więzi między Geraltem a Ciri, kluczowej dla tej historii. Ogromna w tym zasługa Henry’ego Cavilla. Choć jego interpretacja postaci wiedźmina mija się z moimi wyobrażeniami, to jednak kupuję tę wersję. Widać w jego grze pasję i zaangażowanie. Cavill robi w tym serialu kawał świetnej roboty. A z aktorów na plus na pewno też Joey Batey jako Jaskier. Szkoda tylko, że jest go tak mało na ekranie, bo z Geraltem tworzą uroczy i zabawny duet. Bard wnosi do historii sporo komediowości i mimo że scenarzyści dopisują durne fragmenty temu, który mówi do mysz, Batey broni się w tej roli. Pozytywnie zaskakuje też w drugim sezonie Anna Shaffer jako Triss Merigold, która poprzednio była zupełnie bezbarwna.

Netflix sypnął grosza twórcom po sukcesie pierwszej części, więc wizualnie też jest dużo lepiej. Kostiumy, większa ilość statystów, nieźle zrobione potwory (przynajmniej w większości), piękne szerokie kadry i niezwykle klimatyczne Kaer Morhen. Twórcy zrezygnowali z nielinearnej fabuły, więc widzowie, którzy mieli z tym problem, nie będą czuli się zagubieni.

A teraz przejdziemy do rzeczy mniej przyjemnych, a mianowicie tego, że drugi sezon Wiedźmina miał adaptować Krew elfów Andrzeja Sapkowskiego. Tak też wmawiali mi twórcy i na to się nastawiłam, siadając do oglądania. Szkopuł w tym, że to nieprawda. Ja naprawdę rozumiem, że adaptacja nie oznacza przekładania książki jeden do jednego i że nie wszystko, co wypada dobrze na papierze, tak samo zadziała na ekranie. Ale oglądając ten serial, miałam niemiłe wrażenie, że nie tylko nie oddaje on litery historii przedstawionej w książkach, ale co gorsza, także ducha tej opowieści. A to już jest poważny problem. Nawet jeżeli wydarzenia z Krwi elfów pojawiają się na ekranie, to w sposób dość mocno zmieniony. A scenarzyści dopisali od siebie naprawdę wiele – całkiem nowy wątek Yennefer, wielką politykę toczoną przez królów i czarodziejów czy elfy walczące z rasizmem królestw Północy. I nie zrobili tego w dobry sposób, nie wzbogacili historii, ponieważ nowe wątki porażają nie tylko zupełnym brakiem logiki, ale w wielu przypadkach są kliszą najpopularniejszych w fantastyce schematów.

Przyjrzyjmy się bliżej wątkowi Yen. Chalotra nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia w pierwszym sezonie, a w drugim problemy się pogłębiają. Scenariusz nie pomaga. Generalnie rozwój postaci powinien toczyć się w jakimś kierunku, a przebyta droga prowadzić do czegoś. W pierwszym sezonie Yen uczyła się magii, by dzięki niej stać się kobietą niezależną i piękną. Drugi sezon wraca do punktu wyjścia. Czarodziejka traci moc, a wraz z nią swój charakter. I jest to źle napisane.

No bo tak. Czarodzieje podejrzewają Yen o współpracę z Nilfgaardem, gdyż zaginęła po bitwie pod Sodden. No więc, aby udowodnić swą niewinność, ma ściąć wziętego do niewoli Cahira. Czego ma to dowieść, nie za bardzo wiem, ale idźmy dalej. Ceremonia skrócenia Cahira o głowę odbywa się w miejscu pełnym czarodziejów i królów, a Yen ucieka bez większych problemów, z Cahirem pod pachą. Jaki to ma sens? Gdybym to ja była na miejscu Stregobora, to chyba bym się przygotowała na taką ewentualność. Najpotężniejsi czarodzieje Północy nie mogą powstrzymać pozbawionej mocy Yen? Serio? A potem czarodziejka ukrywa się w mieście w płaszczu w kolorze intensywnego fioletu. Tak, zdecydowanie nie wyróżnia się z tłumu.

