Pojedynek seriali: „Pierścienie Władzy” („The Rings of Power”) vs „Ród smoka” („House of the Dragon”)

 

Tym razem kandydaci do stoczenia serialowego pojedynku zgłosili się sami, bo trudno traktować inaczej jak konkurentów dwie emitowane niemal w tym samym czasie superprodukcje fantasy. Warto jeszcze wspomnieć, że w przedbiegach odpadł trzeci tytuł, tym razem spod wiedźmińskiego znaku ze stajni Netflixa – Rodowód krwi. Trochę wygląda to tak, jakby twórcy sami przyznali się do porażki, przesuwając premierę na grudzień tego roku.

No to zaczynamy.

Tekst zawiera spoilery z książek J. R. R. Tolkiena i G. R. R. Martina oraz seriali Pierścienie Władzy i Ród smoka

1. Literacki pierwowzór

Oba seriale biorą na warsztat historie, które mają swoje źródło w literaturze fantasy. W obu przypadkach wiążą się z tym mniejsze i większe problemy. Amazon wykupił prawa do Hobbita i Władcy Pierścieni Johna R. R. Tolkiena, lecz zdecydował się na przedstawienie historii z Drugiej Ery Śródziemia. Problem w tym, że wydarzenia z tego okresu zostały opisane między innymi w Silmarillionie i Niedokończonych opowieściach, do których twórcy Pierścieni Władzy praw nie mają. Co prawda na końcu Powrotu króla znajdują się Dodatki, zawierające informacje na temat niektórych historii ze Śródziemia, ale jest to bardzo skrótowe i nawet się nie umywa do pełnych wersji. Amazon zdecydował się zatem na dość kuriozalne wyjście – stworzyć serial, bazujący na wydarzeniach i postaciach do których nie ma praw. Problemy zaczynają się już w prologu. Mamy tam dosłownie urywki wydarzeń z Pierwszej Ery, ale pokazane w sposób uproszczony i zubożały, no bo nie ma praw do Silmarillionu. Jad pożera Drzewa Valinoru, ale Ungolianty już nie uświadczymy. Elfowie opuszczają Valinor, ale nie ma ani słowa o buncie i bratobójczej rzezi. Jednak trzeba też uczciwie napisać, że twórcy zmieniają właściwie wszystko co się da, do tego stopnia, że pomijając nazwy własne, w Pierścieniach Władzy nic innego nie zgadza się z wizją Tolkiena. Na przykład upadek Númenoru jest w Dodatkach do Władcy Pierścieni opisany dość dobrze, lecz w serialu i tak wygląda zupełnie inaczej.

W przypadku Rodu smoka także istnieje książka na której można się wzorować – Ogień i krew George’a R. R. Martina, historia dynastii Targaryenów. Z tym, że nie jest to powieść, lecz dzieło stylizowane na kronikę spisaną przez arcymaestera. I to po wielu latach, więc nie brakuje tu niejasnych sytuacji, sprzecznych wersji i dociekań. Brak także dialogów, które można by jeden do jednego przenieść na ekran, co stawia przed scenarzystami spore wyzwania.

Warto wspomnieć o jeszcze jednym problemie związanym z książkowym pierwowzorem Rodu smoka. Tym razem chodzi o sagę, od której wszystko się zaczęło, czyli Pieśń Lodu i Ognia, przeniesioną na mały ekran przez HBO jako Gra o tron. Historia Tańca Smoków jest tylko odpryskiem, ale główna opowieść do tej pory nie została ukończona. Ostatni tom Taniec ze smokami ukazał się w 2011 roku. Wciąż przesuwana premiera Wichrów zimy i niejasne tłumaczenia Martina to temat na odrębną historię. Ważne jest jednak to, że niektórzy fani głośno deklarowali, że takie postępowanie autora to dla nich wystarczający powód, by nie czytać/oglądać niczego z tego uniwersum.

Punkty: Przy braku praw do historii, którą chce się opowiedzieć, wszystkie inne problemy wydają się jednak dość błahe. Punkt dla Rodu smoka.

