Zagadka śmierci Jasona Blossoma – „Riverdale”


„Riverdale” to serial bazujący na serii „Archie Comics”. Premiera pierwszego woluminu miała miejsce w… 1942 roku. Ale spokojnie, po pierwsze, „Riverdale” jest serialem na wskroś współczesnym, a po drugie, do jego obejrzenia wcale nie jest potrzebna znajomość komiksów. Wiem to po sobie.
         Riverdale to małe, spokojne miasteczko w którym wszyscy się znają i chętnie plotkują na swój temat. Sielankę burzy śmierć Jasona Blossoma. Chłopak był kapitanem szkolnej drużyny futbolowej, a na dodatek pochodził z najbardziej wpływowej rodziny w mieście. Mimo że początkowo uznawano jego śmierć za nieszczęśliwy wypadek, szybko okazało się, że został zamordowany.
W toku śledztwa na jaw zaczęły wychodzić kolejne mniejsze i większe sekrety mieszkańców Riverdale, potencjalne motywy zbrodni, a więc odpowiedź na pytanie: „Kto zabił?” jest bardzo trudna. Scenarzyści zresztą świetnie mylą tropy i wodzą widza za nos.
         Śmierć Jasona Blossoma zbiegła się w czasie z początkiem roku szkolnego i przybyciem do miasta Veronici Lodge. Dziewczyna wraca w rodzinne strony matki z Nowego Yorku, ponieważ jej ojciec został aresztowany za oszustwa finansowe. Veronica szybko zaprzyjaźnia się z sympatycznym rudzielcem i kapitanem drużyny futbolowej o imieniu Archie, idealną dziewczyną z sąsiedztwa – Betty, jej przyjacielem gejem i przy okazji synem szeryfa Kelvinem oraz szkolnym outsiderem – Jugheadem. Na własną rękę próbują rozwiązać zagadkę śmierci Jasona, przy okazji odkrywając mnóstwo brzydkich tajemnic mieszkańców Riverdale, w tym także najbliższych im osób.


         Można by określić „Riverdale” jako połączenie „Miasteczka Twin Peaks” z „Beverly Hills, 90210”. Mamy więc typową high school drama z wszystkimi kanonicznymi elementami – szkolnymi paczkami, drużyną futbolową, balem absolwentów, a nawet romansem ucznia z nauczycielką. Pierwsze miłości, rozterki dotyczące wyboru właściwej życiowej drogi, dręczenie słabszych przez szkolne gwiazdy. Cała paleta młodzieżowych problemów.
Same postacie świetnie wpisują się w taki kanon. Są sztampowe, no i właśnie – komiksowe. Ale prócz tego z biegiem akcji pokazują nieco inne oblicze. Weźmy na przykład Cheryl – siostrę bliźniaczkę Jasona,  a przy okazji królową liceum i szefową cheerladerek. To wredna, cyniczna i uwielbiająca mieszać w życiu innych bohaterka, której podobnych nie brak w młodzieżowych serialach. Ale pod maską zołzy Cheryl jest bardzo krucha i wrażliwa. Z Jugheadem z kolei jest odwrotnie. Na pozór wrażliwiec, to w rzeczywistości twardziel jakich mało. I wygląda na to, że rację miał jego ojciec, mówiąc, że jest w nim mrok. Zakończenie pierwszego sezonu wskazuje, że może on wypełznąć na światło dzienne.

         Wspominałam już o podobieństwach do „Beverly Hills, 90210”. Twórcy żonglują tymi odniesieniami na różnych poziomach. W rolę ojca Archiego wcielił się nie kto inny jak Luke Perry. W momencie, gdy uświadomiłam sobie, że paradujący w kraciastej koszuli pan to nie kto inny jak Dylan, to uwierzcie, poczułam ciężar lat ;) Zresztą tych podobieństw jest więcej – samo zawiązanie akcji przez przybycie nowych uczniów czy wątek bliźniaków.
         I gdyby twórcy poprzestali tylko na high school drama „Riverdale” raczej by mnie nie zainteresowało. Jednak jest jeszcze wątek morderstwa, który im bliżej końca sezonu, tym robi się ważniejszy i bardziej pogmatwany. Kluczowe są relacje między rodzicami a dziećmi. W żadnym wypadku nie są one łatwe. Właściwie tylko Betty wychowuje się w pełnej rodzinie, a i tak jest w niej pełno problemów zamiatanych pod dywan.
         Komiksowość przejawia się nie tylko w pewnej sztampowości bohaterów, ale także kostiumach i scenografii. Wszystko jest przerysowane. Wystarczy spojrzeć na posiadłość Blosssomów – jest prawdziwie gotycka, nie brakuje nawet własnego cmentarza. Gdy jedna z bohaterek podpala dom, nie robi tego przy pomocy zapalniczki, tylko rzucając na podłogę staroświecki lichtarz. Świetnie buduje to specyficzny klimat serialu.

         Niebagatelną rolę odgrywa także muzyka. Nic dziwnego, skoro główny bohater, Archie marzy, by zostać muzykiem. Oczywiście, w serialu pojawia się słynny hit z komiksowej serii „Sugar, sugar” w nowej, bardzo udanej aranżacji.

         Czy warto obejrzeć „Riverdale”? Jasne, że warto. Wyróżnia się przede wszystkim ciekawie poprowadzoną fabułą, która funduje widzowi wielkie „bum” na zakończenie niemal każdego odcinka, tak że nie mogłam doczekać się następnego. Akcja toczy się wartko i nie ma miejsca na nudę. Serial zaskakiwał mnie zaproponowanymi rozwiązaniami, a to uwielbiam. „Riverdale” liczy trzynaście odcinków – i zapewniam, że jest to tylko trzynaście odcinków. Na zakończenie zostaliśmy uraczeni prawdziwym trzęsieniem ziemi. Na szczęście niedługo premiera drugiego sezonu. Zostawiam Was z nową wersją „Sugar, sugar”. Ta piosenka zrobi wam dzień.  

Komentarze

  1. Też lubię! Tak, bardzo to wszystko przerysowane, ale w taki cudowny sposób <3 Czekam na kolejny sezon.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też - ten serial wciąga gorzej niż odkurzacz ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Niech was Pustka pochłonie – „The Originals” sezon 4

Pożegnanie z braćmi Winchester – recenzja 15 sezonu „Supernatural”

Kosmos już nigdy nie będzie taki sam – „The Expanse”

Co poszło nie tak w serialu „Przeklęta” („Cursed”)

Mroczny świat elfów – Holly Black „Okrutny książę”