Jarosław Grzędowicz “Pan Lodowego Ogrodu” t. 4
Cała historia zaczęła się w 2005 r.,
gdy na rynku pojawił się pierwszy tom „Pana Lodowego Ogrodu” i co tu dużo mówić
– to było coś. Dość wspomnieć, że książka zgarnęła mnóstwo nagród, a wielu (w
tym niżej podpisana) czekało z niecierpliwością na kolejną część. Drugi tom,
wydany w 2007 r. był słabszy niż poprzednik, ale mój apetyt i nadzieje na
szczęśliwe zakończenie rozbudził tom trzeci, z 2009 r. I wreszcie jest czwarty,
ostatni już tom.
„Pan
Lodowego Ogrodu” to połączenie s – f i fantasy. Vuko Drakkainen, pół – Polak,
pół Fin, obywatel Chorwacji to jednoosobowa ekipa ratunkowa i główny bohater
cyklu. Jego misja to podróż na planetę Midgaard i ustalenie, co stało się z
wysłaną z Ziemi ekipą naukowców, o której słuch zaginął. Drugim bohaterem jest Filar,
wygnaniec pozbawiony tronu przez krwawe rządy Podziemnej Matki. Przez cały czas
narracja była podzielona między tych dwóch bohaterów i czytelnik mógł śledzić
naprzemiennie ich losy. Tak samo jest i w czwartym tomie. Oczywiście, nie jest to
żadnym zaskoczeniem, że losy Filara i Vuko wreszcie się splatają w finale. Ja
od początku bardziej lubiłam wątek „wikingowski” i specyficzne spojrzenie na
świat Drakkainena. W czwartym tomie, moim zdaniem, też rządzi. Choć coraz
mocniej zaczyna odczuwać ciężar odpowiedzialności, do której nie był
przygotowany, jest gotów wypełnić swą misję, nie tracąc ani przez chwilę
poczucia humoru. Klnie przy tym w różnych dziwnych językach i wzorem Słowian,
chce wszystko wypić, czego nie omieszka wypomnieć mu Fjolsfinn ;) A w razie
nawrotów depresji, zawsze ma pod ręką Cyfrala, który pstryknie i już, negatywne
emocje odpływają.
Akcja
czwartego tomu zaczyna się w miejscu, gdzie skończył się trzeci. Na doby
początek, czytelnika wita cytat z „Wieszczby Wölwy” i opis swoistego piekła,
przygotowanego dla niegodziwców, w którym główne role ogrywają potworny wilk
Fenrir i Nidhogg, wąż (smok) obgryzający korzenie Yggdrasillu:
Salę widziałam: z dala
od słońca stoi
Na
Wybrzeżu Trupów, na północ wychodzą wrota;
Jadu
krople przez dymnik padają,
Z
grzbietów wężów plecione są ściany.
Tam
widzę rzekę, pod prąd żmudnie brodzą
Krzywoprzysiężcy
i mordercy – wilki;
Tam
ssie Nidhogg umarłych ciała,
Wilk
rozrywa ludzi: wiecież teraz czy nie?
Wszystko zmierza do
wielkiego finału i spotkania pozostałych przy życiu Ziemian. Oczywiście, będzie
wielka bitwa o Midgaard, oblężenie i walki morskich okrętów tak typowe dla sag
wikingów. Spadnie też martwy śnieg, choć nie do końca taki, o jakim opowiadano.
Pozostałe
rozdziały, których bohaterem jest Vuko, także opatrzone zostały cytatami z
„Eddy poetyckiej”. Bardzo trafnymi zresztą. Grzedowicz ciekawie wplótł w
narrację wątek Odyna. Jednooki starzec w kapeluszu z wielkim rondem, władający
magią seidr i znający przeznaczenie, noszący wiele imion wędrowiec, którego
trudno rozpoznać nawet z bliska – to był świetny pomysł. Po raz kolejny okazało
się, że człowiek jest igraszką w rękach bogów/istot wyższych, których nie
rozumie. W czwartym tomie podobało mi się też sposób, w jaki użyto motywu
Midgardsoma, węża Midgardu. Dokarmianego białkiem pociągu ;)
Świat
Midgaardu jest szalony i obłąkany. A przynajmniej to, co wprowadzili w nim
naukowcy. Ciekawe, jak wyglądałby niesamowity gotyk Fjollsfinna w wizualizacji.
Mnie kojarzy się z obrazem „Katedry” Tomasza Bagińskiego. Fantasmagoryczną
wizję świata uzupełniają mutanci czy Szepczący do Cieni. I znowu odwołanie do
malarskich wizji Boscha wydaje się jak najbardziej na miejscu.
Zakończenie
przypadło mi do gustu, podobnie jak staranność autora w domykaniu wątków.
Jednak czwarty tom ma też wady. Po pierwsze, momentami narracja jest tak
rozbudowana, że aż nużąca. Grzędowicz pisze pięknie, językiem nasyconym w
bardzo rzadko używane słowa, ale co za dużo to niezdrowo. Po drugie,
bohaterowie drugoplanowi. To tylko lekko zarysowane cienie. Szczególnie żal mi
Sylfany, kobiety – wojownika, w której tkwił spory potencjał. Obok Vuko
Drakkainena (no i Filara za którym nie przepadam, ale cieniem go z pewnością
nazwać nie można) wyróżniają się tylko dwie postaci – Fjollsfinn i Kruczy Cień.
Obie zresztą na plus.
Podsumowując
całość, „Pan Lodowego Ogrodu” to nad wyraz udane połączenie klasycznego s – f,
motywu badania przez ziemskie ekspedycje zagadek kosmosu, z równie klasycznym
fantasy w klimatach wikingów. Do tego okraszone masą odwołań kulturowych.
Mitologia skandynawska, malarstwo Boscha, „Jądro ciemności” Conrada – to tylko
te najważniejsze. Dla szanujących się
fanów fantastyki „Pan Lodowego Ogrodu” to
rzecz obowiązkowa.
Autor: Jarosław Grzędowicz
Tytuł: „Pan Lodowego Ogrodu” t. 4
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 880
Data wydania: 2012
Komentarze
Prześlij komentarz