Wynik: 0:1

2. Wielcy poprzednicy

Oba seriale muszą zmierzyć się z legendą wcześniejszych ekranizacji. Filmy Petera Jacksona i serial Gra o tron to nie tylko dzieła kultury, lecz fenomeny popkulturowe, które przeniknęły do powszechnej świadomości. I Pierścienie Władzy, i Ród smoka, to prequele, opowiadające wcześniejsze wydarzenia. W przypadku Rodu Smoka historia toczy się 172 lata przed narodzinami Daenerys Targaryen, jednej z bohaterek Gry o tron. Natomiast jeżeli chodzi o umiejscowienie w czasie Pierścieni Władzy, tu rzecz jest znacznie bardziej skomplikowana. Twórcy zdecydowali się bowiem na ogromne zmiany w linii czasowej względem historii stworzonej przez Tolkiena. Wydarzenia rozpisane na tysiące lat zostają skompresowane do kilkudziesięciu. Dla zilustrowania tej tezy podam tylko kilka dat, za dodatkiem Rachuba lat dołączonym do Powrotu króla:

– ok. 1000 roku Drugiej Ery (DE) Sauron zagnieździł się w Mordorze i zaczął budowę Barad-dûr,

– ok. 1590 roku wykuto Trzy Pierścienie elfów,

– w 3175 roku za czasów panowania Tar-Palantira wybuchła wojna w Númenorze,

– ok. 1000 roku, ale już Trzeciej, nie Drugiej Ery w Śródziemiu pojawili się Istari.

Już te kilka dat pozwala zorientować się w ogromnym chaosie wprowadzonym przez twórców Pierścieni Władzy. Trochę przypomina to wybieranie rodzynków z ciasta, by przedstawić wszystkie ciekawe wątki, niezależnie od tego, czy korespondują one ze sobą w czasie czy nie. Po pierwszym sezonie wiemy, że Sauron jeszcze nie wznosi swojej wieży, ale powstałe kilka wieków później pierścienie elfów istnieją, upadek Nûmenoru już się dokonuje (choć powinien nastąpić za ok. tysiąc lat) i jeszcze ponad kolejny tysiąc powinien upłynąć do przybycia Mędrców. A w Pierścieniach Władzy to wszystko dzieje się równolegle.

Wydaje mi się, że już na wstępie twórcy Rodu Smoka mieli łatwiej. Pracowali w formacie serialowym, który już wcześniej był znany widzom, a poza tym wiele osób z ekipy HBO brało udział przy powstawaniu obu produkcji. Bardzo wyraźnie widać, że oba seriale wyszły z jednej stajni. Te same lokacje, bardzo podobny sposób filmowania i znana wszystkim muzyka w czołówce skomponowana przez Ramina Djawadiego. To od razu pozwala poczuć się widzom jak w domu. Był tu pewien problem związany z fatalnym przyjęciem finałowego sezonu Gry o tron, ale widać, że niektórzy uczą się na błędach.

Twórcy Pierścieni Władzy komfortu korzystania z wcześniejszych doświadczeń nie mieli, a ich puszczanie oka do fanów trylogii Jacksona szybko przerodziło się w niezdrową obsesję. Zaczyna się już w prologu, w którym Galadriela opowiada o ważnych wydarzeniach z przeszłości. A potem cięcie – i przejście do hobbitów. Czyli dokładnie tak samo jak w Drużynie Pierścienia. Jest tu wiele scen niemal żywcem przekopiowanych z filmów, na przykład rzut na Galadrielę i jej kompanię w zimowym krajobrazie. Raz po raz padają cytaty i parafrazy z Władcy Pierścieni, które jednak wobec braku odpowiedniego kontekstu są odarte z pierwotnej siły. Mamy tu nową wersję Aragorna, nową odmianę przyjaźni Sama i Forda, wariację na temat zakazanej miłości elfa i człowieka. Największy problem polega jednak na tym, że twórcy serialu nie rozumieją dlaczego pewne sceny w filmach stały się kultowe i wykorzystują je w nieudolny sposób. Pamiętacie śmierć nieznanego elfa wyglądającą niemal identycznie jak śmierć Boromira? To dobry przykład, ponieważ scena jest przedłużona, patetyczna, ale nie wywiera żadnego wrażenia, bo ja tej postaci najzwyczajniej w świecie nie znam i niewiele mnie ona obchodzi.

