Powrót na klify – „Poldark” sezon 3


Do trzeciego sezonu „Poldarka” po raz pierwszy podchodziłam bez ekscytacji tym „co się wydarzy”, ale zastanawiałam się „jak twórcy to zrobią” gdyż przeczytałam dwie książki na podstawie których zrealizowano tę odsłonę serialu – „Czarny księżyc” i „Cztery łabędzie”. I nie odkryję tutaj Ameryki, gdy napiszę, że znajomość oryginału znacząco wpływa na odbiór ekranizacji. Szczegóły za chwilę.


Uwaga – tekst zawiera spoilery
         „Poldark” konsekwentnie trzyma się konwencji melodramatu i to w różnych konfiguracjach. Do Rossa i Demelzy towarzystwo i widzowie zdążyli się już przyzwyczaić. Ale nową dawkę emocji i niepewności co do dalszych losów bohaterów zapewniają nam: Caroline Penvenen i Dwight Enys, którym na drodze do szczęścia staje nie rodzina, ale ogarnięta rewolucją Francja, czyli przeszkoda naprawdę grubego kalibru. Jak się jednak okazuje, łatwiejsza do pokonania niż rodzinne intrygi, jak dzieje się w przypadku nowych bohaterów w serialu – Drake’a Carne’a (Harry Richardson) i Morwenny Chynoweth (Ellise Chappell). Drake jest młodszym, uroczym bratem Demelzy, a Morwenna kuzynką Elizabeth, więc z racji waśni między Namparą a Trenwith nie powinni się ze sobą w ogóle widywać. Że już nie wspomnę o różnicy stanu – Morewnna jest dobrze urodzoną panną, a Drake pochodzi z gminu. Dodatkowo nie ma żadnego fachu w ręku, ba, nawet domu, w którym mogliby zamieszkać. Ale młodość nie zważa na takie rzeczy i para szybko się w sobie zakochuje.

         Rozwiązanie wątku mezaliansu w tym przypadku jest inne niż dotychczas. Morwenna poślubia narzuconego jej przez Warleggana wielebnego Ossiego Whitwortha. To najbardziej odrażająca postać w tym serialu, a Christian Brassington zagrał ją doskonale. Przy nim nawet George to aniołek, bo choć ma swoje za uszami, to jednak wiemy, że kocha Elizabeth do szaleństwa i jest dla niej dobrym mężem. Ossie nie dość, że jest przekonany o swojej wspaniałości i wielkiej pobożności, to jeszcze traktuje Morwennę tylko jako obiekt do zaspokajania cielesnych żądz. Nie zważa przy tym ani na jej protesty, ani na fakt, że żona jest w połogu. Myślę, że wszyscy widzowie z chęcią utopiliby go w łyżce wody.
         Ellise Chappell jako Morwenna sprawdza się zarówno w roli nieśmiałej panny, która rozkwita pod wpływem uczucia do Drake’a, ale prawdziwy talent pokazuje, wcielając się w nieszczęśliwą żonę. Mamy tutaj tragedię dość obcą dla współczesnych kobiet. Morwenna nie może bowiem odmówić spełniania powinności małżeńskich, ba, nie wie nawet, jak dokładnie te obowiązki mają wyglądać, bo nikt jej o tym nie powiedział. Na naszych oczach ta słaba i krucha dziewczyna rozpaczliwie próbuje pamiętać o swojej wielkiej miłości, a potem dojrzewa do tego, by przeciwstawić się mężowi.


