„Goście” („V”)
„Goście”
(„V”) to nowa wersja serialu s- f, który kręcono w latach osiemdziesiątych,
także zatytułowanego „V”. Angielska nazwa pochodzi od słowa „Visitors”. Serial
został oparty na bardzo prostym pomyśle – otóż pewnego pięknego dnia ludzie
dowiadują się, że nie są sami w kosmosie. Nad największymi miastami świata
pojawiają się wrogie statki. Znamy, znamy. Kłania się między innymi „Dzień
niepodległości” Rolanda Emmericha. Lecz, gdy ludzkość jest o krok od wybuchu
paniki, na niebie zjawia się piękna i uśmiechnięta przywódczyni Przybyszów,
Anna (Morena Baccarin) i oznajmia, że oto przybywają w pokoju, a co więcej,
chcą podzielić się z ludźmi swoją zaawansowaną technologią i pomóc w
rozwiązaniu globalnych problemów
Jak się
jednak okazuje, nie ma nic za darmo. Tak naprawdę goście mają swoje własne
plany, a płaszczyk dobrotliwości jest im potrzebny tylko do pozyskania poparcia
opinii publicznej. Oczywiście, jak to zwykle bywa, nie wszyscy okazali się na
tyle naiwni, by uwierzyć Przybyszom. I tak narodził się ruch oporu, Piąta
Kolumna.
No
cóż, to też nie jest pomysł nowy, że wspomnę tylko serial oparty na bardzo
podobnym pomyśle - „Ziemia: Ostatnie starcie” („Earth: Final Conflict”), za
którego powstanie odpowiedzialny był Gene Roddenberry, twórca m. in. „Star
Treka”.
Główną
bohaterką „Gości” jest agentka FBI Erica Evans (Elizabeth Mitchell), która
poznaje prawdziwą naturę obcych. A że sama Anna interesuje się jej jedynym
synem Tylerem, Erica zrobi wszystko, by go ochronić. Wstępuje zatem do Piątej
Kolumny. Elizabeth Mitchell gra całkiem przyzwoicie, choć zdarzają jej się
słabsze momenty.
Do
jej małej komórki antyprzybyszowej należy także ksiądz Jack Landry (Joel
Gretsch), którego rola dość ciekawie się rozwijała, ale poległ na samym końcu
drugiego sezonu. Zrobił się dość mdły, raz mówił co innego, a w następnym
odcinku już tego nie pamiętał.
Aktorsko
nie przekonał mnie też Morris Chestnut grający Ryana Nicholsa, Przybysza
żyjącego w ukryciu na Ziemi i związanego z ludzką kobietą. Pole do popisu miał
spore, ale niestety nieurodzajne.
Za
to świetnie zaprezentował się Charles Mesure w roli Kyle’a Hobbesa. Żołnierza
SAS, a potem najemnika, pracującego dla tego, kto najwięcej zapłaci. Zdecydowany
i bezwzględny zdecydowanie wyrożnia się na tle pozostałych członków ekipy
Eriki. Dopiero z czasem okazuje się, że nawet tak twardy człowiek jak Hobbes ma
swoją słabość, którą Przybysze umieją odpowiednio wykorzystać. Przetrzymują (a
przynajmniej wszystko na to wskazuje) na swoim statku bliską mu osobę.
Jest
jeszcze Chad Decker (Scott Wolf), dziennikarz, który zrobił karierę dzięki
temu, że został rzecznikiem Anny. Otworzyły mu się oczy dopiero wtedy, gdy
został perfidnie oszukany. Moim zdaniem, wizualnie aktor bardzo podobny do
Michael’a J. Foxa. Wolę jednak oryginał.
Na
słowa uznania zasługują aktorzy wcielający się w Przybyszów. Bardzo
przekonująca jest Anna. Pamiętam scenę, w której trenowała ludzkie emocje. W
jednej chwili jej twarz wyrażała smutek, w następnej – stała się kamienna.
Dzielnie kroku dotrzymuje jej doradca Marcus (Christopher Shyer).
I
choć powyższa dwójka należy raczej do tych złych, to jest też sympatyczny
Przybysz, lekarz Joshua (Mark Hildreth), członek Piątej Kolumny.
Słabo
wypadła natomiast córka Anny, Lisa (Laura Vandervoort). Uroda to nie wszystko.
„V”
z lat osiemdziesiątych miało pierwotnie opowiadać o nazistach. Dopiero potem
ich miejsce zajęli kosmici. Główny temat pozostał – walka o ludzkie dusze, w
której największą siłą jest propaganda i odpowiedni przekaz za pomocą
ogólnodostępnych mediów. Ludzi łatwo zmanipulować, bardzo łatwo.
Efekty
specjalne są nienajgorsze, ale też niczym specjalnym nie zachwycają. Bardzo
podobało mi się czerwone niebo, ale szybko się skończyło. Na największe
rozczarowanie zasłużyło wnętrze statku gości. Było pokazywane dość często i
robiło wrażenie nad wyraz ubogiego. Pusty, szary, ewentualnie czarny korytarz.
Serial na samym początku złapał lekką
zadyszkę, ale po kilku odcinkach było coraz lepiej. Niestety, po zaledwie dwóch
zrealizowanych sezonach, stacja ABC postanowiła zakończyć emisję. A zaczynało
się dopiero robić ciekawie i rozkręcać. No i „Goście” sobie poszli.
Komentarze
Prześlij komentarz