Najgroźniejszy z wirusów - Rafał Cichowski „Pył Ziemi”
„Pył Ziemi” to druga powieść Rafała
Cichowskiego. Debiutował dobrze przyjętą książką „2049”, która została
nominowana do Nagrody im. Janusza A. Zajdla. Nie miałam okazji jej przeczytać,
ale po zapoznaniu z opisem skusiłam się na „Pył Ziemi”.
W
XXIV w. z Ziemi odleciał statek „Yggdrasil”, na którego pokładzie znajdowało
się 17 milionów Ziemian. Byli to wybrani, którzy mieli zapewnić przetrwanie
rasie ludzkiej. Błękitna planeta była skazana na zagładę.
Ponad
siedemset lat później dwoje z pasażerów „Yggdrasila”, Lilo i Rez, powracają na
Ziemię. Ich celem jest odnalezienie Biblioteki Snów, na wpół mitycznego
miejsca, w którym zgromadzono ludzkie wspomnienia. Od wypełnienia tej misji
zależy przyszłość statku i wszystkich jego pasażerów.
Ku
swojemu wielkiemu zaskoczeniu, stwierdzają, że zamiast ruin i popiołów, które
spodziewali się znaleźć, Ziemia istnieje i ma się całkiem dobrze, a ludzie
wciąż ją zamieszkują. Poszukując Biblioteki
Snów, Lilo i Rez trafią w kilka niezwykłych miejsc – do prymitywnego plemienia, kopii wiktoriańskiego Londynu czy miasta Aurory, którym rządzi bezwzględna królowa Lys.
Snów, Lilo i Rez trafią w kilka niezwykłych miejsc – do prymitywnego plemienia, kopii wiktoriańskiego Londynu czy miasta Aurory, którym rządzi bezwzględna królowa Lys.
Trudno
przyporządkować „Pył Ziemi” do jednego gatunku. Oczywiście, jest to, jeżeli
spojrzeć w najszerszym ujęciu, science fiction mocno ciążące w stronę space
opery, ale znajdziemy tu także elementy rodem z kryminału, powieści
wiktoriańskiej czy powieści drogi. Autor mówił w wywiadach, że zależało mu na
przełamywaniu konwencji. I to dążenie wyraźnie w książce widać – zarówno w
miszmaszu gatunkowym, zderzeniu filozoficznych rozmyślań z groteską i komizmem
czy rozwiązaniach fabularnych.
Tym
niemniej zostało w niej wykorzystane wiele motywów typowych dla science
fiction. Zagłada Ziemi; eskapada ocalonych z biletem w jedną stronę; zmiany,
jakie zachodzą w ludziach podczas bardzo długiej podróży, co ostatecznie
sprawia, że stają się innym gatunkiem; zetknięcie z nieznaną formą życia;
niekontrolowana ewolucja SI; światy alternatywne; a wreszcie całkowite i permanentne
podpięcie do sieci. Możesz być pełnoprawnym członkiem społeczeństwa tylko
wtedy, gdy zgodzisz się zupełnie zrezygnować ze swojej prywatności. W innym
wypadku zasilisz szeregi wykluczonych.
Fabuła „Pyłu Ziemi” jest
kompletnie nieprzewidywalna. Cichowski, wybierając element, którym chce
utrzymać przy sobie czytelnika, postawił na zaskoczenie. Tak że zmienia się tu
wszystko. Obraz świata nakreślony w jednej scenie, w drugiej okazuje się już
kompletnie nieaktualny. Pół biedy, gdyby taka wolta fabularna miała miejsce
raz. Ale nie, ona powtarza się kilkakrotnie. Oczywiście, jest to efekt
zamierzony, ale to nie znaczy, że dobrze napisany. Taka gra z konwencjami i
czytelnikiem jest wspaniałą sprawą, ale trzeba się przy tym wykazać sporymi
umiejętnościami, a tego w moim odczuciu, w „Pyle Ziemi” zabrakło. Byłam
zwyczajnie zmęczona tymi przeskokami fabularnymi i faktem, że fabuła zmierzała
w stronę niekontrolowanego chaosu.
