Z toporem wśród Indian – Radosław Lewandowski „Wikingowie. Najeźdźcy z Północy”
„Najeźdźcy z Północy” to drugi tom
cyklu „Wikingowie” Radosława Lewandowskiego. Recenzję pierwszej części, „Wilczego dziedzictwa”, możecie przeczytać TUTAJ.
„Najeźdźcy z Północy” to opowieść o
losach Oddiego Asgotssona. Wraz z ojcem i jego wiernymi druhami musiał uciekać
przed zemstą szwedzkiego konunga Eryka. Osiedlili się w Ameryce Północnej, a
dokładniej krainie, którą nazwali Winlandią Dobrą. Wszystko układało się
pomyślnie, ale Eryk nie zwykł zapominać zniewag. Wysłany przez niego pościg zgotował
rzeź niespodziewającym się niczego towarzyszom Asgota z Czerwoną Tarczą.
Oddiemu udało się zbiec i tak trafił
do jednego z indiańskich plemion zamieszkujących Wielką Wyspę – Beothuków. Jednak
i tutaj nie znalazł bezpiecznego schronienia. Panujący na wyspie dobrobyt
przysporzył Indianom wielu wrogów, którzy zawiązują sojusz, by zniszczyć
Beothuków. W obliczu przerażających sił wroga klęska wydaje się nieunikniona.
W przeciwieństwie do „Wilczego
dziedzictwa” drugi tom „Wikingów” skupia
się na jednej postaci i jednej historii – Oddiego Asgotssona. Jest on
łącznikiem między kulturą wikingów i kulturą Indian, która w tym tomie zdaje
się jednak dominować. Tym niemniej Lewandowski zaserwował nam ciekawy konflikt
cywilizacji. Oddi jest człowiekiem z zewnątrz, który wraz z czytelnikiem
poznaje obcą dla siebie cywilizację. A Beothukowie znacznie różnią się od
wikingów. Inaczej postrzegają świat i swoje miejsce w nim.
Co by było, gdyby przez jedną wiosnę deszcz padał z dołu do góry? Albo mrówki w naszych lasach miały wielkość karibu? No co? Na świecie i poza nim panuje święta równowaga, a my, ludzie, mamy ją chronić, nie łamać (s. 166).
Ich pragnienia także są odmienne.
Znamienna jest pod tym względem scena, gdy Oddi, łasy na złoto jak każdy
szanujący się wiking, próbuje wytłumaczyć indiańskim towarzyszom, dlaczego ten
kruszec jest tak wysoko ceniony przez niego i jego rodaków. I tu pojawia się
problem – nie potrafi tego zrobić. Podobnie jak żądzy sławy czy pragnienia
poniesienia śmierci w walce.
Wiele miejsca autor poświęca
wierzeniom Indian i tak obcemu wikingom dążeniu do zachowania równowagi w
przyrodzie. Beothukowie czują się częścią większej całości, w której równe
prawo do istnienia mają rośliny i zwierzęta, a nawet kamienie czy potoki. A że średniowiecze to czas, gdy właściwie
nie istniało rozdzielenie na to, co realne i to, co magiczne, wierzenia i mity
znacząco wpływały na codzienne życie i postępowanie w zwykłych okolicznościach.
Sporo tu opowieści o powstaniu świata i mitach według Indian, które przybliżają
czytelnikowi ich sposób postrzegania rzeczywistości. Muszę przyznać, że
mitologia Ameryki Północnej nigdy jakoś specjalnie mnie nie pociągała, ale przy
okazji starcia cywilizacji chętnie poczytałam o różnicach kulturowych. Dla
zainteresowanych na końcu książki znajduje się słowniczek przybliżający terminy
nordyckie i indiańskie.
To nastawienie na mityczną stronę rzeczywistości ma też swoje
odzwierciedlenie w języku i typowych dla Lewandowskiego porównaniach. Trochę mnie ciekawi, jak taki styl
odbierają osoby, które nie łapią tych wszystkich nawiązań do Ran, Bifrostu czy Fenrira.
O ile te wszystkie porównania całkiem mi się podobają, podobnie jak
wykorzystanie cytatów z „Havamal” („Pieśni Najwyższego”) jako mott do kolejnych
rozdziałów, to nadmierne zbrutalizowanie języka niespecjalnie przypadło mi do
gustu. Podkreślam, że nie chodzi mi tutaj o wypowiedzi postaci, bo to rozumiem
i jestem za (w końcu wikingowie to nie damy dworu), ale samą narrację.
Bo świat opisany przez autora jest
brutalny. Rządzą w nim silniejsi, a pokonanych czeka marny los, przy którym
śmierć wydaje się łaską. Nie brak tu brutalnych pojedynków, wymyślnych tortur
czy nekrofilii. Zdecydowanie nie jest to świat dla słabych ludzi.
Oddi jest dobrze nakreśloną postacią, której ewolucję możemy obserwować w
trakcie wydarzeń. Jego historia jest dość prosta – obcy, który trafia do nowego
świata, a potem zostaje zaakceptowany przez plemię. Asgotsson jest nieodrodnym dzieckiem
swojej kultury. Napędza go chęć przeżycia (a przynajmniej poniesienia śmierci w
walce, by dzięki temu dostać się do Walhalli), zdobycia sławy oraz uratowania
czy też pomszczenia matki i siostry, które zostały w ojczyźnie.
W książce napotkamy też szereg
stereotypowych postaci – ukochaną, zazdrosnego ojca, rywala w walce o względy
ukochanej itp. Wydaje mi się, że Lewandowski ma jednak lepszą smykałkę do
tworzenia postaci ze świata wikingów niż Indian.
„Najeźdźcy z północy” Radosława
Lewandowskiego to powieść, która ma swoje grzeszki, ale ostatecznie jest
całkiem solidną awanturniczo-przygodową historią, przy której ani przez chwilę się
nie nudziłam. Nie czas na to, gdy w ruch idą noże, topory, strzały, czy co tam
bohaterowie akurat mają pod ręką.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję
Wydawnictwu Akurat.
Autor: Radosław Lewandowski
Tytuł: „Najeźdźcy z Północy”
Cykl: „Wikingowie”
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 416
Data wydania: 2016
Uwielbiam historię o wikingach! Tytuł zapisałam, jestem przekonana!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
ksiazkowa-przystan.blogspot.com
Super, cieszę się, że mogłam podrzucić ciekawą lekturę :)
UsuńCoś dla mnie :)
OdpowiedzUsuńTo cała seria, więc jest co czytać :)
Usuń