Punkty: Nieudolne nawiązania bez zrozumienia dlaczego działały one w pierwowzorze to nie jest dobry pomysł. Punkt dla Rodu smoka.

Wynik: 0:2

3. Fabuła 

Kiedy myślę jak skrótowo opisać fabułę Pierścieni Władzy mam z tym pewien problem. Oczywiście, można stwierdzić, że chodzi o odradzający się cień i walkę dobra ze złem. Gdy przyjrzeć się jednak lepiej, widać, że scenariuszowo jest tu duży problem. Wątki Harfootów i Númenoru wydają się wstawione na siłę i tak naprawdę niewiele wnoszą. Wiele postaci wydaje się zbędnych jak Theo czy Earien. I mimo że niektóre historie w końcu się łączą, to wątek Nieznajomego jest całkowicie odrębny. Wiadomo jednak, że skoro jest marka Władca Pierścieni to muszą być hobbici i towarzyszący im starzec z brodą.

Do tego serial ma bardzo wolne i nużące tempo. Aż roi się od mniejszych i większych dziur logicznych: Galdriela wyskakująca z łodzi pośrodku niczego i podążająca wpław do Śródziemia, Númenor gnający w szalonej konnej szarży do miejsca walki, o którym nie ma prawa wiedzieć, ludzie porzucający ufortyfikowaną twierdzę, by bronić się w wiosce. Twórcy źle wybierają pomysły na zaskoczenie widza, który wie, czym to się skończy. Dialogi, zwłaszcza elfie mądrości, wypadają słabo. Patos jest trudną kategorią estetyczną i tu twórcy na razie nie trafiają we właściwe nuty.

Pierścienie Władzy, mocno odżegnujące się od bycia serialem dla fanów, bazują na wiedzy widza o tym uniwersum. Tym, co rozpalało dyskusje, były bowiem dwie kwestie: kto jest Sauronem i czy Nieznajomy to Gandalf. Czy jednak bez wcześniejszej wiedzy o tych postaciach kogokolwiek by to obchodziło? No właśnie.

Twórcy hojnie szafują nazwami własnymi ze Śródziemia choćby do napisania nowej historii mithhrilu. Zapytałam na swoim Instagramie osoby, które nie znają świata Tolkiena, czy wyjaśnienie w którym padają nazwy takie jak balrog oraz Silmaril, jest dla nich zrozumiałe, bo sama nie umiem tego rozstrzygnąć. I okazało się, że nie, że bez doczytania pobocznych informacji sama historia przedstawiona na ekranie się nie broni.

Ród smoka od pierwszej sceny jasno ustawia temat i główny konflikt serialu. Mądry król Jaehaerys wie, że kobieta nie może zasiąść na Żelaznym Tronie. Chcąc uniknąć wojny, zwołuje radę, która zgodnie z przewidywaniami wybiera nie Rhaenys, lecz wnuka Viserysa. Temu władcy zabraknie mądrości dziadka i za swą następczynię uzna najstarszą córkę Rhaenyrę, pomijając męskich potomków z drugiego małżeństwa, co skończy się krwawą jatką.

Już pierwsza scena wprowadza nas w ten konflikt, a potem, przez kolejne lata, napięcie między dwoma gałęziami rodu stopniowo rośnie, co kapitalnie ukazują kolejne odcinki. Niby nic wielkiego się nie dzieje, ale niewinne na pozór rozmowy czy kolacje zapadają w pamięć. Jest tu też pewna subtelność w prowadzeniu opowieści. Pamiętacie scenę z ósmego odcinka, gdy Aemond wygłasza toast o silnych chłopcach? Czy pamiętacie jednak co ją sprowokowało? Otóż chwilę wcześniej na stół przed Aemonda trafiła pieczona świnia, a potem mamy rzut kamery na kpiący uśmieszek Lucerysa, który niewątpliwie przypomniał sobie jak to w dzieciństwie sprezentowali nie mającemu smoka Targaryenowi świnię. Ród smoka wierzy w inteligencję widza i nie musi prowadzić go za rękę.

