A śnieg wciąż pada i pada – „Gra o tron” sezon 7


Zima rozpanoszyła się na Północy. Śnieg wciąż pada, a armia umarłych uparcie (choć niespiesznie) maszeruje w stronę Muru. Siódmy (przedostatni) sezon „Gry o tron” jest trochę inny niż poprzednie. Zdecydowanie wzrasta tempo wydarzeń. No może poza maszerującymi wciąż wolno umarłymi, ale oni z tych, co już im się nigdzie nie spieszy i mają wystarczająco dużo czasu. To jednak wyjątek. Tak, nadchodzi ostateczna rozgrywka, a to oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze, należy wszystkich bohaterów ściągnąć do Westeros. Po drugie, niepotrzebnych powinno się wyeliminować, dla większej przejrzystości. I tak właśnie się dzieje. A poza tym w siódmym sezonie zrobiło się naprawdę epicko – jak ja uwielbiam to słowo.


Uwaga, tekst zawiera spoilery.
         W siódmym sezonie miały miejsce wydarzenia na które czekałam od dawna. Daenerys przybyła z armią do Westeros, by w końcu odzyskać Żelazny Tron. Razem z nią powrócił Tyrion. Ocalali Starkowie – Sansa, Arya i Bran zebrali się w Winterfell, by pod wodzą nowego króla Północy, Jona Snowa, stawić czoło armii umarłych. Powroty nie zawsze są szczęśliwe, ponieważ młodzi Starkowie wrócili do domu odmienieni i mrzonka o tym, że będzie tak jak kiedyś, boleśnie rozwiewa się na naszych oczach. Starkowie nie są już dziećmi, których pamiętam z początku serialu. Cała trójka odnalazła jednak swoje miejsce. Nigdy nie byłam wielką fanką Sansy, ale trzeba przyznać, że dziewczyna wreszcie wyciągnęła wnioski z minionych wydarzeń i przerosła nawet swego mistrza, Littlefingera. Co do Aryi, mam mieszane uczucia, ale nie dlatego, że nie lubię tej postaci. Po prostu w tym sezonie twórcy ewidentnie nie wiedzieli, jaką osobą ma się stać młodsza córka Neda Starka. W efekcie w każdym odcinku Arya jest inna. Raz empatyczna, raz psychopatka. Przerażająca niespójność wkradła się w charakterystykę tej bohaterki.

         Z innych powodów nie podobało mi się poprowadzenie wątku Brana. Młody Stark powraca zza Muru i radośnie ogłasza, że jest Trójoką Wroną. I… No właśnie i nic. Bran siedzi zamknięty w swojej komnacie albo przy czardrzewie i nikt nie kwapi się, by zapytać o jego zdolności czy spróbować je wykorzystać. No ale gdy trzeba potwierdzić pochodzenie Snowa, Bran raz dwa teleportuje się w wybrane miejsca i czas. Przepraszam, ale przy takich zdolnościach Bran mógłby podsłuchać wszystkie plany i rozmowy wrogów, nie będąc przy tym widzianym. Czy tylko mnie się wydaje, że takiego szpiega nie pozostawia się w bezczynności?
         W tym sezonie zaczął mnie irytować Jon Snow, a pomysł z wyprawą za Mur po umarlaka uważam za zupełnie idiotyczny. I tutaj odwołuję się do poprzedniego akapitu i zdolności Brana. Czy młody Stark nie dojrzał straszliwych konsekwencji tej wyprawy? Gdyby Jon nie udał się za Mur, a Daenerys nie przybyła mu na ratunek, Nocny Król nigdy nie zdobyłby smoka. A wydaje się, że była to jedyna siła zdolna zburzyć Mur, który był przecież budowlą wzmocnioną magią. No i Bran potrafiący zobaczyć przyszłość musiał wiedzieć, że podobna wyprawa jest bezcelowa, bo Cersei i tak nie zamierza dotrzymać słowa.
         
