„Thor: Mroczny Świat” („Thor: The Dark World”) 2013
Mitologią skandynawską interesuję się
od dawna (tak to jest, jak się w dzieciństwie podkrada starszemu bratu
„Thorgala”). Teraz ten temat stał się modny w kulturze popularnej, więc co
jakiś czas mogę karmić się nowościami bazującymi na wierzeniach dawnych
wikingów - książkach, serialach i filmach. A dziś właśnie o filmie będzie.
„Thor:
Mroczny Świat” to kolejne dzieło ze stajni Marvela, ekranizacja popularnego
komiksu o superbohaterze. W tym konkretnym przypadku bazująca na mitologii
nordyckiej. Powiedzmy sobie szczerze - fabuła drugiej po „Thorze” (2011 r.)
części przygód syna Odyna nie powala na kolana oryginalnością fabuły. Oto
bowiem po pokonaniu poprzedniego wroga pojawia się nowy, jeszcze potężniejszy,
groźniejszy i zgodnie z tytułem – mroczniejszy. Jest nim sam król mrocznych elfów,
Malekith, który przebudził się i zamierza wykorzystać niezwykłe zjawisko –
koniunkcję dziewięciu światów - by dać popalić Asgardczykom, a przy okazji
nieźle namieszać w innych światach. Dysponuje
świetnym narzędziem destrukcji - eterem (coś wszędzie towarzyszy mi ostatnio
ten eter, bo akurat czytam „Zadrę” Piskorskiego i tam też eter występuje w roli
głównej).
Thor ma pełne ręce roboty
i może zapomnieć o odrzuceniu Mjollnira w kąt. Ale są też plusy – w końcu
znajdzie czas, by odwiedzić ukochaną panią astrofizyk Jane Foster.
„Thor:
Mroczny Świat” jest typowym hollywoodzkim kinem rozrywkowym. Przepiękny
wizualnie, z efektami zapierającymi dech w piersiach – choć przyzwyczaiłam się
już, że we współczesnym kinie nie ma rzeczy niemożliwych do pokazania. Asgard z
filmu nie jest bliski moim wyobrażeniom miasta bogów z mitologii. Bliżej mu
raczej do pełnego przepychu Orientu. Wszędzie aż kapie od złota – i w
architekturze, i ubraniach postaci. Ale oglądanie Asgardu to czysta
przyjemność. Zresztą w tym względzie nie mam filmowi nic do zarzucenia. Nic nie
zgrzyta, nic nie razi. Asgard jest wspaniały, Svartalheim mroczny, sceny walki
dopracowane, statki robią wrażenie, kosmos jest pokazany z rozmachem.
Bajecznie.
Jeżeli
chodzi o bohaterów, ekran ma tylko jednego króla. Jest nim Loki grany przez
Toma Hiddlestona. Nie sposób oderwać od niego wzroku przez cały seans. I choć
knuje na potęgę, czaruje iluzjami, że aż strach, to i tak mu kibicuję. Jego
przekomarzania z Thorem i innymi postaciami są świetne. Postać zdecydowanie
najlepiej napisana, podlegająca wewnętrznym przemianom. Jak żadna inna w tym
filmie przywiązuje widza do siebie.
Dodam,
że i w mitologii najbardziej ciekawi mnie Loki. Półbóg, półdemon, bez którego
Asowie szybko ponieśliby klęskę. Owszem, knuje i kłamie jak najęty, ale bez
niego bogowie nie wyszliby cało nawet z połowy opresji. Thor jest przy nim
nieco bezbarwny, nudny i dysponujący tylko siłą mięśni.
W
filmie Thor (Chris Hemsworth) jest postacią mniej ciekawą niż w pierwszej
części. Wtedy nie był taki idealny, miał swoje za uszami, a teraz proszę – wzór
cnót wszelakich. Nawet ucztować już nie potrafi, bo stał się melancholijny,
myślący tylko o ukochanej. Co ta miłość robi z ludźmi (i nie tylko). Relacja z
Jane (Natalie Portman) pozbawiona jest chemii. Wiem, że Natalie Portman jest
zdolną aktorką, ale w tym filmie w ogóle tego nie widać.
Ja jednak mam pomysł jak
podkręcić temperaturę w ich związku. Wszak nie ma miłości bez zazdrości.
Proponuję dopisać cnotliwemu gromowładnemu wątek z Sif (Jaimie Alexander),
która w mitologii jest jego żoną i powinny pojawić się iskry. Przynajmniej taką
mam nadzieję.
Wrogowie numer jeden
czyli mroczne elfy na czele z Malekithem (Christopher Eccleston)… Cóż mogę o
nich napisać… Są, bo muszą być, są złe, władają mroczną magią. I właściwie to
tyle. Nic specjalnego, ale z kimś w końcu pozytywni bohaterowie muszą walczyć?
Ekipa wesołych ziemskich
przyjaciół Jane mnie nie przypadła do gustu. Mam dość stereotypu szalonego
fizyka i zupełnie mnie on nie bawi (to dla zaprzyjaźnionego, zupełnie
normalnego fizyka. No może niezupełnie, bo kto normalny zostałby fizykiem, ale
mniejsza z tym ;) ) Wstawki z Ziemi są najnudniejszą częścią filmu. Choć próbują
być śmieszne na siłę, kiepsko im to wychodzi.
Co innego Loki, zwłaszcza
w parze z Thorem. Szczególnie ubawiłam się podczas ich spaceru przez salę
audiencyjną w Asgardzie. I znowu wracam do Lokiego J
Zakończenie sprawia, że
ostrzę sobie zęby na kolejną część. Będzie wykorzystywać mit ragnaroku. Pojawi
się ognisty demon Surtur i Ci, Którzy Zasiadają Powyżej w Cieniu. A Loki będzie
knuł. Czekam niecierpliwie.
Jeszcze kilka słów o
polskim dubbingu. Nie mam większych zastrzeżeń, choć pewne cudeńka można
wyłapać. Moje ulubione? Po jednej z walk Thor beztrosko rzuca – Zatkało kakao?
No zatkało, nie powiem, że nie.
„Thor: Mroczny Świat” to
przykład, jak powinna wyglądać hollywoodzka superprodukcja, żeby można było ją
oglądać i świetnie się bawić. Doskonałe efekty specjalne, nieźle zagrani
bohaterowie, akcja gnająca do przodu na oślep, nie zostawiająca miejsca na
nudę. Świetna wolta na końcu i niedosyt, że to już koniec. Czysta przyjemność.
Komentarze
Prześlij komentarz