Chromeria na mieliźnie – Brent Weeks „Krwawe zwierciadło”
Wojna w Siedmiu Satrapiach rozgorzała na dobre. Biały Król zdobywa coraz większą przewagę i szykuje się do zadania decydującego ciosu. Człowiek, który mógłby go powstrzymać, Gavin Guile, Pryzmat, nie tylko stracił moc, ale i został zamknięty w więzieniu. Kip Guile w towarzystwie świeżo poślubionej żony Tisis i Mocarzy ruszył do rozpaczliwej walki z najeźdźcami w Krwawym Lesie. Karris, nowa Biel, nie ustaje w wysiłkach, by ocalić Chromerię. W tym celu musi współpracować z przebiegłym teściem, Androssem. Teia przeniknęła do Zakonu Złamanego Oka, legendarnego stowarzyszenia skrytobójców, lecz zdobycie ich zaufania i ukończenie szkolenia może okazać się zadaniem ponad jej siły.
Krwawe zwierciadło Brenta Weeksa to czwarty tom sagi Powiernik
Światła. Ta książka ma jeden zasadniczy problem. Początkowo autor planował
zamknąć całość w trzech częściach, potem w czterech, skończyło się na pięciu. I
to widać. Krwawe zwierciadło, mimo pokaźnej objętości (niemal 680 stron
tekstu, bez dodatków), to książka w której akcja niemal zupełnie nie posuwa się
do przodu. Przykro mi to pisać, bo naprawdę lubiłam poprzednie części, ale
niestety czwarty tom notuje ogromny spadek jakości, a autor zdecydował się na
wiele nietrafionych fabularnych rozwiązań.
Zacznę od bohaterów. Brak dynamiki
wynika z faktu, że większość z głównych postaci została umieszczona w sytuacji,
w której nie może podejmować działań i czeka na rozwój zdarzeń. I tak właściwie
do końca tomu. Gavin, bardzo lubiany przeze mnie bohater, trafił do więzienia,
które sam zbudował. Ten motyw już przerabialiśmy w poprzednich tomach. Żeby
czymś zapchać czas, pojawia się mnóstwo retrospekcji z jego życia. I tutaj autor sięga po zabieg, którego
bardzo nie lubię. Okazuje się bowiem, że opisywane wcześniej wydarzenia wyglądały
zupełnie inaczej. W zamyśle to pewnie miał być twist, ale nie wypada on dobrze
i raczej mnie irytuje niż zaskakuje. Bo jeżeli to prawda, wydarzenia z
poprzednich tomów tracą sens. Nie lubię, gdy w finale serie fantasy wywracają
prawidła magii do góry nogami. Póki co (może Weeks zawróci jeszcze z tej drogi)
wygląda to tak, jakby autorowi przyszedł do głowy nowy pomysł i nie dbając o
to, co pisał wcześniej, wprowadził go do swojego świata.
Karris i Teia tkwią na swoich
miejscach, wykonując pomniejsze zadania, które jednak nie popychają akcji do
przodu. Tylko Kip stara się swymi działaniami coś zmienić. Ale w jego wątku
mamy chyba największe kuriozum tej powieści. Otóż osią postępowania Kipa,
którego ludzie uznają za wybrańca, legendarnego Powiernika Światła, nie jest w
tym tomie walka ze złem, wątpliwości, co do swoich racji i przypisanego mu
przeznaczenia, nie, nic z tych rzeczy. Tym, co zajmuje Kipa przez większość Krwawego zwierciadła są nieudane próby
skonsumowania małżeństwa. I wcale nie przesadzam, bo finałem wątku Kipa jest
rozwiązanie tego problemu, a przypadłości, na jaką cierpi Tisis, poświęcona
została osobna notka. Jakkolwiek szerzenie wiedzy to rzecz sama w sobie
chwalebna, jak to się ma do nadciągającej ostatecznej walki dobra ze złem? I
czy to zagadnienie powinno frapować Kipa przez większość powieści? No właśnie.
Mimo że najbardziej dynamiczny ze wszystkich także ten wątek jest przegadany,
oprócz wałkowanych raz po raz problemów małżeńskich, sporo miejsca zajmują
szczeniackie rozmówki Mocarzy.
Do tego wątki niektórych postaci, jak choćby Liv, można streścić w jednym zdaniu, a kreowany na głównego antagonistę Abaddon, nie pojawia się wcale. Zymun, kolejna ważna postać, ma bodajże jedną scenę, poza tym zupełnie znika i pojawia się tylko w rozmowach innych bohaterów, relacjonujących jego poczynania. Białego Króla jest bardzo mało, podobnie jak Żelaznej Pięści, a przecież to były istotne dla tego uniwersum postacie.
Jestem zawiedziona Krwawym zwierciadłem Brenta Weeksa, bo bardzo lubiłam ten cykl. Na razie preludium do wielkiego finału jest przegadane, dobre sceny i ciekawe pomysły toną w nudnych rozmowach. Rozwiązania fabularne zaprezentowane w tej części burzą spójność budowaną przez poprzednie tomy. Ja rozumiałam, że ta saga jest trochę jak Gwiezdne Wojny są historią Skywalkerów, tak tutaj zawsze musi pojawić się w kluczowym momencie jakiś Guile albo ktoś z tą rodziną związany. Ok., akceptuję to. Ale tych nowych wątków dotyczących rodziny Guile’ów i twistów związanych z jej tajemnicami jest zwyczajnie za dużo. To już nie jest czas na odsłaniane rodzinnych sekretów z nowej perspektywy. Fabuła powinna dążyć ku wielkiemu finałowi. W Powierniku Światła nadal drzemie duży potencjał, są ciekawi i niejednoznaczni bohaterowie, ale mam poważne wątpliwości, czy całość skończy się w sposób satysfakcjonujący.
Autor: Brent Weeks
Tytuł: Krwawe zwierciadło
Tytuł oryginalny: The Blood Mirror
Cykl: Powiernik Światła
Tłumaczenie: Małgorzata Strzelec
Wydawnictwo: Mag
Liczba stron: 784
Data wydania: 2017
Tym razem odpuszczam. Poczekam na propozycje z innego gatunku czytelniczego. 😊
OdpowiedzUsuńRozumiem ;)
UsuńTo jedna z tych serii, którą chciałabym przeczytać, ale trochę zgasiłaś mój zapał teraz :(
OdpowiedzUsuńNiestety, ten tom jest bardzo słaby. I gdyby nie to, że poświęciłam już tej serii tyle czasu, to nawet nie doczytałabym finału.
UsuńNiestety nie moja bajka. Totalnie nie mój klimat.
OdpowiedzUsuńMoże następnym razem ;)
Usuń