W oku Wiecznej Burzy – Brandon Sanderson „Dawca Przysięgi”
Roshar stoi na krawędzi. Dowodzący
alethyjskimi armiami Dalinar Kholin zwyciężył, ale Parshendi przywołali Wielką
Burzę, której kolejne uderzenia niszczą świat. Na domiar złego uświadamia ona
potulnym parshmenom, że przez tysiąclecia byli uwięzieni i zaznali wielu
krzywd. A to budzi pragnienie zemsty. Shallan Davar bada starożytną twierdzę
Świetlistych – Urithiru, Kaladin Burzą Błogosławiony próbuje uratować rodzinę,
ale najtrudniejsze zadanie stoi przed Dalinarem Kholinem. Zaczyna rozumieć, że
jego misja zjednoczenia była zbyt mała i swym zasięgiem nie powinna obejmować Alethejczyków,
lecz cały Roshar. Tylko zjednoczona ludzkość ma szansę przetrwać. Czy jednak
państwom uda się zapomnieć o wzajemnych animozjach? Czy przeszłość Dalinara nie
zaważy na powodzeniu jego misji? I wreszcie – czy powrót Świetlistych Rycerzy
pomoże ocalić ludzkość? Czy ich także nie złamią tajemnice z przeszłości?
„Dawca Przysięgi” Brandona Sandersona to trzeci tom, po „Drodze Królów” i
„Słowach Światłości”, bestsellerowego cyklu „Archiwum Burzowego Światła”. Notabene, jednej z moich ulubionych
serii fantasy, choć wciągnięcie się w świat Rosharu trochę mi zajęło. Na
początek mała uwaga – w Polsce książka została podzielona na dwa tomy (o tym,
że między ich wydaniem upłynęło kilka miesięcy, nie chcę już nawet wspominać),
ale jestem z tych, którzy uważają, że to bez sensu recenzować połówkę dzieła,
dlatego niniejsza recenzja dotyczy obu tomów. Tyle uwag technicznych, przejdźmy
do sedna.
Napiszę na wstępie – „Dawca przysięgi” to wciąż świetne fantasy,
ale poziom w porównaniu z poprzednim tomem nieco spadł. Przede wszystkim
trzeba bardzo długo czekać na jakieś ważne wydarzenia dla fabuły. Właściwie
cały pierwszy tom polskiego wydania to przygotowywanie gruntu pod to, co
nastąpi potem. To preludium jest zdecydowanie za długie. Te wszystkie plany,
narady, było tego zdecydowanie za dużo.
W to nagromadzenie niepotrzebnych wątków wpisuje się także zbytnie
skupienie na jednej postaci. Tak, mam tu na myśli Shallan. Ja lubię tę bohaterkę, ale czułam
przesyt odnośnie jej rozważań, więc współczuję tym czytelnikom, którzy za nią
nie przepadają. Wątek Shallan/Woal jest zdecydowanie za długi i niewiele wnosi
do fabuły. Rozumiem intencję Sandersona, który starał się pokazać, że Shallan
nie radzi sobie ze swoją przeszłością, więc wykorzystuje dar, by móc jakoś
normalnie funkcjonować. Ale opisywanie wypraw Woal to strata czasu.
Wystarczyłoby lekko zasygnalizować ten wątek, podobnie jak w przypadku
Świetlistej i byłoby to wystarczające.
I wreszcie trzeci problem „Dawcy Przysięgi” – niemal superbohaterskie
moce Świetlistych. Ja
rozumiem, że byli oni obdarzeni niezwykłymi darami, ale w tym tomie autor
zdecydowanie przeszarżował, czyniąc z nich istoty nieśmiertelne. Nie jest
dobrze, gdy bohater obrywa bełtem z kuszy albo zostaje przygnieciony przez
skałę, po czym natychmiast się ulecza i może walczyć dalej. O nie, zdecydowanie
nie tędy droga. Mam nadzieję, że te superbohaterskie zapędy zostaną nieco przycięte
w następnych tomach, bo ciężko przejmować się losem bohaterów, którym nic nie może się stać.