Krew elfów to książka, która jest spokojnym wprowadzeniem do całej historii i opiera się przede wszystkim na budowaniu relacji między Ciri a pozostałymi ważnymi bohaterami – Geraltem, Yennefer, Triss i wiedźminami z Kaer Morhen. W serialu działa jedynie więź między Ciri a Geraltem, natomiast pozostałe, które budują podwaliny pod przyszłe wydarzenia, są zupełnie zmienione. Po numerze jaki wywinęła Yen, nie wierzę, że taki rozwój relacji, w którym czarodziejka zastąpi Ciri matkę, jest możliwy do wiarygodnego przedstawienia. Dziewczyna z tyloma traumami drugi raz nie obdarzy zaufaniem po takiej zdradzie. Chyba że serial po raz kolejny pokaże, że psychologia postaci nie ma wiele wspólnego z tym, co oglądamy na ekranie. Raczej mnie to nie zdziwi. Wiedźmini z Kaer Morhen to nie szorstcy opiekunowie, ale niezbyt sympatyczna, by nie napisać wprost: prostacka grupa facetów, którzy nie chcą Ciri u siebie, albo ewentualnie próbują ją wykorzystać do swoich celów (patrz - Vesemir).

Serial przedstawia też Ciri w zupełnie inny sposób. Niestety, czyni z niej kolejną bohaterkę, której wszystko się udaje, bo jest wybranką i cudownym dzieckiem. Bez większych problemów potrafi pokonać przeszkody z którymi nie potrafili poradzić sobie poddani mutacjom wiedźmini. Jej krzyk burzy mury Cintry, a zdolności, które nabywa w książkach dopiero pod koniec – wędrowanie po innych wymiarach – ma już teraz, na wstępie. Więc ja się tak zastanawiam, co jeszcze Ciri może zrobić w kolejnych sezonach serialu? Bo właściwie umie już wszystko.

Twórcy dorzucili sporo akcji, no bo przecież nie do pomyślenia jest, żeby Geralt co chwila, nawet w Kaer Morhen, nie musiał walczyć z potworami. Samo dodanie dynamiki nie jest niczym złym, ale serial robi to w sposób wyjątkowo nieudolny, nie zważając na logikę. Kaer Morhen, bezpieczne wiedźmińskie siedliszcze, o którego istnieniu niewiele osób nawet słyszało, w serialu jest miejscem, gdzie potwory, a przynajmniej wrogo nastawieni magowie, pojawiają się co i rusz bez większych problemów. Czasami wyskakują jak przysłowiowe diabły z pudełka, ale o tym, jak znaleźli ponoć pilnie strzeżone miejsce, nie ma ani słowa. Choć podejrzewam, że wygadały się panie lekkich obyczajów, także goszczące na okazjonalnych imprezach u wiedźminów.

Swoją drogą, to bardzo zabawne, jak twórcy, którzy mocno odżegnują się od inspiracji grami, coraz mocniej pchają serial w ich kierunku. Bohaterki wyglądają jak żywcem z nich wyjęte, wiele miejscówek tak samo. I w ogóle sposób patrzenia na wiedźmiński los bardziej pasuje do gier niż książek.

Ponieważ jest to fantasy, twórcy uznali, że sezon musi też mieć porządnego antagonistę. Bo jakże to, żeby bohaterowie nie mieli złego z którym muszą się zmagać? W Krwi elfów jeszcze takiego nie było, więc scenarzyści dopisali postać Voleth Meir. A że Wiedźmin wiadomo, jest słowiański (przynajmniej tak wieść gminna niesie, a i po grach to widać), więc pod tajemniczą nazwą ukrywa się nie kto inny jak Baba Jaga. Jej postać służy połączeniu zmienionych wątków głównych bohaterów. Finał sezonu i ostateczna walka z Babą Jagą wypadają jednak słabo i właściwie resetują wydarzenia do stanu z początku sezonu. Po co więc to było?

Świat w Wiedźminie jest niewiarygodnie wręcz mały i właściwie w parę chwil można objechać Redanię, Cintrę i Kaer Morhen. I wcale nie trzeba do tego teleportu. Jest na przykład taka scena, gdy Ciri burzy krzykiem mury Cintry, oczywiście będąc z dala od miasta. Jeszcze sama nie zdąży otrząsnąć się z szoku po swoim wyczynie, gdy rycerze z miasta zdążą pojawić się tuż obok. Jak do tego doszło, nie wiem.

Deus ex machina to jest to, co twórcy Wiedźmina kochają najbardziej. Bohaterowie zawsze spotykają innych dokładnie tam, gdzie są potrzebni. Również w budowaniu akcji nie ma żadnej logiki. No bo taki na przykład Rience. Nie dość że ni z gruszki ni z pietruszki teleportuje się do Kaer Morhen (to tajne miejsce, przypominam), to jeszcze w rozgardiaszu łapie właśnie tę fiolkę, która pozwoli popchnąć akcję do przodu. Mimo że nie mógł wiedzieć o tym, co zawiera. Przeznaczenie, jak nic.

