„Dawno, dawno temu” („Once Upon a Time”) – sezon 5 i 6 (recenzja spoilerowa)
„Dawno, dawno temu” to jeden z tych
seriali, które oglądam z zainteresowaniem, ale niezbyt regularnie, bo zamiast
zabrać się za nowy sezon, to zawsze znajdę coś innego, co wydaje mi się w danym
momencie ciekawsze. Ale potem wracam. I właśnie w grudniu dopadła mnie ochota
na coś lekkiego i baśniowego, więc pomyślałam, że ten serial będzie jak
znalazł.
Przypominam, że recenzja roi się od spoilerów.
Sezon 5
Tradycyjnie
podzielony jest na dwie części. Pierwsza to kontynuacja zdarzeń z wcześniejszej
serii –Emma zostaje Mroczną, po czym gdzieś znika, a pozostali bohaterowie
ruszają na poszukiwania. Twórcy zastosowali ten sam zabieg co na początku
„Dawno, dawno temu” – bohaterowie cierpią na zbiorową amnezję i nie pamiętają
okoliczności, w jakich Emma przeszła na ciemną stronę mocy. Narracja prowadzona jest naprzemiennie –
teraźniejszość w Storybrooke przeplata się z przeszłością w Camelocie. Tak,
tak, zgodnie z przewidywaniami świat serialu rozszerzył się o jeszcze jedną
magiczną krainę. Bardzo podobał mi się sposób poprowadzenia postaci króla
Artura (Liam Garrigan), dlatego że wbrew oczekiwaniom nie dostałam kolejnego
dobrego władcy, lecz postać, której bliżej jest do złoczyńców niż do bohaterów.
Oczywiście, tam gdzie jest król Artur, musi być także Merlin.
Wielką
bolączką pierwszej połowy sezonu jest gra Jennifer Morrison. Z jednowymiarową
bohaterką jeszcze sobie radziła, ale ukazywanie szerszej palety emocji
zdecydowanie przerosło jej możliwości. Mimika godna sfinksa (czytaj – kompletny
jej brak) nie pomogło w budowaniu wiarygodności tej postaci.
A
że można to zrobić dobrze, pokazał kapitan Hook czyli Colin O’Donoghue. Co
prawda trochę nam się ostatnio uspokoił, zadowalając się rolą ukochanego Emmy (akurat
relacja między nimi jest pierwszorzędna, czuć chemię na ekranie), ale jak
widać, kiedy trzeba, wciąż potrafi pokazać pazury.
Jak zwykle nie zawodzi Rumpelsztyk, który
tym razem jest duchowym przewodnikiem Emmy w podążaniu ciemną stroną mocy. Skarbeńku,
jakże nam brakowało tej najlepszej wersji ciebie! Bo Gold najciekawszy jest
właśnie wtedy, gdy zawiera swoje umowy, kłamie i kręci. Roberta Carlyle’a w tej
roli nigdy dość.
Z nowych postaci do ekipy
dołączyła kolejna wojownicza księżniczka – Merida grana przez Amy Manson. I
choć to sympatyczna i zadziorna bohaterka, jej wątek jakoś mnie nie porwał. Równie
dobrze mogłoby go nie być i serial wiele by na tym nie stracił. Podobne
wrażenie – wciśnięcia na siłę – mam w przypadku kolejnej disnejowskiej księżniczki
– Mulan.
Twórcy dorzucili też kolejne cegiełki do mitologii Mrocznych,
która okazała się ściśle związana z Camelotem. Z nowych pomysłów scenarzystów nie
podobało mi się, że utożsamiono Graala z Excaliburem. To zupełnie nie ten kaliber
artefaktów.
W drugiej części sezonu akcja przeniosła
się do zaświatów. Przebywają tam dusze, które z powodu niezałatwionych spraw
nie mogą przejść dalej – do nieba czy do piekła. Władcą owej podziemnej
krainy jest Hades (bardzo dobra rola Grega Germanna). Tak, w tym sezonie
pojawia się kilka postaci z greckiej mitologii, a Hades jest z nich zdecydowanie
najbardziej widoczny jako główny złoczyńca drugiej połowy piątego sezonu.
Bardzo dobry okazał się pomysł na
przedstawienie zaświatów jako miasteczka Storybrooke tyle że w wersji na opak.
Z niepokojącym, czerwonym niebem, wbitą w ziemię wieżą zegarową, Rzeką Dusz,
cmentarzem i barem „U Babuni” przejętym przez ślepą wiedźmę. To miejsce, gdzie
nic nie rośnie, a wszystko gnije.
Jednak
największego kolorytu nadają owemu miejscu bohaterowie, dawno niewidziani, a
przecież ciekawi – Cora, James, Piotruś Pan, Cruella. Rozliczanie dawnych spraw
przyniosło wiele wzruszających momentów. Łzy, straty, odkupienie, trudne wybory
i ważne decyzje – wszystko to dostałam w tej części serii i bardzo mi się
podobało.