Nie jest tak, że nie ma tu pewnych błędów jak brak konsekwencji dla Cristona Cole’a po brutalnym mordzie popełnionym publicznie, ale to są w sumie drobiazgi, a scenariusz trzyma wysoki poziom.

Punkty: Dobry scenariusz z jasno zarysowanym konfliktem i jego rozpisanie to podstawa. Pierścieniom Władzy tego brakuje więc punkt wędruje do Rodu smoka.

Wynik: 0:3

4. Bohaterowie  

Obok fabuły to kolejny element, który potrafi przykuć widza do ekranu. Pierścienie Władzy prezentują szeroki wachlarz różnych bohaterów, ale z ich przedstawieniem i poprowadzeniem jest znacznie gorzej. Mam nieodparte wrażenie, że najzwyczajniej w świecie postaci jest za dużo i nie dostają one dla siebie zbyt wiele czasu. Inna sprawa, że niedoświadczeni twórcy sami gubią się w tym co piszą. Morfydd Clark wizualnie pasowała mi do roli Galadrieli, ale nie dźwignęła aktorsko tej postaci, a i scenariusz jej w tym nie pomógł. Galadriela miała być główną pozytywną bohaterką, a wyszła raczej na antagonistkę. Dlatego kapitalna jest scena jej konfrontacji z Adarem, podczas której elfka obiecuje mu, że dokona okrutnej zemsty, wymorduje wszystkie jego dzieci (czyli orków), a jemu każe na to patrzeć. I Adar błyska chyba najlepszą ripostą w tym serialu: Jeżeli szukasz Saurona, może spojrzyj w lustro. Tak, to bardzo dobrze oddaje prawdę o serialowej Galadrieli, która jest postacią wybitnie antypatyczną, napędzaną przez niskie instynkty: żądzę zemsty i przekonanie o swej nieomylności, nie liczącą się z nikim i niczym. W 7 odcinku podczas rozmowy z Theo Galadriela poucza chłopaka, jak cenna jest pokora. To bardzo pięknie, tylko że mówi to bohaterka, o której wiele można napisać, ale z pewnością nie to, że cechuje ją pokora.

Podobna niekonsekwencja pojawia się w przedstawieniu Harfootów, którzy w tym serialu są chyba najbardziej krwiożerczym ludkiem ze wszystkich. Mimo górnolotnych haseł na początku, że mamy siebie i nasze serca są większe od stóp, okazuje się, że ów wędrowny lud ma pewien paskudny zwyczaj. Jeżeli ktoś nie daje rady pchać swojego wózka, nie może liczyć na pomoc. Zostaje po prostu porzucony. Taki los o mało nie spotyka Nori i jej rodziny, jednak w końcowych odcinkach nikt już o tym nie pamięta.

Dobrze wypadają krasnoludy. Brawa dla Owaina Arthura jako księcia Durina i Sophii Nomvete w roli jego żony Disy. Bardzo fajną relację z krasnoludami nawiązuje Elrond (Robert Aramayo). Najlepiej zagrane w Pierścieniach Władzy są jednak postacie antagonistów. Wspomniany już Adar portretowany przez Josepha Mawle’a jest interesującą postacią, z jasno określonym celem i motywacjami. A w scenie konfrontacji z Galadrielą kibicowałam jednak Adarowi, który o dziwo reprezentuje w tym wypadku jaśniejszą stronę mocy. Elfka chce niszczyć i mścić się, Adar budować. Nie będę już nawet wspominać o tym, jak bardzo jest to odległe od przekazu zawartego w książkach Tolkiena.

Kolejna ważna konfrontacja – Galadriela kontra Halbrand/Sauron grany przez Charliego Vickersa – i kolejna konsternacja dla mnie jako widza, bo ja w tym zestawieniu znów kibicuję temu złemu. Ale co zrobić, gdy do wyboru ma się tak antypatyczną, a do tego źle zagraną postać, jak Galadriela?

