Mrok dawnych legend – „Cienie Calendy” („Luna, el misterio de Calenda”)
Po krótkiej przerwie znów wróciłam do
oglądania serialu wyprodukowanego przez hiszpańską stację Antena 3. Tym razem
wybrałam „Cienie Calendy”, serial, który podobnie jak w przypadku innych
hiszpańskich produkcji, jest dość trudno zaklasyfikować do jednego gatunku.
Jest w nim wątek kryminalny, sporo fantastyki, a także elementów społeczno –
obyczajowych. A wszystko to podane w formule typowej dla stacji Antena 3 –
odcinki liczą sobie mniej więcej po 80 minut.
„Cienie
Calendy” kręcono w latach 2012 – 2013. Powstały dwa sezony, w sumie dwadzieścia
odcinków.
Calenda
to stare miasto zagubione wśród lasów. Elementem miejscowego folkloru są
legendy o wilkołakach włóczących się po okolicy w czasie pełni księżyca.
Akcja
serialu zaczyna się w momencie, gdy do miasta przyjeżdża nowa sędzia Sara Cruz
(Belén Rueda) z córką Leire (Lucía Guerrero). Planuje ona zacząć z mężem
Davidem nowy etap życia. Jednak pierwszej nocy po przyjeździe mąż wymyka się z
domu i przepada bez śladu. Wkrótce w starej studni zostają odnalezione jego okaleczone
zwłoki. Tropy prowadzą do starych miejscowych legend związanych z wilkołakami.
Tymczasem
Leire próbuje odnaleźć się w nowym otoczeniu. Najbardziej intryguje ją tajemniczy
sąsiad Joel (Álvaro Cervantes). Nie zdradzę tutaj wielkiej tajemnicy, gdyż i
twórcy serialu nie trzymają widza długo w niepewności, gdy napiszę, że Joel
jest wilkołakiem. A między nim i Leire szybko rodzi się uczucie.
To
dwa najważniejsze wątki, wokół których będzie kręciła się fabuła serialu. po
pierwsze, mamy zatem romans paranormalny pachnący „Zmierzchem”. Serial
nakręcono kilka lat temu, więc było to bardzo na czasie. Trudno mi było jakoś
szczególnie ekscytować się miłością Joela i Leire (może to już nie te lata ;) ),
ale też nie drażnili mnie. W sumie całkiem sympatyczna z nich para.
Drugi
wątek, kryminalno – fantastyczny toczy się wokół tajemniczych zabójstw
dokonywanych w okolicach Calendy podczas pełni księżyca i powiązanych z tym legend
o wilkołakach. Pojawia się wiele śladów, w tym ten najbardziej klasyczny – gdy
ginie kochanek, zabójcą jest zdradzany mąż – ale na wyjaśnienie zagadki
morderstw i okrutnego okalaczania ciał przyjdzie trochę poczekać.
Twórcom
udało się wykreować tajemniczy i duszny klimat małej, zamkniętej społeczności,
która dzieli ze sobą mroczne tajemnice. Las momentami wygląda naprawdę
niepokojąco. Wielce obiecujący był początek drugiego sezonu, z wychodzącym z
krypty świętym i spełniającą się przepowiednią o przeklętej ziemi. Zrobiło się
całkiem apokaliptycznie.
Nie
da się jednak ukryć, że twórcy czasami traktują widzów jako niespełna rozumu. Przykład?
Proszę bardzo. Kiedy ginie żona burmistrza, policjanci z zapałem badają wątek
wypadku. I trzeba naprawdę niezwykłej inteligencji, by zorientować się, że
auto, które rzekomo czołowo uderzyło w drzewo, ma roztrzaskany bok. Takich
kwiatków jest w fabule więcej.
Zupełnie
nie rozumiem także wątku wielkiej miłości, która ci wszystko wybaczy, rozgrywającej
się między dojrzałym mężczyzną a siedemnastolatką. Także przemiana Nacho, który
w pierwszej serii był typowym posterunkowym popychadłem o inteligencji sporo
poniżej średniej, do poważnego i empatycznego gliniarza w drugiej, jest dla
mnie trudna do przełknięcia.
Z
rozwiązań fabularnych nie podoba mi się także pokazywanie wilkołactwa jako leku
na nieuleczalne choroby. Wilkołak grasujący po Calendzie swoim ugryzieniem
ratuje życie śmiertelnie chorym nastolatkom. Poważnie?
Jednak
największą wadą serialu jest to, że nie ma zakończenia. Powstały tylko dwa
sezony, miało być ich więcej, ale coś nie wypaliło i zostałam w stanie
nieprzyjemnego zawieszenia, którego tak nie znoszę.
Dochodzę
do przekonania, że hiszpańskie seriale są synkretyczne gatunkowo. Nie inaczej
jest z „Cieniami Calendy”. Jest fantastyka, kryminał, opera mydlana, a nawet
sceny rodem z sitcomu. Tutaj prym wiedzie moja ulubienica, Marcela, która
pojawia się w drugim sezonie, ale jest to prawdziwe wejście smoka. Marceli nie
sposób nie lubić, a jej gadanie wypełnia cały ekran. A gdy w parze z nią
pojawia się ojciec Sary, o, to już robi się naprawdę wesoło.
Ten
serial ma swoje grzeszki i momentami mnie irytował, ale w sumie bawiłam się
całkiem nieźle przy jego oglądaniu. Ja po prostu lubię fantastykę i sekrety
małych miasteczek.
Komentarze
Prześlij komentarz