Tradycyjnie
dla „Dawno, dawno temu” końcówka piątego sezonu wprowadziła nowe wątki, które
wyznaczyły linię serialu na przyszłość. Pojawiła się kolejna magiczna kraina –
Nieopowiedzianych Historii oraz nowi bohaterowie – doktor Jekyll i pan Hyde.
Sezon 6
I
to właśnie doktor Jekyll i pan Hyde razem z resztą wesołej ferajny z krainy
Nieopowiedzianych Historii pojawili się w Storybrooke na początku szóstej serii,
wprowadzając przy tym niemałe zamieszanie. Walka
dwóch stron osobowości – dobrej i złej – była jednym z motywów przewodnich tego
sezonu. I o ile w przypadku wspomnianej wyżej pary bohaterów (tak, tak,
znaleźli oni sposób, by się od siebie oddzielić) nie ekscytowaliśmy się ich
losami zbyt długo, to okazało się to podbudową dla innego kluczowego wątku –
starcia burmistrz Reginy ze Złą Królową. Uwielbiam Lanę Parrillę w tej
roli, zmagania Reginy ze swoim własnym ja były zabawne, bo przecież trudno
przechytrzyć samą siebie, jednak w ostatecznym rozrachunku był to wątek wtórny.
Walka o duszę Reginy w moim odczuciu została wygrana dawno temu i nie widziałam
większego sensu w rozgrzebywaniu tej historii na nowo. Zwłaszcza, że
zakończenie całej batalii okazało się mocno rozczarowujące.
Podobny pogląd mam na
kolejną klątwę rzuconą przez Złą Królową na Śnieżkę i Księcia. To już było, a
fakt, że ta para poradzi sobie ze wszystkim, przyswoiłam już dawno temu i
powtórki nie potrzebuję.
Drugim ważnym wątkiem były wizje dręczące
Emmę. Otóż Wybawicielka widzi własną śmierć – ginie z ręki tajemniczej,
zakapturzonej postaci. Wyrocznia potwierdza, że przeznaczona jest jej zagłada
jak wszystkim innym wybawicielom. Emma będzie musiała zatem stoczyć walkę z najtrudniejszym
wrogiem – losem. A okazuje się on dość paskudny, gdyż w retrospekcjach twórcy
pokazali nam historię innego wybawiciela – dobrze nam znanego Aladyna z
Agrabahu, który marnie skończył.
Belle
jest w ciąży, a jej relacje z Rumpelsztykiem są jak zwykle bardzo
skomplikowane. A pogorszą się jeszcze, gdy na scenie pojawi się Czarna Wróżka,
główna antagonistka tego sezonu, która porwie małego Gideona i wychowa go w podlegającej
jej władzy magicznej krainie. Nawiasem mówiąc, Czarna Wróżka okazuje się matką
Golda, a wątek zbudowany wokół niej i Gideona jest zdecydowanie najciekawszy w
tym sezonie. Po części dlatego, że jest nowy i świeży, a po części Czarna
Wróżka ma zadatki na naprawdę groźnego wroga, z którym nawet słynna Emma Swan
będzie miała problemy. Zwłaszcza, że zbliża się ostateczna bitwa dobra i zła.
Finał w oczywisty sposób nawiązuje do
pierwszych sezonów. Kolejna klątwa, kolejne starcie dobra i zła, które
sprowadza się do walki o duszę wybawicielki, o to, czy wierzy ona w prawdziwość
baśniowych historii. Mnóstwo tu nawiązań do początków tej historii,
pierwszego spotkania Emmy i Henry’ego.
Dwa
ostateczne starcia były dla mnie mocno rozczarowujące. Czarna Wróżka padła
błyskawicznie, a po aurze tajemniczości i mocy budowanej wokół tej postaci
spodziewałam się znacznie więcej. Również finałowe starcie Emmy z postacią w
kapturze nie dostarczyło większych emocji.
Ogółem szósty sezon stawiał na powrót do
dobrze znanych z serialowej przestrzeni motywów, zamykając całą historię
Storybrooke i dając większości postaci szczęśliwe zakończenie. W przypadku Golda
trochę na siłę i nie wyszło to specjalnie wiarygodnie. Ja oczywiście rozumiem,
że to baśń, odwieczna walka dobra ze złem, historia zatacza koło i tak dalej. Jednak
z pewnością można było to rozegrać w lepszy sposób. Do serialu wkradła się
przewidywalność i oczekiwanie na pewne zwroty akcji, które w tak przyjętej
formule opowieści po prostu musiały się pojawić. Na plus zdecydowanie wątek
Czarnej Wróżki i Gideona, mimo niezbyt epickich końcówek.
Podsumowując
piąty sezon był całkiem dobry, szósty przeciętny. To jednak nie koniec serialu
„Dawno, dawno temu”, gdyż powrócił on w kolejnej odsłonie. Głównym bohaterem
jest już dorosły Henry, a kilka kluczowych postaci – Emma, Śnieżka czy Książę –
już się w nim nie pojawia. Zbiera na razie bardzo przeciętne recenzje, ale gdy
dopadnie mnie ochota na coś baśniowego, pewnie zaglądnę jeszcze do Storybrooke.
Komentarze
Prześlij komentarz