Ród smoka oferuje widzowi galerię bardzo ciekawych, a do tego niejednoznacznych postaci, ani dobrych ani złych, zanurzonych w różnych odcieniach szarości, lecz mających określone motywacje. Serialowi nie zaszkodziła nawet wymiana części aktorów w trakcie sezonu związana z dużym upływem czasu. Nad wszystkimi króluje Paddy Considine jako Viserys, dobry człowiek, lecz zły władca. Scena, w której zżerany chorobą wkracza do sali tronowej, by raz jeszcze ratować córkę, niezmiennie wywołuje ciarki na plecach. A gdy na stopniach Żelaznego Tronu wspiera go brat Daemon, fantastycznie zagrany przez Matta Smitha, czuć tę braterską więź między postaciami, która przetrwała przecież niejedną burzę.

A są przecież jeszcze odtwórczynie ról Rhaenyry – Milly Alcock i Emma D’Arcy oraz Alicent – Emily Carey i Olivia Cooke, kreujące silne, niezależne bohaterki. Jak dowodzą choćby Pierścienie Władzy czy Wiedźmin, napisanie dobrych kobiecych postaci to prawdziwa sztuka, a tutaj się udało. A to przecież jeszcze nie koniec, bo warto wymienić Rhysa Ifansa jako przebiegłego Otto Hightowera czy Evana Mitchella z tlącym się w oku szaleństwem w roli Aemonda Targaryena.

Punkty: Bohaterowie Rodu smoka wywołują emocje, nie można przejść obok nich obojętnie i są magnesem przyciągającym widza do ekranu. W Pierścieniach Władzy główna bohaterka jest tak antypatyczna, że mam ochotę kibicować siłom zła. Punkt wędruje do Rodu smoka.

Wynik: 0:4

5. Strona wizualna

Amazon bardzo mocno promował Pierścienie Władzy, podkreślając gigantyczną sumę wydaną na pierwszy sezon – niektórzy piszą, że to nawet miliard dolarów. I trzeba przyznać, że szerokie plany, rzuty na Númenor czy Khazad-dûm robią ogromne wrażenie. W ogóle jest to serial, który bardzo ładnie wygląda. Nawet jeżeli jest to lekko przerysowana baśniowość, to ja to kupuję. Trochę gorzej jest w zbliżeniach. Bardzo podoba mi się stylistyka krasnoludów i orków, z resztą jest już trochę gorzej. W inspirowanym klimatami śródziemnomorskimi Númenorze kostiumy biją po oczach nowością, a zbroje z pewnością niezbyt dobrze wykonują swoje zadanie, gdyż podejrzanie się marszczą. Efekty specjalne są raczej dobre, choć pewien warg zdecydowanie wygląda nie tak jak powinien.

Ród smoka miał o wiele mniejszy budżet, ale na moje oko wcale nie wygląda gorzej. Smoki, bo to na nie poszła lwia część budżetu, wypadają obłędnie i co warto podkreślić, są znacznie bardziej zróżnicowane niż w Grze o tron. Mniej tu szerokich rzutów, ale wnętrza, kostiumy, wszystko to wygląda dobrze, a przy tym jest trochę zabrudzone i zużyte, co nadaje światu pozory realności. W ogóle muszę napisać, że jestem wielką fanką kostiumów z tego serialu. Czuć tu poszanowanie dla rzemieślniczego kunsztu, suknie (czy raczej ogólnie stroje) mają ciekawe kroje i faktury, a do tego przekazują nam informacje o postaciach. Gdy królowa Alicent wybiera swoją ścieżkę, zaczyna nosić zieleń, barwę Hightowerów, a później, gdy król Viserys popada w chorobę, odżegnuje się od rodowych symboli Targaryenów, przywdziewając gwiazdy Siedmiu. Czarni na czele z Rhaenyrą hołdują tradycjom swego rodu, nosząc ubrania w czarnych i czerwonych barwach.