Dobra, trochę ponarzekałam, ale czy
to znaczy, że „Dawca Przysięgi” mi się nie podobał? W żadnym wypadku. To wciąż
wspaniałe fantasy, ale po znakomitych „Słowach Światłości” mój apetyt znacznie się
zaostrzył.
Ogromnym plusem trzeciego tomu jest historia Dalinara, Czarnego Ciernia. Toczy
się ona w dwóch płaszczyznach czasowych. Wreszcie poznajemy jego przeszłość,
która jest znacznie bardziej mroczna niż mogłam się spodziewać. Ale nie bez powodu Świetliści są
pęknięci, uszkodzeni. Dalinar był postrachem wrogów, dopuścił się zbrodni, ale
także wiele wycierpiał. Upadł, lecz znalazł siłę, by powstać.
W historii jego życia zawarte zostało przesłanie bardzo ważne dla całego
„Dawcy Przysięgi” – że przeszłość i jej tajemnice mogą zniszczyć nawet
najsilniejszego. Odnosi się to do Dalinara, ale także poprzedniej generacji
Świetlistych Rycerzy i Heroldów. Jednak zawsze decyduje o tym jednostka. Może upaść, ale może
także podnieść się i walczyć.
„Pytanie nie brzmi”, odpowiedziała, „czy będziesz kochał, cierpiał, marzył i umierał. Chodzi o to, co pokochasz, dlaczego będziesz cierpiał, kiedy będziesz marzył i jak umrzesz. Taki jest twój wybór. Nie możesz wybrać celu, jedynie drogę (T. 2, s. 397).
Kreowanie bohaterów jest mocną stroną
prozy Sandersona i także tutaj nie jest inaczej. Nawet postacie z drugiego
planu dostają swoje pięć minut i zapadają w pamięć. W tym tomie mamy
intrygujące historie Szetha, Tefta, Venli, Moasha, Renarina i wciąż
traktowanego nieco po macoszemu Adolina. Są
to bohaterowie, jakich lubię najbardziej – ewoluujący, ale nie bez przyczyny, a
w wyniku kolejnych fabularnych zawirowań.
I tutaj gładko przechodzimy do
kolejnego zagadnienia, które bardzo mi się w „Dawcy Przysięgi” podoba. Otóż ja uwielbiam wszelkie mitologie,
mistyczne nawiązania i wywlekane na światło dzienne tajemnice zapisane w
starych zwojach czy właściwie na steli. A tutaj mamy tego naprawdę sporo. Wreszcie
zostaje odkryta tajemnica upadku poprzednich Świetlistych, pojawiają się także
Heroldowie. Dużo miejsca poświęca się sprenom, i to nie tylko tym, które wiążą
się ze Świetlistymi. Spreny pełnią w tym tomie właściwie kluczową rolę i mamy
okazję zobaczyć ich życie w naturalnym środowisku oraz ogromne zróżnicowanie.
Rozwinięty zostaje wątek Ojca Burz i Odium.
W „Dawcy Przysięgi” pojawiają się także bardzo wyraźne i nie
zakamuflowane nawiązania do cosmere. Dlatego jeżeli ktoś jeszcze nie
przeczytał „Bezkresu magii”, to zachęcam, by zrobił to przed lekturą trzeciego
tomu ABŚ. Wyjaśni to parę zagadnień.
Sanderson wprowadza także ciekawy konflikt moralny. Tutaj nie ma
prostego podziału na dobro i zło, obrońców i najeźdźców. Po raz kolejny kreuje
daleki od ideałów obraz organizacji alethyjskiego społeczeństwa, opartego
przecież na rasistowskim podziale na ludzi o ciemnych i jasnych oczach. Nie
zmienił tego nawet atak Pustkowców. Jasnoocy nadal rządzą i mają się dobrze, a
co gorsza, ciemnoocy akceptują taki stan rzeczy jako coś naturalnego.
Autor przedstawia także racje
parshmenów, którzy mają wszelkie prawo, by pragnąć zemsty. Byli traktowani jak
zwierzęta, żyli w ciągłym strachu, a do tego nie mogli przeciwstawić się
ludziom. Z tym problemem i tajemnicami skrytymi w mrokach dziejów będą musieli
poradzić sobie odrodzeni Świetliści. Jak i czy to zrobią dowiemy się w
następnych tomach. Bo przecież nie są oni idealni, wręcz przeciwnie. To
bohaterowie ze skazą, pęknięci, dręczeni przez własne demony. I dlatego tak
fascynujący.
