Ania mroku i dramy – „Ania nie Anna”
„Ania z Zielonego Wzgórza” Lucy Maud
Montgomery jest jedną z moich ulubionych lektur z dzieciństwa. Przeczytałam
całą serię, potem zabrałam się za Emilkę i Pat. Mijały lata, seria zostawiła po
sobie wdzięczne wspomnienia, ale więcej już po nią nie sięgałam. Teraz jednak
nadarzyła się świetna okazja na niełatwą konfrontację z własnymi sentymentami i
utrwalonym w głowie wizerunkiem rudowłosej pannicy w związku z premierą serialu
„Ania nie Anna” od Netflixa. Serialu bardzo różnie ocenianego – od zachwytów po
gromy ciskane na jego twórców. Ciekawe – pomyślałam – i zabrałam się za
oglądanie.
Już
na początku zaznaczam, że nie mam nic przeciwko zmianom wprowadzanym w
ekranizacjach przez twórców. Akceptuję, że jest to swego rodzaju interpretacja.
Inną sprawą jest jednak, jakie to są zmiany, jak przystają do pierwowzoru, a
wreszcie moja osobista ocena wprowadzanych rozwiązań.
Uwaga – recenzja zawiera spoilery, a przeczytanie książki nie jest w tym
wypadku wystarczającą ochroną
Współczesność skrzeczy
„Ania
z Zielonego Wzgórza” opierała się na bardzo prostym pomyśle – bezdzietne
rodzeństwo postanawia przygarnąć chłopca, by pomógł im w prowadzeniu farmy.
Jednak przez pomyłkę dostają dziewczynkę. Ten punkt wyjścia w serialu się
zgadza. Ale potem zaczynają się schody.
Twórcy
postawili na uwspółcześnienie powieści Montgomery. W praktyce wyszło to tak, że
dostaliśmy bohaterów, którzy zachowują się zupełnie jak ludzie współcześni, ale
z niewiadomych przyczyn paradują w kostiumach z epoki. Dobrym pomysłem było
wprowadzenie retrospekcji z życia Ani przed tym, jak trafiła na Zielone Wzgórze
i pokazanie traumy, z jaką się zmaga. Nie jest to jednak taka nowość, oderwana
od tekstu Montgomery, jak się wielu osobom zdaje. W rozmowie z Marylą Ania nie
mówi tego wprost, ale można wyczytać między wierszami, że jej życie u
poprzednich rodzin, delikatnie rzecz ujmując, dalekie było od ideału.
Oczywiście, gdy czytałam powieść jako dziecko, zupełnie umknęło to mojej uwadze.
Jednak
serial nie poprzestaje na tym i to, co na początku wygląda nieźle i wcale nie
zaburza ducha powieści, z czasem staje się jego bolączką. Los Ani jest bowiem
losem dziewczyny we współczesnej szkole. Jej problemy są typowe dla naszych
czasów: wykluczenie z grupy z uwagi na inny status społeczny, problemy z burzą
hormonów, rozmowy o miesiączce i seksie, walka o względy najpopularniejszego
chłopaka, a w końcu upicie się z koleżanką. Niczym w jakimś kiepskim
paradokumencie.
Bardzo
współczesnym wątkiem jest adoptowanie Ani przez Cuthbertów i używanie przez
dziewczynkę drugiego nazwiska, co podkreśla jej przynależność do nowej rodziny.
Takie wydarzenie nie miało w książce miejsca, dlatego, że w czasach, gdy toczy
się akcja Ani, przygarnięcie dziecka na wychowanie nie było tym samym co my
współcześnie rozumiemy przez adopcję. Dlatego dla współczesnego,
formalistycznego widza, musi być podpis i rodzinna Biblia przechowywana od
pokoleń.
Druga
sprawa – pokazywanie sierocińca w jak najczarniejszych barwach. To znowu
uwspółcześnienie. W tamtych czasach sierociniec był częstokroć lepszą opcją niż
przygarnięcie przez rodzinę, gdzie dziecko traktowano najczęściej jako darmową
siłę roboczą.