W
ekscytowaniu się powieścią nie pomagają także bohaterowie, którzy są słabo
nakreśleni. Narratorem jest Rez, który spogląda na świat z charakterystycznym
poczuciem humoru, co akurat jest fajnym zabiegiem. Ale o samym Rezie
dowiedziałam się w trakcie lektury zaskakująco mało. Owszem, pojawił się długi
fragment, w którym Rez opowiadał o sobie i wyjaśniał parę spraw ze swojej
przeszłości, ale taka uderzeniowa dawka informacji w jednym miejscu nie jest
dobrym rozwiązaniem.
Jeszcze
mniej dowiadujemy się o Lilo, która niby jest drugą bohaterką powieści, ale
nigdy nie została dopuszczona do głosu. Egzystuje sobie na obrzeżach fabuły,
czasem wymieni w myślach z Rezem jakąś kąśliwą uwagę, ale nie wiem niemal nic o
jej planach, poglądach, marzeniach.
Najbarwniejszą
postacią jest Jack Nothing, władający repliką wiktoriańskiego Londynu. Barwny,
zwariowany, ale ukrywający tragiczne wydarzenia z przyszłości. Ale na to, by
rozwinął się w pełni jako bohater, nie ma zwyczajnie czasu. Rzadko piszę, że
książka jest za krótka, częściej nawołuję do wyciągania nożyc i przycinania
zbędnych fragmentów. Jednak „Pył Ziemi” to przykład powieści, która
zdecydowanie powinna być dłuższa. Zabrakło rozwinięcia naprawdę ciekawych
pomysłów, poczucia klimatu wiktoriańskiego Londynu czy ultrademokratycznej
Aurory. Gdyby książka liczyła więcej stron, można by też wprowadzić retrospekcje,
pogłębić charakterystykę postaci. Przydałoby się staranniejsze dopracowanie
niektórych wątków, np. śledztwa w sprawie zabójstw prostytutek. Oczywiście,
każdy wiktoriański Londyn musi mieć swojego Kubę Rozpruwacza i wprowadzenie
tego motywu było jak najbardziej na miejscu. Tyle że zanim się obejrzałam, śledztwo
dobiegło końca, a sprawcą okazał się jedyny bohater poboczny, który odsłonił
przed Rezem swoje motywy. Sami rozumiecie, że gdy tak się dzieje, to nie jest
dobrze. Zresztą w „Pyle Ziemi” nie ma bohaterów przypadkowych. Wszyscy są
kluczowymi elementami dla końcowej układanki.
Akcja biegnie do przodu
na łeb, na szyję, nie oglądając się za siebie. W pewnym momencie miałam
wrażenie, że to jak gra komputerowa. Nie udało się wypełnić misji – reset – i
startujemy od nowa bogatsi o poprzednie doświadczenia.
Jest jednak miejsce,
którego opis bardzo mi się spodobał, rzekłabym nawet, że zauroczył – Biblioteka
Snów. Tutaj Cichowski trafił w punkt. Bardzo dobra koncepcja i dobrze też
opisana.
Nie można odmówić
autorowi sprawności w operowaniu językiem i plastyczności. Czyta się to dobrze,
żargonu naukowego często obecnego w powieściach spod szyldu science fiction
jest bardzo mało, a z pewnością nie utrudnia to odbioru powieści.
Charakterystyczny, czarny humor dodaje całości smaku. Tym bardziej, że autor
nieraz serwuje nam całkiem ciekawe przemyślenia na temat demokracji, ludzkości
jako gatunku i prawdopodobnych ścieżek rozwoju. Czasem dokłada odniesienie do
współczesnej polityki. A niekiedy jest i jedno, i drugie, jak choćby w miejscu,
gdy Jack wspomina o problemach z imigrantami, którzy pracować nie chcą, ale
żądają praw i przywilejów. Temat oczywiście obecny w aktualnej debacie
publicznej, ale także w historii morderstw prostytutek przez Kubę Rozpruwacza,
które miały miejsce w czasie napływu irlandzkich emigrantów do dużych,
angielskich miast.