         Z Harry’m Richardsonem tworzą piękną parę. Do jego gry nie mam zastrzeżeń. Jednak sam romans tej dwójki jest przedstawiony widzowi w sposób dość współczesny – ukradkowe spotkania na plaży, samotne spacery, pocałunki. Tak się nie romansowało w tamtych czasach. Taki już jednak urok „Poldarka” i wielu innych współczesnych seriali historycznych. Choć rozgrywają się w odległych czasach, to jednak twórcy starają się jak najbardziej uwspółcześnić bohaterów. Podobnie ma się rzecz z małżeńskimi problemami Morwenny. Lekarz i siostra postępują zgodnie z naszymi wyobrażeniami na temat tego, jak powinni zareagować, a nie w zgodzie z duchem tamtej epoki.
         Wróćmy jednak do Rossa i Demelzy. Jak już pisałam, w trzecim sezonie ich związek stracił smak zakazanego owocu. W końcu to już stateczne małżeństwo z dwójką dzieci. Jak się jednak okazuje, problemy małżeńskie mogą być nie mniej ekscytujące niż nowe mezalianse. Zwłaszcza że w tym sezonie Ross nie jest już mężem idealnym. Zawsze stawia na swoim i nie bardzo zważa na to, co ma do powiedzenia Demelza. Eleanor Tomlinson po raz kolejny udowadnia, jak zdolną jest aktorką. Mimo dziewczęcej urody oddała całą paletę emocji, jakie targają jej bohaterką. Miłość do Rossa trochę spowszedniała, dwójka dzieci to nowe obowiązki. Jednym słowem – stabilizacja. Tymczasem w Demelzie narasta chęć doświadczenia czegoś nowego, potęgowana jeszcze zachowaniem Rossa, który mówi jej wprost, że nie zamierza się zmieniać, a jeżeli żonie się to nie podoba, niech szuka szczęścia gdzieś indziej. Trudno zatem nie ulec urokowi młodego i przystojnego Hugh Armitage (Josh Whitehouse). Przy czym serial trafnie pokazuje, że nie jest to mężczyzna bardziej przystojny czy ciekawszy niż Ross. Nie. On po prostu poświęca całą swoją uwagę Demelzie i pisze dla niej wiersze. A która kobieta nie lubi być adorowana?

         Jack Farthing jako George Warleggan jest moim absolutnym faworytem od pierwszej serii serialu. Tę postać łatwo można było zagrać jako zwyczajnie złą i zepsutą do szpiku kości, ale w Warlegganie Farthinga jest coś więcej. Jedną miną, skrzywieniem ust potrafi przekazać widzowi, że pod maską beznamiętnej kalkulacji szaleją emocje. George tkwi w bardzo specyficznej sytuacji społecznej. Teoretycznie awans klasowy w Anglii jest możliwy. Warleggan spełnia ku temu wszystkie warunki. Dorobił się bogactwa, poślubił żonę z dobrego rodu, ale wciąż brakuje mu nazwiska, a inni arystokraci traktują go z góry. Jakby się nie starał, zawsze będzie drugim wyborem po Rossie, który pochodzi ze starej szlachty. Co oczywiście doprowadza go do szewskiej pasji.
         Po koniec sezonu, gdy Elizabeth, jedyna kobieta, która kiedykolwiek kochał, grozi mu odejściem, George rozkleja się zupełnie i pokazuje nam starannie na co dzień skrywaną twarz człowieka niezwykle wrażliwego, rozpaczliwie pragnącego akceptacji. Co ciekawe, widz wie, że Warleggan został przez swoją ukochaną żonę i znienawidzonego Rossa perfidnie oszukany. To dobrze, że serial nie rozgranicza jednoznacznie dobrzy/źli (może z wyjątkiem Whitwortha), tylko pogłębia charakterystykę bohaterów.
         Od początku serialu nie podoba mi się Heida Reed jako Elizabeth. Myślę, że aktorka wyrządziła sporą krzywdę granej przez siebie bohaterce. Brak jej tego czegoś, czym książkowa Elizabeth magnetyzowała wszystkich mężczyzn. Bo ja w Reed nie widzę niczego wyjątkowego, charyzmy, która sprawiałaby, że mężczyźni lgną do niej jak muchy do miodu. To już nawet nie o to chodzi, że ja serialowej Elizabeth nie lubię (bo dla książkowej mam jakoś więcej sympatii), ale stała się dla mnie zupełnie nijaka, pozbawiona osobowości. Scenarzyści próbowali chyba pokazać, że przeżywa ona jakieś duchowe dylematy związane z postępowaniem męża, które nie zawsze jej się podoba, ale jako dobra żona lojalnie go wspiera, i niepewnością co do tego, kto jest ojcem Valentine’a, ale popijanie mikstur w wielkich ilościach to za mało, by ten cel osiągnąć.  
         Ach, jakże będzie mi brakowało Caroline Blakiston  w roli ciotki Agathy! Jej rozmowy z Georgem zawsze były ozdobą odcinków.  