O feminizmie słów kilka
Nowa
Ania Shirley ma być bohaterką feministyczną. To znaczy, że nie dla niej
gotowanie czy zmywanie (biada kobietom, które to lubią, bo to znaczy, że są
zacofane). W serialu stale mówi się o dokonywaniu własnych wyborów i nacisku na
edukację dziewczynek. Tylko, że ja wcale nie mam wrażenia, że Ania Montgomery nie
była feministką. W końcu wątek edukacji w powieści jest kluczowy. Ania spotkała
na swojej drodze wiele bohaterek, które ją w tym wspierały i spokojnie mogła
się uczyć, rozwijać swoje pasje. W serialu nie pojawia się nowa nauczycielka na
miejsce pana Philipsa, która jest tak ważna dla powieściowej Ani, a pani Linde
nie rzuca cierpkich uwag na temat poziomu edukacji na wyspie.
Ania od Netflixa musi
walczyć o zdobycie wykształcenia, a niesympatyczny pastor wygłasza znamienną opinię,
że nauka jest jej niepotrzebna, by być dobrą żoną.
Bardzo
bawi mnie dopisana scena, gdy Ania ratuje przed pożarem dom Gillisów i to w
dodatku dzięki znajomości… instrukcji przeciwpożarowej. Cóż to, strażacy z
Wyspy Księcia Edwarda czytać nie umieli? Nie róbmy z nich idiotów tylko po to,
by pokazać, jaką mądrą dziewczynką jest Ania. Po co praktycznie dublować wątek
niezwykłego czynu, po którym Shirley zostaje przyjęta do społeczności Avonlea?
Czy uratowanie siostry przyjaciółki nie wystarczy?
A
właśnie, Diana. Jeśli już piszemy o książkowym feminizmie, do dziś pamiętam,
jak było mi przykro, gdy rodzice Diany zabronili jej dalszej nauki i
dziewczynki musiały się rozstać. Dlaczego twórcy serialu nie pociągnęli dalej
tego wątku? Serialowa Diana ma kształcić się we Francji. Ech…
Niemal
wszystkie ikoniczne sceny z książki wpisują się w serialową narrację –
uwspółcześnioną i feministyczną. Wymarzoną sukienkę Ania dostaje, gdy staje się
kobietą. Uderzenie Gilberta tabliczką jest nie tyle wynikiem przezwania jej
„Marchewą”, co próbą przypodobania się koleżankom, które zabroniły jej z
chłopcem rozmawiać. Pomyłkowe poczęstowanie winem Diany zamienia się w
regularną libację dwóch dziewczynek.
Świat jest pełen dramatów
Książkowe
Avonlea było miejscem bardzo sympatycznym, pełnym ciepła. Owszem, zdarzały się tam
nieszczęścia, jak wszędzie, ale bardziej wynikające z omyłek i naturalnych kolei
życia, a nie tego, że zło jest nieodłączną częścią ludzkiej natury. W serialu
rzeczywistość jest o wiele bardziej mroczna. Na dzieci czyha szereg niebezpieczeństw
– Anię na dworcu zagaduje nieznajomy z dość paskudnymi intencjami, Jerry
zostaje pobity i okradziony w mieście.
W
samym Avonlea nie jest lepiej. Wybuchają pożary, ludzie umierają, a od
nieszczęśliwie zakochanych aż się roi. Gdzie by nie spojrzeć, dramat. Historia
Ani gubi gdzieś swoją lekkość, pogodę i optymizm. Pozostaje tylko mrok i drama.
Obsada
Dobór
aktorów jest znakomity. Amybeth McNulty jest wymarzoną aktorką do roli Ani. Shirley
nie była klasyczną pięknością i Amybeth z rudymi włosami, masą piegów i
ogromnymi oczami świetnie wpisuje się w to, jak wyobrażałam sobie tę bohaterkę.
Wizualnie. Bo serialowa Ania nie jest Anią, którą pamiętam z książki. Bywa
naprawdę niemiła (pamiętna scena, gdy atakuje Jerry’ego, zazdrosna o swoją pozycję
na Zielonym Wzgórzu), pyskata i kompletnie nie zastanawiająca się nad
konsekwencjami swoich czynów (rozpuszczanie plotek o koleżance i nauczycielu),
które nijak nie można nazwać omyłką.