W przypadku muzyki oba seriale mocno nawiązują do dokonań poprzedników. W Pierścieniach Władzy tylko za tytułowy motyw odpowiada Howard Shore, znany z trylogii Jacksona. I on mi się podoba, natomiast kompozycje Beara McCreary’ego w serialu nie zrobiły na mnie  większego wrażenia. Jeden wyjątek – chóry w motywie Khazad-dûm. Gdy jednak słucham ich osobno, wypadają znacznie lepiej. Brakowało im jednak odpowiednich scen, by mogły mocno wybrzmieć. 

Ród smoka także postawił na kompozytora znanego z Gry o tron, Ramina Djawadiego i co mnie trochę zaskoczyło, niezmieniony temat muzyczny w czołówce. Nie przeszkadza on jakoś bardzo, ale do dziś jestem zdania, że mała wariacja byłaby lepszym wejściem. Nie znaczy to jednak, że dalej panuje taka sama powtarzalność. Ścieżka dźwiękowa nie tylko obfituje w zapadające w pamięć kompozycje, wśród których moi ulubieńcy to tematy rozbrzmiewające w czasie koronacji Aegona, wkroczenia Viserysa do sali tronowej oraz kolacji z toastem Aemonda. Muzyka nie jest tylko zapychaczem w tle, buduje nastrój, majestatyczność, a czasem mimo skoczności rozbrzmiewa podskórnym niepokojem.

Punkty: Wizualnie oba seriale prezentują się bardzo dobrze, więc remis i obu przyznaję po punkcie.

Wynik: 1:5

6. Dla kogo?

Dobrze jest wiedzieć, do jakiej grupy odbiorców kieruje się swoje dzieło. Niby banalna rzecz, mam jednak dziwne wrażenie, że Pierścienie Władzy mają z tym spory problem. Chcą być bowiem trochę familijne, ale jednak znajdują się tam też dość brutalne i niepotrzebnie przedłużane sekwencje walki. Chcą od widza wiedzy o uniwersum, której sami nie dostarczają, ale osoby znające prozę Tolkiena skupiają się nie na docenianiu jakichś smaczków w tle, lecz wyłapywaniu przeinaczeń i niezgodności z kanonem.

Ród smoka nie ma takich problemów. Już na wstępie definiuje się jako serial dla dorosłych widzów, który z przemocy i erotyki zrobił swój znak rozpoznawczy. Jest to też produkcja dbająca o swoich fanów, tych, którzy oglądali Grę o tron i czytali książki Martina. Tu mamy więc wzmiankę o Mrocznej Siostrze czy Zagładzie Valyrii, innym razem naszyjnik skrywający symbole wielkich rodów Westeros, a jeszcze indziej mrugnięcie okiem do fanów tworzących teorie spiskowe.

Punkty: Pierścienie Władzy nie potrafią zdefiniować swego odbiorcy, Ród smoka nie ma z tym problemu, więc dostaje kolejny punkt.

Wynik: 1:6

Pojedynek dwóch serialowych superprodukcji fantasy ma dla mnie tylko jednego zwycięzcę, a jest nim Ród smoka. To ten serial skusił mnie dobrze rozplanowaną fabułą i ciekawymi bohaterami, więc niecierpliwie czekałam na kolejne odcinki, a teraz czekam na drugi sezon. Pierścienie Władzy mnie wynudziły i wcale nie będę tęsknić. Jeżeli tak ma się ekranizować Tolkiena, to lepiej nie ekranizować go wcale.

 

A Wy co sądzicie o tych serialach?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tylko marzyciele mogą uratować światy – Laini Taylor „Muza Koszmarów”

Królowa zrodzona z rycerskich marzeń – Feliks W. Kres „Pani Dobrego Znaku” (recenzja)

Z bezmiaru eonów wypełzają – „Koszmary” H. P. Lovecraft, Hazel Heald

Los jest nieubłagany – Bernard Cornwell „Excalibur”

Tylko metal ocali świat – Grady Hendrix „Sprzedaliśmy dusze” („We Sold Our Souls ”)