         W trzeciej odsłonie serialu obserwujemy lekkie przesunięcie akcentów. Sprawy kopalni, dominujące w poprzednich sezonach, schodzą na dalszy plan. Ross ma świetnie prosperującą kopalnię, co pozwala mu wieść dostatnie życie, bez wizji nagłego bankructwa. Więcej miejsca poświęca się polityce i to tej znaczącej, gdyż gra toczy się o wejście do parlamentu, a rywalami jest nie kto inny niż Ross i George. Czyli plansza inna, ale antagoniści wciąż ci sami.
         W związku z wątkiem uwięzienia Dwighta sporo miejsca poświęca się rewolucji francuskiej. Jest ona odmalowana w sposób tak diaboliczny, że sama wpadłam w panikę na wieść o zbliżających się francuskich statkach. Wpływa ona także na nastroje wśród ludności. Ross we właściwy dla siebie sposób stara się załagodzić sytuację. Rezygnuje z pobierania dochodów, by zatrudnić więcej górników, pozwala głodującym uprawiać własną ziemię. George postępuje inaczej. Dla niego liczy się tylko zysk, a ludzie nie są ważni. Kto nie jest w stanie pracować, niech zdycha. Trochę przykre, zwłaszcza że Warleggan jest wnukiem kowala. Ale mądre przysłowie powiada, że najgorzej gdy z dziada zrobi się pan. I to mogłoby być świetnym podsumowaniem postępowania w tym względzie George’a, który stara się być bardziej pański niż starzy arystokraci.  

         Mam jeszcze jedną refleksję, która dopadła mnie po obejrzeniu „Poldarka”. W przeciwieństwie do książek, które raczej cieniują, sugerują pewne rozwiązania, zostawiają szerokie pole do interpretacji, serial bywa niekiedy nachalny w sugerowaniu pewnych rozwiązań. Weźmy sprawę ojcostwa Valentine’a. W książce domniemane ojcostwo Rossa jest zasugerowane i to znacznie później. W serialu zaczyna się to już przed narodzinami chłopca. Gdy Elizabeth odczuwa bóle porodowe, symuluje upadek ze schodów, by wytłumaczyć wcześniejszy poród. Dwight stwierdza, że noworodek nie wygląda na wcześniaka, a swoje trzy grosze dorzuca też Geoffrey Charles mówiąc, że braciszek wcale nie jest do niego podobny.
         Drugi przykład – sprawa Rowelli. W serialu nie pozostawiono mi wątpliwości co do tego, że sprytna siostra Morwenny uwiodła wielebnego, by wymusić od niego pieniądze, a przy okazji uwolnić siostrę od jego awansów. W książce jest to mocno niejednoznaczne.

         Pod względem warsztatowym „Poldark” jak zwykle wypada perfekcyjnie. O urodzie kornwalijskich klifów w tym serialu napisano już chyba wszystko, więc nie ma sensu tego powtarzać. Już pierwszy odcinek, gdy Valentine’a rodzi się w noc zaćmienia księżyca jest perfekcyjnie sfilmowany. Zresztą tutaj nawet uschnięte gałęzie drzew prezentują się bardzo malowniczo.


         Trzeci sezon „Poldarka” nie zawodzi. Produkcja wciąż trzyma wysoki poziom. Świetne aktorstwo, piękne widoki i ludzkie dramaty. Czekam na czwartą odsłonę. 

Komentarze

  1. Tak trochę czytałam przez palce - bo ja trzeciego sezonu jeszcze nie oglądałam i książek też nie znam. Muszę w końcu nadrobić serial.
    Ale Ross był kiedykolwiek mężem idealnym? W drugim sezonie to już na pewno nie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ale Ross to zawsze Ross, idealny nie musi być. No co ty, nie tęsknisz za widokiem kornwalijskich klifów? ;) I książki, i serial uważam za bardzo udane. Szkoda, że u nas takich produkcji kostiumowych nie kręcą, bo materiał książkowy jest wcale nie gorszy.

      Usuń
    2. A no ja się zgadzam, idealny nie musi być i właśnie nie jest ;)
      No właśnie tęsknię, na pewno niedługo zacznę oglądać.

      Usuń
    3. Wiadomo, że wszyscy oglądają "Poldarka", by nacieszyć oczy widokiem kornwalijskich klifów ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Karl Edward Wagner „Kane. Bogowie w mroku”

Niech was Pustka pochłonie – „The Originals” sezon 4

…i do kotła wraca – Sarah J. Maas „Dwór mgieł i furii”

Pożegnanie z braćmi Winchester – recenzja 15 sezonu „Supernatural”

A zaczęło się od kotła – Sarah J. Maas „Dwór cierni i róż”