Książkę warto czytać
uważnie, gdyż są tam liczne odniesienia. Do najbardziej rzucających się w oczy
(przynajmniej moje) zaliczyłabym nawiązania do „Hyperionu” Dana Simmonsa,
„Solaris” Stanisława Lema czy prozy Le Guin. Nawet „Gra o tron” się pojawia.
Autor dorzuca swoje trzy
grosze w kwestii kondycji ludzkiego gatunku, który, jego zdaniem, jest
najgorszym z wirusów w kosmosie. Najpierw unicestwił wszystko, co było na
Ziemi, a potem ruszył dalej i gdy tylko natknął się na inną formę życia,
postanowił ją zniszczyć. Nie dlatego, że mu zagrażała czy dla wymiernych
korzyści. Ot tak, po prostu.
Planeta zaczęła krwawić. Wszystkie gałęzie zaczęły odpływać z dala od wahadłowca. Zabijaliśmy Vittrę, zatruwając wodę. Była dla nas bezużyteczna, skażona przez reakcję organizmu, który żył w absolutnej zgodzie z całym swoim małym światem i nie był przygotowany na morderczego wirusa z kosmosu. Nas (s. 172).
„Pył Ziemi” Rafała
Cichowskiego to dziwna książka. Z pewnością niesztampowa, z zaskakującymi, acz
nie zawsze trafionymi, rozwiązaniami fabularnymi. Jest w niej kilka dobrych
pomysłów, ale nie zostały w pełni rozwinięte. Mimo to nie żałuję czasu
poświęconego na jej przeczytanie. Cichowski to autor, którego ścieżkę twórczą warto
obserwować.
Odbijam się od dna i ruszam przez ciemność ku powierzchni. Mijam miliardy wspomnień zebranych przez setki lat, wszystkich tych ludzi pogrzebanych głęboko pod ziemią. Dźwigam tonę gorzkiej prawdy. I choć serce ciąży mi niesłychanie, a głowa boli od wpadających na siebie myśli, to wywlekę ten brud na powierzchnię, żeby wszyscy mogli się w nim wytarzać. A później poślemy to prosto na Yggdrasil, z pozdrowieniami dla Linusa Laforet, przywódcy zbędnych ludzi, pyłu zdmuchniętego z Ziemi.Mój śmiech zalewa studnię. Wiem, że w bibliotece powinien panować spokój, ale nie mogę się powstrzymać, gdy myślę o tym, jak bardzo wierzyliśmy w swoją wyjątkowość. W misję przedłużenia gatunku, nasz pieprzony święty obowiązek. Życie jest najwyższą wartością. Człowiek musi mieć cel. Wszystko gówno (s. 250).
Na koniec kilka słów o okładce
Jedna z najładniejszych,
jakie widziałam w tym roku. Idealnie w moim guście. Prosta, nie
przekombinowana, utrzymana w szaro – czarnej kolorystyce. Niby nic się nie
dzieje, ale gdy przyjrzymy się bliżej, dostrzegamy niuanse. Naszą małą planetę
i słoje drzewa. Przynajmniej ja obstawiam, że są to słoje drzewa, choć
zaprzyjaźniony konsultant stwierdził, że bardziej mu to odcisk palca
przypomina. A do tego odrobina pyłu oderwana od kuli ziemskiej. Fajna symbolika
– ziemia, drzewo i pył. Wydawnictwu należy się pochwała.
Wpis bierze udział w wyzwaniu „Czytam fantastykę V” z bloga „Magiczny
świat książki”.
Autor: Rafał Cichowski
Tytuł: „Pył Ziemi”
Wydawnictwo: SQN
Liczba stron: 317
Data wydania: 2017
Póki co chyba daruję sobie tą książkę i nie wpisze jej na swoją chciej listę.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mojego książkowego świata
Nie jest to książka idealna, oględnie mówiąc.
Usuń