Marissa Meyer „Cinder”

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami… A przepraszam, nie ta baśń. W bliżej nieokreślonej przyszłości, na Ziemi po IV wojnie światowej, w Nowym Pekinie, żyje młoda dziewczyna o imieniu Cinder. Mieszka z macochą Adri i dwoma przyrodnimi siostrami – Pearl i Peony. Cieszy się sławą najlepszego mechanika w mieście, ale przed większością ludzi skrywa swój sekret – otóż Cinder jest cyborgiem. Nie znaczy to jednak, że nie ma podobnych marzeń co inne dziewczyny w jej wieku. Bardzo chciałaby pójść na bal, na którym książę Kaito, następca tronu Wschodniej Wspólnoty, będzie szukał kandydatki na żonę. Jednak Cinder nie ma odpowiedniej sukni na taką okoliczność, a macocha zrobi wszystko, by nie zjawiła się na balu. Dziewczyna przypadkowo poznaje księcia, który zjawia się na jej straganie ze zleceniem na naprawę androida.


Cinder czyli nasz Kopciuszek–cyborg to bohaterka, której nie sposób nie polubić – sympatyczna, zaradna i niezależna (w miarę możliwości). Macocha jej nie cierpi nie tylko dlatego (jak w baśniowym oryginale), że dziewczyna nie jest jej córką. Brzydzi się, ponieważ Cinder jest cyborgiem, co wcale nie jest tak rzadko spotykaną postawą wśród mieszkańców Nowego Pekinu. Niby kable nie są zaraźliwe, ale cóż – ludzie rzadko bywają racjonalni w swoich uprzedzeniach.
Ogromną zaletą „Cinder” jest to, że nie poprzestaje na przepisaniu starej, baśniowej historii, lecz stopniowo wkomponowuje w nią nowe elementy. Zasadne byłoby nawet nazwanie książki połączeniem baśni o Kopciuszku z „Czarodziejką z Księżyca”, gdyż właściwie cały wątek dotyczący społeczeństwa Księżycowych i ich demonicznej królowej Levany, bardzo przypomina to, co mogliśmy zobaczyć w tym anime. Ale to przecież nie wszystko. Pojawiają się także nawiązania do „Gwiezdnych wojen” i innych baśni – „Królewny Śnieżki” czy „Roszpunki”, co jak mi się zdaje, jest podbudową dla kolejnych tomów „Sagi księżycowej”.
Jednak Meyer, czerpiąc z różnych źródeł inspiracji, potrafiła stworzyć własny, spójny świat, w którym żaden element nie wydaje się nie na miejscu, lecz wszystkie pasują do siebie idealnie. I nadała całej historii nowy wydźwięk. Scena balu w „Cinder” nie jest zwiastunem szczęśliwego zakończenia. Ujawnia prawdę o bohaterce, lecz nie w taki sposób, jakiego dziewczyna oczekiwała. Ale tak to jest z baśniami o królewnach. Ich głównym przesłaniem jest akceptacja siebie. Cinder przez całą książkę ukrywa prawdę o sobie, wstydzi się tego kim jest (pomijam fakt, że tak naprawdę nie wie, kim jest), ale w finale przy małej pomocy doktora Dmitriego Erlanda wreszcie akceptuje siebie. I nie jest to koniec baśni, o nie, to dopiero początek historii.


Bohaterowie wykreowani przez Meyer są barwni i wcale nie tak sztampowi, jak mogłoby się wydawać. Może najbanalniej wypada tutaj książę Kaito, ale już macocha Adri nie jest wcale tak jednoznacznie zła jak w baśni. Zamiast dwóch złych sióstr mamy jedną dobrą i jedną złą. Jednak moją największą sympatię zdobył wyszczekany android Iko. Jej prostota myślenia sprawia, że nie sposób się nie uśmiechnąć i pomyśleć, że my, ludzie, czasem bywamy zanadto skomplikowani i niepotrzebnie dzielimy włos na czworo.
Ważnym bohaterem jest doktor Dmitri Erland, który poszukuje lekarstwa na trapiącą ludzkość plagę – litumozę i staje się takim trochę przewodnikiem dla Cinder, mędrcem, pomagającym jej odkryć właściwą drogę. A pewne niespodzianki sam skrywa w zanadrzu.

Marissa Meyer pisze z ogromną lekkością i czuć, że sprawia jej frajdę mieszanie przeróżnych motywów. „Cinder” jest uroczą opowieścią, którą przeczytałam bardzo szybko. Brak w niej elementów zaskoczenia, zagadkę tożsamości pewnej księżniczki odgadłam właściwie od razu, ale jest to nowa wersja baśni, więc nie oczekiwałam jakichś fabularnych fajerwerków.
Bardzo lubię baśnie i czytanie „Cinder” było dla mnie świetną zabawą połączoną z wyłapywaniem kolejnych nawiązań i przyglądaniem się, jak Meyer wykorzystuje ograne motywy w nowy sposób. Czekam na kolejne tomy „Sagi księżycowej”.

Pochwała należy się także wydawnictwu Papierowy Księżyc. Twarda oprawa i szycie – o, to są rzeczy, które bardzo cenię. Oryginalne okładki serii są proste, ale stylowe. Może tylko mechanicznych serduszek było trochę za dużo ;)

Wpis bierze udział w wyzwaniu „Tropem fantastycznych postaci”. Naukowiec/inżynier z „Cinder” to doktor Dmitri Erland.



Autor:  Marissa Meyer    
Tytuł:  „Cinder”
Cykl: Saga księżycowa
Tytuł oryginału: „Cinder”
Tłumaczenie: Magdalena Grajcar
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Liczba stron: 416

Data wydania: 2017

Komentarze

  1. Widze nowe wydanie :) ladniejsze od poprzedniego. Wciagajaca I drobiazgowa recenzja. Takie lubie. Jeszcze pare takich I sie skusze na te pozycje ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, świeżutkie wydanie. Myślałam, że dobrze kuszę w recenzji ;)

      Usuń
  2. O, cieszę się, że Ci się podobało! :) A generalnie seria robi się coraz lepsza, bo później różne baśnie się jeszcze pomysłowo ze sobą łączą. No i jest więcej postaci do lubienia, a "Gwiezdne wojny" są bardziej widoczne :D "Czarodziejki z księżyca" nie oglądałam, ale chyba masz słuszne skojarzenia ;) W każdym razie Cinder to faktycznie taki początek przygody :)
    I mnie też wydanie się bardzo podoba, ale tych serduszek było rzeczywiście zdecydowanie za dużo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak zachwalałaś, że musiałam sama przeczytać :) Więcej "Gwiezdnych wojen" i baśniowych zapożyczeń - o, czuję, że mi się to będzie podobało. Czekam na dalsze tomy - mam tylko nadzieję, że niezbyt długo.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zagłada domu Sharpe’ów – „Crimson Peak. Wzgórze krwi”

Pożegnanie z braćmi Winchester – recenzja 15 sezonu „Supernatural”

Niech was Pustka pochłonie – „The Originals” sezon 4

Fantastyka jest kobietą – czyli 5 polskich autorek, z których twórczością należy się zapoznać

Co poszło nie tak w serialu „Przeklęta” („Cursed”)