„Dawca Przysięgi” ma trochę wad, ale to wciąż znakomite fantasy.
Znajdziecie w nim to, co cenię u Sandersona najbardziej – fascynujących
bohaterów, kreację niezwykłego świata, którego bogactwo rozrasta się z każdym
tomem i epickość.
Akcja rozpędza się długo, ale finał jest piorunujący. Cóż, skończyłam i czekam
niecierpliwie na kolejny tom.
Wpis bierze udział w wyzwaniu „Tropem
fantastycznych postaci”. Królów i królowych w „Dawcy Przysięgi” dostatek, ale
do wyzwania wybieram dwójkę ulubieńców – królową Fen i króla Taravangiana.
Autor: Brandon Sanderson
Tytuł: „Dawca Przysięgi” T. 1
Tytuł oryginału
„Oathbringer”
Cykl: Archiwum
Burzowego Światła
Tłumaczenie:
Anna Studniarek
Wydawnictwo: Mag
Liczba stron: 539
Data wydania: 2017
Autor: Brandon Sanderson
Tytuł: „Dawca Przysięgi” T. 2
Tytuł oryginału
„Oathbringer”
Cykl: Archiwum
Burzowego Światła
Tłumaczenie:
Anna Studniarek
Wydawnictwo: Mag
Liczba stron: 642
Data wydania: 2018
Ostatnio często sięgam po fantastykę, więc dlaczego by nie :)
OdpowiedzUsuńNie widzę przeciwwskazań :)
UsuńCzyli jednak Shallan było za dużo i dla Ciebie. :) Zgadzam się z całym Twoim wpisem i ciesze się, że Ty również zwróciłaś uwagę na superbohaterskie moce i nieśmiertelność bohaterów. Finał był dla mnie naciągany, ale to znowu ma związek z tym, że Sanderson przesadził z kreacją bohaterów i uczynił ich zbyt potężnymi. A Odium miał być taki straszny... ;)
OdpowiedzUsuńTak, mimo iż lubię Shallan, nie da się ukryć, że jej wątek w tym tomie jest zbyt długi, a co gorsza, niewiele wnoszący do fabuły.
UsuńFinał świetny, ale to irytujące czytanie po raz enty, że bohater otrzymał śmiertelny cios, jednak nic to, bo ma burzowe światło, więc uleczył się, otrzepał ubranie i walczy dalej. Takich rzeczy się nie robi ;)
Odium na razie mi się podoba, zwłaszcza w kontekście tego niejasnego podziału na dobro i zło. Zobaczymy, w jaką stronę pójdzie dalej Sanderson.
Ach ta Shallan. Dla mnie również było jej zbyt wiele, zaś wątek z Dalinarem bardzo mi się podobał. Co do "rozciągnięcia" mamy bardzo podobne odczucia. Sanderson trochę przeholował. ;) Nie zmienia to jednak faktu, że to wciąż świetna fantastyka. :D
OdpowiedzUsuńSanderson trochę sam jest sobie winien. Za bardzo nas rozpuścił i teraz marudzimy ;)
UsuńTak jak napisałam u Sylwki z unSerious, jest w „Dawcy” Dalinar, co jest w moich oczach równoznaczne z miłością przez duże M ;) Rzeczywiście, nie była ta cześć tak równa jak poprzednie, ale i świat staje się się coraz większy, dochodzą nowi bohaterowie i być może Sandersonowi ogarnięcie tego wszystkiego sprawiło pewien kłopot. W każdym razie ode mnie znowu wielki plus i serduszko, a Dalinar zasłużył na moc uścisków, przytuleń i całusów 😍
OdpowiedzUsuńO tak, historia Dalinara w tym tomie jest jednym z najmocniejszych punktów :) Jestem bardzo ciekawa, jak to się rozwinie, ale na kontynuację musimy zaczekać. Choć mam nadzieję, że nie tyle czasu, co na "Wichry zimy" ;)
Usuń