Elżbieta Cherezińska „Ja jestem Halderd”
Po pewnych perypetiach związanych z
dostawą książki, znów mogłam zanurzyć się w świat epoki wikingów. Poznałam go
już dzięki poprzedniemu tomowi. Tam bohaterką była jasna Sigrun, a Halderd
pojawiała się rzadko, ale i tak wzbudziła moje zaciekawienie.
Życie
odbierało Halderd wszystko - dzieciństwo, najbliższych, nawet los, który
wydawał się jej przeznaczony. Zaaranżowany ślub był dla niej jedyną możliwością
na polepszenie egzystencji. I oczywiście nie wybrała dobrze. Trudno zresztą
mówić o jakimkolwiek wyborze. Halderd zaczęła żyć naprawdę dopiero po śmierci
męża.
O
ile o Sigrun, bohaterce poprzedniej części „Północnej drogi” można napisać, że
to ideał kobiety pani domu, żony i matki, żyjącej w cieniu męża, to Halderd
jest jej przeciwieństwem. W epoce wikingów, gdzie kobiety nie miały nic do
gadania, ona zdobyła się na odwagę, by być niezależną. Wzorem stała się
Gunhild, o której mężczyźni nie mówili inaczej jak „suka Gunhild”. Halderd była
mądrzejsza. Manipulowała mężczyznami, by w ten sposób utrzymać władzę. Wykorzystywała
do tego celu nawet synów, którzy byli tylko pionkami na jej szachownicy.
Korzystała z magii, przepowiedni i ziół. Jednocześnie potrafiła wyrzec się
miłości, by osiągnąć swoje cele. Ale w ostatecznym rozrachunku, Halderd
przegrywa. Mężczyźni, którzy mieli wprowadzić w życie jej pragnienia, zawodzą.
I kobieta, o której mówiono, że jest większym jarlem niż jej mąż Helgi,
doświadcza okrutnego uczucia zawodu i niespełnienia. Jest coś przerażającego i
prawdziwego w fakcie, że choć to sama Halderd decydowała o swym życiu, to wcale
nie wyszła na tym lepiej niż Sigrun, podporządkowana mężczyznom.
Halderd
to bardzo ciekawa, pełna sprzeczności postać. Bardziej interesująca niż Sigrun.
Historia nie traci już baśnią, jak w pierwszej części. Raczej w nieznośny
sposób wygląda z niej rzeczywistość. W książki Cherezińskiej wsiąkam i nie mogę
się od nich oderwać ani na chwilę. Czuć klimat epoki, a jednak ludzie, choć tak
odlegli, są na wskroś współcześni. Zabójcze połączenie. Wydarzenia, które,
przynajmniej częściowo są już znane, nabierają nowego smaku za sprawą oglądania
ich oczami Halderd. Pani na Ynge zna się na polityce i dostrzega przemiany
zachodzące w Europie. A czas wybrany przez Cherezińską jest burzliwy.
Chrześcijaństwo bezwzględnie zwalcza dawne religie. Kto się nie ugnie, musi
zginąć. W „Ja jestem Halderd” pojawia się jeden z najsłynniejszych wikingów,
Olaf Tryggvason. Moment jego śmierci w słynnej bitwie morskiej pod Zwłodziem
(Svolden), w której być może uczestniczyli także Polacy (tylko że oni grali
akurat w przeciwnej drużynie), tak często opiewany w sagach staroislandzkich,
także się pojawia.
„Ja
jestem Halderd” nie zawiodła mojego apetytu, rozbudzonego pierwszą częścią
„Północnej drogi”. Halderd jest bardziej intrygującą postacią niż Sigrun.
Dzięki temu czytelnik może przyjrzeć się starciu dawnych bogów z
chrześcijaństwem, które zaważy na losach wszystkich. Bo Halderd widzi więcej.
Jak to słusznie zauważyła Urd z bagien – Odyn obdarowuje człowieka trzema
darami – rozumem, szalem bojowym i darem poezji. A w przypadku Halderd na końcu
się pomylił. Obdarował ją bowiem trzema przymiotami, a potem uczynił kobietą.
Podoba mi się też sposób,
w jaki autorka połączyła własny tekst z cytatami z „Eddy poetyckiej”. No cóż,
dla świata wikingów ragnarök właśnie nadchodzi.
Autor: Elżbieta
Cherezińska
Tytuł: „Ja
jestem Halderd”
Wydawnictwo: Zysk i S – ka
Liczba stron: 484
Data wydania: 2010
Komentarze
Prześlij komentarz