Postaci, których charaktery nie mają nic wspólnego z książkowymi pierwowzorami (oprócz imion), jest w serialu mnóstwo – Fringilla, Cahir, Eskel, Francesca. Twórcy próbują także pokazać wydarzenie kształtujące świat Wiedźmina i obsesyjnie wręcz nawiązują do Koniunkcji Sfer, która jest w tym sezonie odmieniana na wszystkie możliwe sposoby. Zdecydowali się na też na zabieg wyciągania twistów, które pojawiają się w książkach znacznie później. Już na tym etapie wiemy więc, czyją córką jest Ciri, o co chodzi ze Starszą Krwią i poznajemy historię Lary Dorren.

Bardzo rozbudowanym wątkiem jest ten dotyczący rasizmu ludzi wobec elfów. Tyle że ponownie twórcy niepotrzebnie namieszali, bo taki sposób przedstawienia, jaki zaproponował w książkach Andrzej Sapkowski, był naprawdę dobry i nie potrzebował ulepszania na siłę. W serialu nie wiadomo właściwie dlaczego ludzie nagle zwrócili się przeciwko elfom. Bo skoro obok siebie żyją ludzie o różnym kolorze skóry, to dlaczego akurat elfy i ich spiczaste uszy budzą wrogość? Nie wiadomo. W serialu nie ma ani słowa o bandach Scoia’tael, o położeniu, w jakim znalazły się krasnoludy. Widz widzi tylko biedne, prześladowane elfy, które czekają na swoje cudowne dziecko. Swoją drogą, czy w każdym wątku musi znaleźć się jakiś banał? 

Z drugim sezonem Wiedźmina jest trochę tak jakbyście poszli do restauracji i zamówili zupę warzywną, a w zamian dostali sałatkę warzywną. Niby składniki te same, smak jednak inny, a w dodatku ktoś urozmaicił ją ananasami i pomarańczami.

Komentarze

  1. SPOILERY
    Ja i tak mam wrażenie, że podobało mi się bardziej niż Internetowi xD Tzn tak - pierwszy odcinek był w ogóle miodzio i może potem, siłą rozpędu, dobrze bawiłam się do jakiegoś piątego. Jasne, były rzeczy, które mnie irytowały (większość wątku Yen, Cahir, Fringilla...), ale nie przeszkadzało mi to aż tak. Tyle obejrzałam przy pierwszym posiedzeniu i byłam całkiem zadowolona. A potem siadłam drugi raz i podobało mi się już mniej, a ostatni odcinek mnie też już jakoś naprawdę wkurzył. Jeśli koniecznie chcieliście mieć epicki finał, czemu nie trzymać się bardziej książek i nie dociągnąć tego aż do przewrotu na Thanedd? Krew elfów to nie jest obszerna książka, tam aż tak dużo się nie dzieje, rozumiem, że trochę akcji trzeba było dodać, ale może właśnie lepiej byłoby pójść w tę stronę?
    Ja mam wrażenie, że oni tam Wiedźmina zupełnie nie łapią, nie łapią tego, co ja przynajmniej lubię w Wiedźminie. Tzn trochę myśleli, że dostali epicką sagę fantasy do ekranizowania, coś w stylu Gry o Tron. A Wiedźmin trochę tym jest, a trochę jednak nie. Bo okazuje się, że Sapkowskiego w sumie nie bardzo interesowało stworzenie jakiejś spójnej, rozbudowanej wizji świata. Że często ważniejsze są postacie, że ważniejszy jest świetny dialog i ciekawa obserwacja na temat naszego świata niż pisanie o wszystkim i o wszystkich na całym Kontynencie. No i problem, bo w książkach tego nie ma, a koniecznie trzeba wypełnić wszystkie dziury, połączyć wszystkich bohaterów, rozstawić planszę na X bardzo epickich sezonów. No i twórcy są strasznie skupieni na poprawianiu tego, czego u Sapka nie ma, na wyciąganiu wątków postaci trzecioplanowych, na łączeniu kropek (których czasem połączyć się nie da i potem wychodzą takie dziury w logice), na wpisywaniu Wiedźmina w jakieś wyobrażenie "typowego epickiego fantasy". Noż kurde. Zamiast korzystać z tego, co jest w Wiedźminie wyjątkowe (humor, lekka zabawa gatunkiem, różnorakie odwołania - do baśni, do fokloru różnych stron świata, do współczesności) , staracie się to upchać w coś najbardziej typowego. Nie róbcie drugiej Gry o tron (i to słabszej niż oryginał), zróbcie Wiedźmina.
    Joey Batey jako Jaskier to mój highlight całego serialu. Triss też mi się tutaj podobała. Wizualnie wygląda to lepiej i spójniej. Ale no.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja oglądałam po jednym odcinku i miałam dwie dłuższe przerwy, bo po świetnym pierwszym odcinku kolejne przestały mnie ciekawić, a wręcz zaczęły irytować. I tak, mogliby dać na koniec sezonu epicki finał na Thanned, zamiast na siłę wpychać Babę Jagę, o ktorej pewnie potem nawet nie wspomną. Ech...
      Albo nie czują Sapkowskiego albo nie chcą go ekranizować. Sama nie wiem co gorsze. Dla mnie jednak taki sezon jest dowodem, że nie rozumieją tej prozy, nie umieją wyciągnąć z niej tego, co najlepsze, skupaijąc się na nawiązaniach do Gry o tron. Porzucają humor, cięte dialogi, zabawę z mitami i baśniami, ciekawe relacje między bohaterami. Nie, oni muszą być jak Gra o Tron. I są. Szkoda tylko że z ostatnich sezonów.
      Moim zdaniem nie ma nadziei, że coś się w tym względzie poprawi. Smutna jestem, bo to ważna dla mnie saga i ważni bohaterowie.

