Nie czas być węglożercą - Radosław Lewandowski „Wikingowie. Wilcze dziedzictwo”
Mam słabość do książek
traktujących o średniowiecznych skandynawskich wojownikach, więc z ciekawością
zabrałam się za lekturę książki Radosława Lewandowskiego „Wikingowie. Wilcze
dziedzictwo”.
Całość podzielona jest na
dwie części. Głównymi bohaterami pierwszej są wikingowie: Asgot z Czerwoną
Tarczą i jego syn Oddi Asgotsson oraz Ramiro Mendez, poseł króla Leónu.
Narratorem drugiej jest
Erik Eriksson, syn Eryka Zwycięskiego i Sigrydy Storrady, siostry Bolesława
Chrobrego. Młodzieniec na polecenie matki dyktuje chrześcijańskiemu
niewolnikowi dzieje swojej pierwszej wyprawy na wiking, w której wojowie z
Północy wspierają León w walce z muzułmańskim kalifatem Kordoby.
Książka zaczyna się
mocnym akcentem. Oddi, uciekając przed wygłodniałymi wilkami, wpada w kamienny
krąg, pułapkę wyznawców potwornego węża Jormunganda. W tym momencie jego los
jest już przesądzony.
Asgot Czerwona Tarcza i
jego syn podróżują z poselstwem od szwedzkiego władcy, Eryka Zwycięskiego do
Hakona Benløsa, by zaproponować mu wspólny sojusz Norwegów i Szwedów przeciw
Danom. Jednak misja kończy się w sposób dość zaskakujący. Oczywiście, nie
zdradzę jaki.
Odwiedzimy także Birkę,
prężnie rozwijające się portowe miasto, Winlandię Dobrą, a wreszcie królestwo
Leónu i ziemie kordobskiego kalifatu. We wszystkie te miejsca bohaterów popycha
los i pragnienie nieśmiertelnej sławy.
Trochę było mi żal, że w
połowie książki autor porzucił Oddiego i Ramira na rzecz Erika. Krojący się
sojusz wikinga z mordercą jego brata może wydawać się dziwny, ale z Oddiego
robi się taka mała żmija i nie wiadomo, co siedzi w jego głowie. A Ramiro jest
niczym postać wyjęta z klasycznej opowieści płaszcza i szpady – szlachetny
rycerz broniący czci niewiast, kochanek i znakomity szermierz.
Jak piszę, trochę było mi
żal porzucenia ich wątku, ale „Wilcze dziedzictwo” to pierwszy tom planowanego
cyklu, więc zapewne dostaną jeszcze swoje pięć minut. A Erik jako narrator też
ma swoje zalety. Obserwujemy więc buńczucznego chłopaka, który niewiele w życiu
widział i doświadczył, do czego rzecz jasna, nie ma zamiaru się przyznać. Póki
co nadrabia miną. Jego przemyślenia skierowane do matki, rozśmieszały nie tylko
spisującego je mnicha, ale i mnie, niżej podpisaną.
W książce wydarzenia
historyczne splatają się z fikcją literacką. Przykładem jest choćby sam Erik
Eriksson, rzekomy syn Świętosławy i Eryka Zwycięskiego. Byli oni, małżeństwem,
owszem, ale mieli tylko dwójkę dzieci – późniejszego króla Szwecji, Olafa Skötkononunga
i córkę Holmfrydę. Na tym jednak polega pisanie powieści historycznych –
umiejętnym mieszaniu prawdy z fikcją. W przypadku opowieści o czasach tak
odległych i mało znanych autor ma ten dodatkowy luksus, że wiele rzeczy może
dodawać od siebie.
Pewną słabością fabuły
jest pomijanie istotnych kwestii. Wspominałam już o pułapce czcicieli
potwornego węża, w którą wpadł w prologu Oddi Asgotsson. Wydawałoby się, że
będzie to ważny wątek powieści. Nic z tego. Oddi zmienia się, ale tak jakby na marginesie.
Czytelnik nie uczestniczy w tym procesie, dowiadując się o nim mimochodem,
tylko z kilku zdań rzuconych przez autora. Jak na razie, uważam ten wątek
powieści za zaprzepaszczony, a szkoda, gdyż krył się w nim duży potencjał.
Podobnie jak w tajemniczym kulcie, którym darzono ognistego demona, Surtra.
Niestety, jemu poświęcono tylko jedną scenę.
Czytało się raczej
dobrze, ale szczególnie na początku rzucała się w oczy skłonność autora do
wplatania w narrację ludowych mądrości. Nie zawsze z szczęśliwym zakończeniem.
Także niektóre metafory są wątpliwej urody.
Za to nieźle wyszło
„odromantycznienie” wikingów. W prozie Lewandowskiego są brutalni, nieokrzesani
i o zasadach moralnych całkowicie niezgodnych ze współczesnymi poglądami. Ale
to akurat dobrze.
Książkę uzupełnia rzecz,
za którą nie przepadam, czyli słownik z terminami, które mogą sprawiać
trudności czytelnikom nie obeznanym z kulturą wikingów. Jednak w tym wypadku
nie będę się złościć, bo na tyle jestem zaznajomiona z kulturą nordycką, że nie
musiałam do niego zaglądać.
I na koniec muszę jeszcze
napisać parę słów o okładce, która jest strasznie kiczowata. Wiking ubrany w
hełm z rogami? Mało to już przewałkowano tematu, że wikingowie nigdy takich
hełmów nie nosili? I do tego dziewczyna z pomalowanymi na fioletowo
paznokciami? Serio? Kolor jest ładny i całkiem w moim guście (nawet matowy,
czyli zupełnie na topie – stwierdziłam, przyglądając się dokładniej manicure
pani wiking), ale w tamtych czasach kobiety nie malowały paznokci. Ilustratorowi
zabrakło wyobraźni, a co ja piszę, miał jej aż nadto. A rozwiązanie było
banalnie proste. Przenieść niewyraźny rysunek statku na stronę tytułową i
gotowe.
„Wikingowie. Wilcze
dziedzictwo” Radosława Lewandowskiego nie jest powieścią pozbawioną wad i
potknięć stylistycznych, ale w ostatecznym rozrachunku oceniłabym ją jednak na
plus. Ma swój surowy urok i poniewieranych przez los bohaterów, którzy powinni rozwinąć
skrzydła w kolejnych częściach.
Autor: Radosław Lewandowski
Tytuł: Wilcze dziedzictwo
Cykl:
Wikingowie
Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 432
Data wydania: 2016
Komentarze
Prześlij komentarz