Twórcy
serialu celowo wpisali w postać sympatycznej dziewczynki z Zielonego Wzgórza
mrok, wynikający z traumatycznych doświadczeń. To już nie jest ta radosna
trzpiotka, jaką pamiętam. Nowa Ania to dziewczynka dręczona przez całkiem
poważne demony i reagująca na nie w sposób uwspółcześniony. Jesteśmy w stanie
jej wiele wybaczyć, ale my, a nie ludzie żyjący w tamtych czasach. Znowu twórcy
przepisują rzeczywistość Avonlea na miarę naszych czasów.
Bardzo
podobały mi się sceny, gdy Amybeth odtwarza te nieco szalone zachowania Ani –
mówienie do siebie, drzew i kwiatów, zatapianie we własnym świecie. Tyle, że w
serialowym wydaniu znów te sceny spowija mrok – to ucieczka dziecka od przeszłości
i obaw o to, co przyniesie następny dzień. Obaw jak najbardziej uzasadnionych.
Rzekoma kradzież broszki kończy się nie odesłaniem Ani do pokoju, a do
sierocińca. A to znacząca różnica. Dla mnie wprowadzenie takiej sceny stawia
pod znakiem zapytania wiarygodność dalszych relacji między Anią a rodzeństwem
Cuthbertów. Czy dziecko po tak traumatycznych przejściach mogłoby przywiązać
się do opiekunów, którzy zawiedli je w sposób najgorszy z możliwych? Sądzę, że
nie.
Maryla
i Mateusz (Geraldine James i R. H. Thomson) są wspaniali. Zwłaszcza zasadnicza Maryla, która ze
starej panny nagle staje się matką i z całych sił próbuje sprostać temu wyzwaniu.
Tutaj dopisane sceny dopełniają charakteru postaci. Mam tylko wątpliwość co do
zmian w wątku nieszczęśliwej miłości Maryli do ojca Gilberta. W książce sama
Maryla podkreśla, że stało się tak przez jej głupi upór. W serialu – to wynik
rodzinnych zobowiązań. Uważam, że przy tak dużym zacięciu feministycznym warto
byłoby zostawić książkową wersję, by uświadomić dziewczynkom, że samodzielne
wybory automatycznie nie oznaczają szczęścia. Każdemu zdarza się błądzić.
Także
wątek przyjaźni Maryli z panią Linde (Corrine Koslo) ogląda się świetnie. Jest
lekki i chciałabym więcej tego duetu na ekranie.
Zupełnie
zmienioną postacią w stosunku do powieści jest Gilbert (Lucas Jade Zumman).
Tutaj jakby zabrakło koncepcji twórcom serialu i Blythe został chłopakiem bez
żadnych wad, w którym Ania z miejsca się zakochuje. Bo jakże tu Gilberta nie
kochać? Przystojny, inteligentny, troskliwy, a do tego przy pierwszym spotkaniu
ratuje dziewczynkę przed dręczycielem.
Scenarzyści
zbliżyli jego postać do Shirley, dopisując mu dramatyczny (a jakże) wątek
utraty rodziców. Serialowy Gilbert zostaje sierotą, więc dzieli z Anią bagaż
doświadczeń inny niż wszystkie dzieci. Zastanawiam się, jak twórcy zamierzają
rozwinąć ten wątek po tym, jak co zrobili w zakończeniu sezonu.
„Ania
nie Anna” wyróżnia się przepięknymi zdjęciami i znakomitą obsadą aktorską. Ale
nie jest to ciepła i pogodna historia rudowłosej pannicy, lecz uwspółcześniona
wersja opowieści, w której rządzą dramaty i mrok. Jak na mój gust, w netfliksowej
Ani jest zbyt mała zawartość Ani stworzonej przez Montgomery.
No to ja podobnie myślę. Byłam autentycznie zachwycona pierwszym odcinkiem - jeszcze nie czuć było tak tych zmian, wszystko było dość pogodne, Ania była doskonale aniowata, jej paplanina w drodze na Zielone Wzgórze była dość wiernie przepisana z książki... A potem się zaczęło. Nie miałabym nic przeciwko uwspółcześnieniu "Ani" do pewnego stopnia, do pokazania jakiegoś mroku w tej historii. Ale ten serial robi to bez grama subtelności. Można by spokojnie rozwinąć to, co u Montgomery jest między wierszami (jak pobyt u poprzedniej rodziny). Jeśli chodzi o problemy z edukacją kobiet, można by właśnie pociągnąć ten wątek Diany z książki. Ale nie. Trzeba po swojemu, niezbyt mądrze i cały czas z grubej rury. Męczyło mnie to udramatycznianie opowieści na każdym kroku. Pożar domu Gillisów? Odesłanie Ani z Wyspy? Osierocony Gilbert? Mateusz i rozważanie samobójstwa? Ech.