Cersei w tym sezonie przyznaję medal za najlepsze intrygi. Beznadziejną wydawałoby się sytuację, potrafi przekuć w sukces. Okazuje się pojętną uczennicą ojca. Dobrze zapamiętała zwłaszcza lekcję, że wojny wygrywa się złotem. Na początku sezonu wydaje się, że klęska Lannisterów jest przesądzona – wszędzie wrogowie na czele z Daenerys i jej trzema smokami. Jednak Cersei błyskawicznie rozprawia się z Wyszogrodem i Dorne i nawet na gady próbuje znaleźć receptę. Właściwie tylko ona w świecie pełnym stworów z dawnych opowieści, które niespodziewanie wychynęły na światło dzienne, dalej gra w misterną rozgrywkę, w której stawką jest Żelazny Tron.
         Wydaje mi się, że ten stan rzeczy może po części wynikać z faktu, że scenarzyści nie mogą już posiłkować się rozbudowaną prozą Martina. Owszem, znają szkielet fabularny, ale nic więcej. I w siódmym sezonie trochę to widać. Dorne i Wysogród upadają tak szybko, tak nagle. Scenarzystom zaczyna się spieszyć do finału i misterne intrygi odchodzą gdzieś w kąt. Smutną puentą do tego wniosku jest śmierć Petyra Baelisha. Bo sposób, w jaki naczelny mąciwoda sagi intryguje w tym sezonie, jest sporo poniżej krytyki. To nie jest finezja Littlefingera z wcześniejszych sezonów.

         Ponarzekałam trochę, ale czy to znaczy, że siódmy sezon „Gry o tron” mi się nie podobał? Nie, w żadnym wypadku. Odliczałam czas od odcinka do odcinka, zastanawiając się, czy akcja rozwinie się zgodnie z moimi przewidywaniami. Jak już pisałam na wstępie, zrobiło się epicko, a sceny z udziałem smoków robią piorunujące wrażenie. Bitwa, w której Daenerys rozgramia wojska Lannisterów, uratowanie Jona i jego drużyny przed armią umarłych, czy wreszcie upadek Muru. Naprawdę jest na co popatrzeć.
         Na planszy zostali bohaterowie, których znam i lubię (bądź nie) z poprzednich sezonów, ale w każdym razie tacy, z którymi jestem już emocjonalnie związana. Mimo błędów w prowadzeniu niektórych postaci, są i takie, które w siódmym sezonie rodzą się na nowo, zmierzając w wyczekiwanym od dawna kierunku – jak Theon czy Jaime. Tyrion jak zwykle znakomity, choć żal, że jest go tak mało. Daenerys wciąż pozostaje dla mnie zagadką. I nie jestem do końca pewna, jak finalnie rozwinie się jej postać. W siódmym sezonie pokazała, że choć sama jest przekonana o swej dobroci, to w rzeczywistości nie różni się tak bardzo od Cersei, no i odziedziczyła po przodkach niezdrowy pociąg do palenia wrogów żywcem. Chętnie zobaczyłabym ją jako czarny charakter. To byłaby wolta godna pióra Martina.

Tymczasem akcja się zagęszcza i widać, że cała opowieść zmierza do końca. Tylko dlaczego musimy na ten koniec czekać aż do 2019 roku? Że już nie wspomnę ile czekamy na „Wichry zimy”.  

Komentarze

  1. Masz absolutną rację z Branem!
    Mnóstwo absurdów w tym sezonie, w Westeros wynaleźli chyba teleport, wyprawa za Mur strasznie idiotyczna...Można by pewnie długo narzekać. No ale nie będę udawać, mnie też BARDZO cieszył każdy odcinek. Działo się wiele rzeczy, na które trzeba było naprawdę długo czekać - jak ponowne spotkanie Starków (w ogóle mnóstwo było fajnych spotkań) czy przybycie Dany do Westeros. Też niecierpliwie czekam na finał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, to jest najbardziej zaskakujące, że mimo niedociągnięć i błędów, których niemało w tym sezonie,to i tak mi się podobało :) A co sądzisz o Daenerys? Chciałabyś, by została czarnym charakterem?

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zagłada domu Sharpe’ów – „Crimson Peak. Wzgórze krwi”

Pożegnanie z braćmi Winchester – recenzja 15 sezonu „Supernatural”

Niech was Pustka pochłonie – „The Originals” sezon 4

Fantastyka jest kobietą – czyli 5 polskich autorek, z których twórczością należy się zapoznać

Co poszło nie tak w serialu „Przeklęta” („Cursed”)