Okienko – Luty 2018
Luty przemknął nie wiadomo kiedy,
więc czas na książkowo-serialowe podsumowanie miesiąca. Opatrzone zdjęciem
„Śpiących królewien” Stephena i Owena Kingów, gdyż to właśnie ono cieszyło się
największą popularnością na Instagramie w minionym miesiącu. W sumie trudno się
dziwić, bo kto może konkurować z królem, a właściwie królami dwoma? A to nie
koniec królewskich wątków w lutym.
Książkowo:
W lutym przeczytałam pięć książek:
1. „Książę” Łukasz
Czeszumski
2. „Słowo i miecz” Amy
Harmon
3. „Śpiące królewny” Stephen
King, Owen King
4. „Król” Szczepan Twardoch – moje pierwsze spotkanie z prozą
Twardocha, całkiem udane zresztą. Nie będę się rozpisywać na temat tej książki,
gdyż recenzja już się pisze i niebawem znajdziecie ją na blogu.
5. „Tajemnica nawiedzonego lasu” Anna Kańtoch – kontynuacja cyklu dla
młodzieży zapoczątkowanego „Tajemnicą Diabelskiego Kręgu”. Drugi tom trzyma
równie wysoki poziom jak pierwszy, a plastycznie nakreślony obraz Lasu
Umarłych, Instytutu Totenwald i opuszczonej wioski węglarzy naprawdę działa na
wyobraźnię.
W
tym miesiącu żadna książka mnie nie rozczarowała, wszystkie trzymały dobry
poziom i ich czytanie było prawdziwą przyjemnością. Najbardziej przypadły mi
jednak do gustu „Śpiące królewny” Stephena i Owena Kingów. Nie jestem wielką
fanką Kinga. Uważam, że napisał rzeczy zarówno bardzo dobre, jak i słabe, a
przy tym okropnie przegadane. Na szczęście ze „Śpiącymi królewnami” jest
inaczej. Trzymająca w napięciu historia, oparta na dobrym pomyśle, doprawiona
nawiązaniami mitologicznymi, feministycznym przesłaniem i ciekawymi bohaterami
– jeżeli jeszcze nie czytaliście, zachęcam, bo warto.
Serialowo:
3. „Outlander” sezon 3
Moja przygoda z „Outlanderem” nie
jest udana. Od pierwszego sezonu uważam, że to serial w którym forma
zdecydowanie dominuje nad treścią. I pod względem wizualnym niczego zarzucić mu
nie można. I w wersji retro, i w osiemnastowiecznej Szkocji, i na morzu, i na
kolonii w Jamajce – wszędzie wygląda to równie dobrze. Niestety, sama historia
zdecydowanie odstaje poziomem od warstwy realizacyjnej. Zupełnie zmarnowano
potencjał, jaki miała postać Franka (Tobias Menzes), między nową serialową parą
bohaterów – Brianne i Rogerem – brak chemii, a nieprawdopodobne zbiegi
okoliczności atakują widza na każdym kroku. Oglądając trzeci sezon „Outlandera”
miałam niepokojące wrażenie, że ten świat jest bardzo mały, bo co i rusz
potykamy się o starych znajomych. Do tego twórcy podjęli decyzję, że mimo
upływu niemal dwudziestu lat nie postarzą pary głównych bohaterów. Może innym
to nie przeszkadza, ale mnie śmieszy, gdy na ekranie paradują obok siebie
rodzice i dzieci, a wyglądają na równolatków. Ale żeby nie było, Claire ma parę
siwych włosów, a Jaimie do czytania zakłada okulary. Bez komentarza.
Zapytacie pewnie,
dlaczego oglądam, skoro tak marudzę. Nie umiem tego wyjaśnić. Chyba cały czas
mam nadzieję, że jednak może być lepiej. Ale nie jest lepiej. Jest gorzej.
Z
obejrzanych w lutym seriali największe wrażenie wywarli na mnie „Amerykańscy
bogowie”. Serial dość specyficzny i sporo odbiegający od książkowego oryginału,
ale z pewnością wart obejrzenia. I zapamiętajcie – nie ma lepszego pana
Wednesday’a niż Ian McShane!
Jeśli chodzi o Outlandera, to przetrwałam dwie książki i jeden sezon serialu. Przy pierwszej książce dobrze się bawiłam, no ale to są straszne głupoty :D Druga już mnie jakoś nudziła, więc dalej tego nie ciągnę. I na kontynuowanie serialu też nie mam ochoty...
OdpowiedzUsuńDla pewności dopytam - "Śpiące królewny" jakoś poważniej nawiązują do "Śpiącej królewny"? Czy tylko tytułem i tym, że kobiety tam zasypiają?
Książek nie czytałam i nie mam zamiaru czytać, ale o serialu mam coraz gorsze zdanie wraz z każdym sezonem.
UsuńCo do "Śpiących królewien" - oprócz tytułu i zasypiania kobiet innych baśniowych nawiązań brak.