OdpowiedzUsuńCasting jest znakomity, zdjęcia piękne. Trochę szkoda, że to tak zepsuto.
No właśnie, w tym serialu tkwił duży potencjał, McNulty jest jak dla mnie wymarzoną Anią. Ale twórcy oczywiście wiedzieli lepiej niż Montgomery i postanowili na siłę uczynić z tej historii coś mrocznego i dramatycznego.
UsuńUWAGA SPOILERY
Drugi sezon jest już potwierdzony i muszę przyznać, że trochę się boję po tym zakończeniu i wymianie powłóczystych spojrzeń między Anią a przybyłym lokatorem. U Montgomery nie przyszłoby mi to do głowy, ale po twórcach serialu spodziewam się już wszystkiego.
Nie ma to jak odgrzanie starego kotleta, lecz czuję nieodzowną chęć podzielenia się moimi wrażeniami z serialu. Zacznę od książki: rozbiłam się o nią pomimo szczerych chęci i wielokrotnych podejść, Illiadę łatwiej sie czyta - przynajmniej w moim odczuciu. Pierwsze podejście pamiętam jako zawód, jako 10 letnie dziecko miałam wrażenie przesadnej sielskości i oszukania - wszystko tak gładko poszło. Potem w sumie było podobnie. Więc nie piszę tego jako fanka książki lecz osoba ciekawa motywu - rudowłosej sieroty o bogatej wyobraźni - i serial był wg mnie świetną adaptacją, zaadaptowali motyw, postacie i otoczenie tak jak chcieli - a chcieli bardziej aktualnie. Zechciało im się poruszyć tematy feminizmu, ostracyzmu, ksenofobii i homoseksualizmu? Proszę bardzo, jak dla mnie robione z wyczuciem dodaje wiele fajnych wątków. Ania jako osóbka borykająca się z problemami? Why not, życie dziecka nie jest usłane różami, a jeżeli wasze takie było to super. Mały umysł jest chłonny a w połączeniu z wyobraźnią bez problemu potrafi zaminić sierociniec w surowe, stare lochy, pamiętając że ukazane są wspomnienia z perspektywy Ani i tylko te złe - jak najbardziej ich forma jest dla mnie adekfatna. Ogólnie skracając wywód jakby sie trzymali książki w 70-90% było by to nudne, a tak to wydaje ci sie o! Wiem co zaraz będzie! A tu jebut pożar (lekko naciagany ale weź to tak - dom drewniany nie wiadomo co w środku jeszcze jest czy podłoga cała, a taki strażak waży swoje - a tutaj pojawia sie nasza Ania, której wg mnie jest wszystko jedno czy stamtąd wyjdzie cała - ona chce coś udowodnić). Wiem jak serce boli gdy kochasz daną książkę a na ekranizacji tylko imiona sie zgadzają, u mnie np. Atramentowe serce (miłość dzieciństwa), lecz Ani wyszło to wg mnie na dobre. Potraktujcie to jako dwa osobne dzieła o tym samym motywie - i łatwiej jakoś to znieść.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Gemm, nowa fanka AnnE with an E :3
A naiczycielka przebojowo wkracza pod koniec 2 sezonu, który btw wprowadza wieeele nowości.
No cóż, ile osób, tyle opinii. Myślę, że trudniej jest mi pogodzić się ze zmianami wprowadzonymi przez twórców, bo w dzieciństwie zaczytywałam się książkami o przygodach Ani, więc te wszystkie uwspółcześnienia i dramaty jak dla mnie wprowadzają zbyt duży dysonans. Poza tym to irytujące, że bohaterów na wskroś współczesnych ubiera się w historyczny kostium.
UsuńMam w planach drugi sezon, trochę się boję, ale myślę, że dam radę ;)