Szczepan Twardoch „Król”
Warszawa w latach trzydziestych XX w.
to wielokulturowy tygiel, w którym rządzi przemoc. Ojciec siedemnastoletniego
Mojżesza Bernsztajna, pobożny Żyd, został brutalnie zamordowany przez boksera i
najbardziej znanego warszawskiego urkę, Jakuba Szapiro. Jednak morderca
postanowił przygarnąć osieroconego chłopaka i zadbać o jego przyszłość. Czyni
to w jedyny znany sobie sposób – wciągając Mojżesza w przestępczy półświatek
Warszawy, którym rządzi Kum Kaplica.
„Król” to moje pierwsze spotkanie z prozą
Szczepana Twardocha, o której naczytałam się tyle pochwał, że w końcu musiałam
po nią sięgnąć. Jeżeli chodzi o warsztat, autorowi nie można niczego
zarzucić. Jest to dobrze napisane, choć dosadny, zwulgaryzowany język, jakim
posługują się niemal wszyscy bohaterowie, nie każdemu może się podobać. W
konstrukcji ukryta jest fabularna sztuczka, która przypadła mi do gustu. Nagle
cala historia nabrała nieco innego wymiaru i zrobiło się tak jakoś pusto.
Twardoch
ma upodobanie do powtarzania fraz, na wpół śpiewnych inkantacji, które w
tekście pojawiają się bardzo często. Ech, ten ogromny Litani, szary kaszalot o
płonących oczach, mruczący swoje nostalgiczne pieśni.
Ciekawie
skonstruowana jest też narracja. Historię obserwujemy z punktu widzenia siedemnastoletniego
Mojżesza Bernsztajna. Teoretycznie. Bo w następnym zdaniu narrator przedstawia
się nam jako Mojżesz Inbar, lat sześćdziesiąt siedem. A po chwili dodaje – „nie
istnieję”. Zaburzenie ciągłości
czasowej, niepewność narratora, który co jakiś czas zasłania się niepamięcią,
myli fakty, zastanawia się, czy uczestniczył w danym wydarzeniu, czy tylko o
nim słyszał – wszystko to z jednej strony jest preludium do ostatecznego
rozwiązania, z drugiej – świetnie pokazuje typowe dla osób starszych mieszanie
różnych wydarzeń i postaci.
Historia
toczy się w Warszawie, jakiej już nie ma, podzielonej na dwa odrębne światy –
polski i żydowski, które za sobą nie przepadają, oględnie mówiąc. Tutaj króluje
przemoc, bohaterowie mordują niemal bez mrugnięcia okiem, a potem rozbijają się
na ulicach luksusowymi samochodami i wciągają kokę. Pobicia, zastraszenia,
gwałty i pedofilia nikogo nie dziwią. Twardoch zabiera też czytelnika do
budzącego grozę obozu w Berezie Kartuskiej. Dobro właściwie nie istnieje, żaden
z bohaterów nie zaprząta sobie nim głowy. Liczy się tylko władza i doraźne
korzyści.
A
walka o bycie królem życia i miasta, w połączeniu ze świadomością tego, co
nadchodzi, wydaje się całkowicie pozbawiona sensu. Niedługo zacznie się II
wojna światowa i Holokaust, przy którym te gierki i akty przemocy zupełnie
zblakną.
Gangsterskie życie
międzywojennej Warszawy jakoś nigdy specjalnie mnie nie interesowało, ale
zwyczaje i metody działania Kaplicy i jego towarzyszy bardziej przypominają mi
lata dziewięćdziesiąte XX w. niż dwudziestolecie międzywojenne.
Co jednak nie znaczy, że w powieści nie
pojawiają się rzeczywiście istniejące postacie warszawskiego półświatka. Pod
pseudonimem Kuma Kaplicy ukrywa się Łukasz Siemiątkowski, pseudonim Tata
Tasiemka, a doktor Radziwiłek to nie kto inny jak doktor Józef Łokietek.
Wspólnie tworzyli najbardziej znaną parę gangsterów II Rzeczpospolitej, którzy
terroryzowali sprzedawców na Karcelaku. O Tasiemce wspomina znana piosenka Stanisława
Grzesiuka „Rum Helka”. Zaś sama Rum Helka to nie kto inny, jak zgorzkniała
burdelmama Ryfka Kij, która jest jedną z bohaterek „Króla”. Pantaleon Karpiński
także istniał naprawdę (w jego przypadku nazwisko pozostało niezmienione) i był
prawą ręką Taty Tasiemki, choć w rzeczywistości nie miał dwóch twarzy.
„Król” Szczepana Twardocha to mocna,
brutalna proza z niezwykle plastycznie przedstawionym półświatkiem Warszawy tuż
przed Apokalipsą. Wartka akcja, ciekawa narracja z dobrze pomyślanym twistem i
nieustannie obracające się koło przemocy:
A tego samego dnia, w którym mścimy się za Marylkę, musimy wedrzeć się do jeszcze jednego mieszkania, musimy dalej obracać to śmiertelne koło, nieść przemoc i przyjmować przemoc, jak w boksie, otrzymujesz cios, oddajesz, zjadasz, a potem ciebie coś zjada, pochodzisz od Boga i wracasz do Boga, pochodzisz z ziemi i wracasz do ziemi, kiedy jedzą cię mikroby, to jest przemoc, i kiedy zgniatasz pająka, to jest przemoc, wszystko jest przemocą (s. 201).
A prawdziwa przemoc dopiero nadejdzie.
Autor: Szczepan Twardoch
Tytuł: „Król”
Wydawnictwo: Wydawnictwo
Literackie
Liczba stron: 429
Data wydania: 2016
Czytałam "Króla" - bardzo dobra książka. Jedynie ta sztuczka z kaszalotem nie bardzo przypadła mi do gustu. Po dziś dzień nie wiem, czemu ona miała służyć - może mogłabyś mnie oświecić? ;-) Jestem natomiast pod dużym wrażeniem Twojej wiedzy, nie wiedziałam, że akcja osnuta jest wokół rzeczywistych postaci.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy oświecę, ale mam teorię ;) Kaszalot jest metafizycznym bytem zrodzonym z przemocy, dlatego pojawia się w scenach z nią związanych.
Usuń