A zima wciąż nadchodzi… „Gra o tron” sezon 5
Piąty sezon „Gry o tron” jest
wyjątkowy z dwóch powodów. Po pierwsze, scenarzystom kończy się materiał z
książek G. R. R. Martina. Dotarli do punktu, w którym serial wyprzedzi powieściowe
wydarzenia. Dziwna sprawa, swoją drogą. Co prawda coś tam przebąkują, że
„Wichry zimy” mają się ukazać w 2016 r., ale uwierzę, jak zobaczę. Po drugie, piąty
sezon to czas ostrego odchodzenia od literackiego pierwowzoru. O ile do tej
pory scenarzyści w miarę wiernie trzymali się książek, wprowadzając zmiany,
które nie rzutowały na całość akcji, tym razem jest zupełnie inaczej.
Co
tam nowego w Westeros?
Po staremu – gra o
żelazny tron trwa w najlepsze. Możni biją się między sobą, gdy pod nosem
wyrasta im zupełnie nowe zagrożenie -
jak powiadają Starkowie „nadchodzi zima”, a wraz z nią powstają zapomniane
stwory Północy. Stannis zamierza opanować Północ i zmierzyć się z Boltonami.
Zdradzę wam, że po dawnemu sympatyzuję ze Starkami i kibicuję ich zemście na
Boltonach i Freyach. Ale Iwan Rheon w roli Ramsaya Boltona to pierwszy
psychopata tej serii. Te jego uśmieszki naprawdę wywołują ciarki na plecach.
Świetna kreacja.
Lannisterowie pogrążeni
są w zamęcie po śmierci Tywina. Cersei sięga po bardzo ryzykowną broń, by
pogrążyć swych wrogów. Uzbraja fanatyczną sektę wróbli. A igranie z religią to
naprawdę śliska sprawa.
W Meereen Daenerys
próbuje ugruntować swoją pozycję królowej. Nie pomagają jej w tym tajemniczy
buntownicy, zakrywający twarze Synowie Harpii.
Jon Snow zostaje przywódcą
Nocnej Straży i szykuje się do podjęcia decyzji, która może odmienić Północ raz
na zawsze. Lubię te postać, ale po pięciu sezonach oglądania skrzywionej i
cierpiętniczej miny Kita Haringtona mam go serdecznie dosyć. W tym aktorskim
starciu wygrywają Boltonowie.
To tylko kilka wątków,
moim zdaniem najważniejszych, bo oczywiście jest ich o wiele więcej. Ale i tak
sporo mniej w porównaniu z książką.
A teraz uwaga – spoilery
Uważam, że problemem
kolejnych tomów sagi G. R. R. Martina jest nadmierne rozwleczenie wątków. Tu
już nie chodzi o bogactwo świata przedstawionego, lecz zwyczajne wodolejstwo.
Przykład – wątek Tyriona. W książce rozwleczony i zwyczajnie nudny. Choć tego
bohatera akurat lubię, z trudem przebrnęłam. W serialu dołączył do Matki Smoków
i wszystko gra. Podobnie Sansa. Po co sztucznie mnożyć postaci, niezbyt ważne i
mało znaczące?
Ale nie wszystkie zmiany
są dobre, jak choćby wątek Shireen, śmierć Stannisa i rejterada Melisandre.
Przypuszczam, że to zmierza w kierunku ogłoszenia przez kapłankę nowego
wybrańca boga, którym zostanie – ta dam – Jon Snow. Tak myślę, ale poczekamy,
zobaczymy.
Żałuję,
że w serialu nie znalazło się miejsce dla Victariona Greyjoya. Mam słabość do
wikingów i chętnie zobaczyłam Żelaznych Ludzi w akcji. Zastanawia mnie też brak
Aegona VI Targaryena. Co prawda, wyskoczył on w książce niczym królik z
kapelusza, ale ma mocniejsze prawa do żelaznego tronu niż Daenerys. Podejrzewam,
że w książce nieźle namiesza. A może i w serialu się jeszcze pojawi?
Widowiskowo
Jak
zwykle widać, że „Gra o tron” ma spory budżet i twórcy nie szczędzą grosza, by
przekonać o tym widza. W piątym sezonie najbardziej zapadły mi w pamięć trzy
sceny. Kolejność przypadkowa. Smok na arenie w Meereen. O, jest na co
popatrzeć. Maleństwo wyrosło. W ogóle samo miasto i jego piramidy. Piękne.
Walka
Dzikich z Innymi i to jak malowniczo Biali Wędrowcy rzucają się w przepaść.
Interesujące.
W
końcu – Arya w Domu Czerni i Bieli i sala z mnóstwem twarzy. Mroczne,
enigmatyczne i działające na wyobraźnię.
Ładne
i starannie pokazane jest też Dorne, ale zmieniony wątek Żmijowych Bękarcic w
serialu jest nieciekawy, a one same grają kiepsko.
Seks
i śmierć (no i spoilery)
Czyli
to, z czym kojarzy się „Gra o tron”. Erotyka w tym serialu nie powinna nikogo
dziwić. Z tym, że coraz częściej wygląda ona na typowy zapychacz lub próba
taniego wzbudzenia kontrowersji. Przykład – gwałt na Sansie Stark czy przemarsz
Cersei. Litości, jakie to było nudne. Komentarz „wstyd, wstyd” jest jak
najbardziej odpowiedni. Można było wykorzystać ten czas w o wiele lepszy
sposób.
Paru
bohaterów, nawet ci, którzy w książce cieszą się dobrym zdrowiem, w serialu
zostali uśmierceni. Taki znak firmowy „Gry o tron”. Tutaj nikt nie jest
nietykalny. Z jednej strony dobrze, bo każdy może umrzeć. Któż nie lubi
niespodzianek. Z drugiej, trochę zobojętniałam na śmierć kolejnych postaci.
Przesyt?
A
za rok…
Kolejny sezon, już
szósty. Znów będzie nadchodzić zima. I po raz pierwszy nie będę mogła
posiłkować się książkami Martina. Czyli – bez ściąg. No to czekam. Co to
będzie, co to będzie? Pomyślmy…
Komentarze
Prześlij komentarz