      Usuń
  2. Zgadzam się z tobą w znaczącej większości i też będę spoilować. Pierwszy sezon mi się podobał i rozbudził nadzieję, że drugi będzie jeszcze lepszy, ale na drugim to się po prostu wynudziłam. Nie przeszkadzają mi rozbieżności z książką, ale muszą mieć sens, a tutaj logiki brak. Od takich "drobiazgów" jak fioletowy płaszcz Yennefer do zarzutów poważniejszego kalibru, że bohaterka znowu jest w punkcie wyjścia i przez cały sezon nie ma mocy. A odzyskuje ją w tak naiwny sposób, że szok. Mnie Chalotra podoba się w roli Yen, ale scenariuszowo to relacja między nią a Ciri leży. Słabe, że tak łatwo zdradziła Ciri i też nie widzę teraz, żeby była w stanie zastępować jej matkę. Wkurzało mnie to samo, co napisałaś, czyli łatwość w przedostawaniu się do Kaer Morhen i na dodatek podchodzenie do Wiedźminów i zabijanie ich we śnie. Co to miało być w ogóle? Dla mnie też ten sezon jest przegadany też. Bohaterowie ciągle przechadzają się po korytarzach albo ogrodach i gadają, gadają i gadają. Pierwszy odcinek był super i wielka szkoda, że reszta poszła zupełnie w innym kierunku. Niestety nie czekam na 3 sezon, jest mi zupełnie obojętne czy powstanie i kiedy będzie emisja :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłabym w stanie zaakceprować rozbieżności, gdyby miały one jakiś sens. A nie mają, więc "Wiedźmin" nie daje rady i jako adaptacja, i jako odrębna fabuła.
      Dla mnie drugi sezon "Wiedżmina" to takie rozdroże. Czekałam na niego, bo wydawało mi się, że może się jeszcze zdarzyć coś fajnego w tym projekcie. Teraz już nie mam złudzeń.

      Usuń
  3. Ja w sumie powiem krótko - nie znam książek, nie znam gier, więc nie mając abolutnie żadnego pojęcia oglądam z uśmiechem. Ale wiem też, że moje zdanie się zmieni, kiedy w końcu przeczytam, bo tak mam z Shadowhuntsami na przykład :D. Więc póki co biorę co dają i sprawia mi to frajdę (:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i spoko, ale myślę, że optyka trochę się zmieni po przeczytaniu oryginału ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z braćmi Winchester – recenzja 15 sezonu „Supernatural”

Niech was Pustka pochłonie – „The Originals” sezon 4

Kosmos już nigdy nie będzie taki sam – „The Expanse”

Co poszło nie tak w serialu „Przeklęta” („Cursed”)

Karl Edward Wagner „Kane. Bogowie w mroku”