5 powodów dla których należy obejrzeć 11 sezon „Nie z tego świata” („Supernatural”)
Jasne, że najważniejszym
powodem do obejrzenia jedenastego sezonu „Supernatural” jest sam fakt, że
serial dotrwał aż do tego czasu na antenie. O ile się nie mylę, plasuje się w
czołówce seriali fantastycznych pod względem ilości nakręconych sezonów. Nawet
„Gwiezdne wrota” doczekały tylko do dziesiątego. I mimo krążących swego czasu
plotek, wcale nie był to sezon ostatni.
A teraz przejdźmy do
mięsa, czyli wspomnianych w tytule 5 powodów dla których należy obejrzeć 11
sezon (będzie trochę spoilerów, ale malutkich):
1. Wielki nieobecny – w świecie
„Supernatural” mieliśmy już wszystko. Były anioły, demony, dawni bogowie,
szatan, ale brakowało tej najważniejszej postaci – Boga. To znaczy nie do końca
brakowało, bo jak się okazało, Bóg był, tylko pozostawał w ukryciu. Nie zdradzę
tej zagadki i nie odbiorę wam przyjemności zgadywania, kto nim jest. Napiszę
tylko, że moim zdaniem jego kreacja świetnie wpisała się w klimat serialu, który
ze swej natury bywa przewrotny, przetwarzając świetnie znane wzorce.
2. Ciemność –
od kilku sezonów „Supernatural” zmagało się z problemem przebicia Apokalipsy.
Cóż straszniejszego mogłoby się ludzkości i światu przydarzyć niż koniec świata
właśnie? A jednak okazuje się, że mogłoby. Ciemność okazała się antagonistą
doskonałym – na początku otoczona aurą tajemnicy, nie wiadomo było, kim jest
ani dokąd zmierza. Ale budziła przerażenie. A gdy jej pobudki i moce się
wyjaśniły – zrobiło się jeszcze gorzej.
Emily Swallow bardzo
dobrze oddała rozterki targające Amarą. Z jednej strony mieliśmy zło, ale nie
do końca oczywiste, bo wymykające się naszej definicji zła. Z drugiej – kogoś,
kto po prostu cierpi i chce zadośćuczynienia za doznane krzywdy.
3. Sentymentalne wycieczki w przeszłość – kto z oglądających „Supernatural” nie lubi, gdy
bracia Winchester przywdziewają garnitury, wsiadają do impali i jadą w Amerykę,
by zapolować na demony? Ręka do góry! Nie widzę żadnej. Także w sezonie
jedenastym, którego główną osią jest walka z Ciemnością, są odcinki w starym
klimacie, gdy łowcy czynią po prostu swą powinność. A po drodze spotykamy
dawnych znajomych – Bobby’ego Singera, Rufusa Turnera, szeryf Jody Milles czy Donnę
Hanscum. Serce rośnie.
4. Zbieranie drużyny – a to już wpływ mojego zaczytywania się w fantastyce. Uwielbiam ten
moment, gdy bohaterowie zaczynają montować drużynę i ruszają, by zbawić świat.
I tak w jedenastym sezonie dostałam to w „Supernatural”. A że drużyna składa
się nie tylko z bohaterów, ale i łotrów, to tylko dodaje jej smaku. Zwłaszcza
że ci łotrowie są znakomicie zagrani. Zwłaszcza duet Crowley (Mark Sheppard) i
jego matka Rowena (Ruth Connell) dają radę.
5. Tylko rodzina zbawi świat – „Supernatural” pozostaje
wierny przekonaniu, że nic w życiu nie jest ważniejsze niż rodzina. To, że Sam
i Dean wskoczą za siebie w ogień, nikogo nie powinno dziwić, ale w finale
jedenastego sezonu dostaliśmy inny dowód na potwierdzenie tezy, że rodzina jest
tym, co zbawi świat. Rozstrzygnięcie głównego
wątku przypadło mi do gustu. Ostatecznie nie zawsze musi przecież polać się
krew, a czyjeś głowy polecieć w powietrze, by kolejny sezon serialu o braciach
Winchester mógł dobiec końca.
W ostatnim odcinku
zarysowano też dwa główne wątki, które zapewne mają być kluczowe dla dwunastego
sezonu. Na razie podchodzę do nich z pewnym sceptycyzmem, gdyż ani jeden ani
drugi mnie nie zachwycił. Ale pożyjemy, zobaczymy.
Komentarze
Prześlij komentarz