John Le Carré „Nocny recepcjonista”
Styczeń 1991 r., ekskluzywny hotel
„Meister Palace” w Zurychu. Jonathan Pine, Anglik, kierownik nocnej zmiany,
przygotowuje się na przyjęcie grupy bogatych gości na czele z Richardem
Onslowem Roperem. Oficjalnie to szanowany przedsiębiorca, właściciel firmy
Ironbrand zarejestrowanej na Bahamach. Nieoficjalnie, handlarz bronią i
narkotykami. Pine słyszał o nim już wcześniej. Kobieta, którą kochał, nazywała
Ropera „najgorszym człowiekiem na świecie”. Jonathan postanawia pomóc brytyjskiemu
wywiadowi we wsadzeniu nieuchwytnego Ropera za kratki.
Tak
zaczyna się akcja „Nocnego recepcjonisty” Johna Le Carré’a. Autor sam pracował
w brytyjskim wywiadzie i choć skrzętnie strzeże szczegółów tego epizodu w swoim
życiu, to jednak jest tajemnicą poliszynela, że w jego powieściach roi się od
wątków autobiograficznych.
Akcję „Nocnego recepcjonisty” napędza rozgrywka
między dwójką głównych bohaterów – Pine’m i Roperem. Na początku niewiele o
nich wiadomo, ale w miarę rozwoju akcji staje się jasne, że proste etykietki
„ten dobry” i „ten zły” można wyrzucić do kosza. Pine to nie jest poczciwy
i niewinny człowiek, który dla dobra społeczeństwa postanowił szpiegować
najgorszego człowieka na świcie. On sam nie jest do końca pewny, dlaczego tak
postępuje. Ja obstawiam, że chodzi mu o odkupienie za śmierć Sophie. Czuje się
winny, a że tego uczucia nikt z nas nie lubi, przerzuca je na Ropera. Pine nie
jest agentem idealnym. Za nic ma rozkazy, a gdy traci nad sobą kontrolę,
współpracownicy ponoszą poważne uszczerbki na zdrowiu.
No
i jest on – Roper, bogaty biznesmen prowadzący luksusowe życie. Uprzejmy,
szarmancki, potrafiący zapewnić sobie autorytet. Uważa, że tylko silni mają
szansę przetrwać i tę ideę wciela w życie.
Między
tą dwójką szybko pojawia się też dodatkowy punkt zapalny – Jed, kochanka
Ropera. To kolejna ciekawa postać. Początkowo, szczebiocząca o niczym i nie
chcąca wiedzieć o ciemnych interesach Ropera, Jed irytowała mnie niepomiernie.
Ale po odsłonięciu kolejnych paskudnych faktów z jej życia, zmieniłam zdanie.
Jed jest w pewnym sensie ofiarą swoich rodziców, klasy z której się wywodzi i
wyborów, jakich nie chciała dokonać, bo zawsze wolała dryfować niż świadomie
pokierować swoim życiem.
Do stylu pisania Carré’a
trzeba się przyzwyczaić. Na początku panował lekki chaos – przeskoki w czasie, nawiązania do
kairskiej przeszłości Jonathana, a wszystko to podlane sosem z anegdot i
niezbyt istotnych szczegółów. I gdyby nie bohater, który od początku mnie
zafrapował, rzuciłabym książkę w kąt, bo powieści szpiegowskie to trochę nie
moja broszka. Później jednak wczułam się w akcję i styl pisania autora.
Intryga
przedstawiona w „Nocnym recepcjoniście” jest imponująca. Jeżeli liczycie, że
Jonathan i Roper szybko staną naprzeciw siebie, no to niestety, trochę wody w
rzece upłynie zanim tak się stanie. Przygotowanie agenta do akcji, budowanie
jego nowego życiorysu robi wrażenie. Nic nie jest pozostawione przypadkowi. I,
oczywiście, zajmuje sporo czasu. Drobne przycięcia w epizodach: kornwalijskim i
kanadyjskim z pewnością nadałyby powieści większej dynamiki.
I
tutaj dochodzimy do kolejnego ważnego bohatera – Leonarda Burra. Były oficer wywiadu, który rekrutował Pine’a,
stoi na czele małej niezależnej agencji i ma obsesję na punkcie dopadnięcia
Ropera. Ponadto wszędzie węszy spiski i nikomu nie ufa. I jak się okazuje – ma
rację. Bo oprócz starcia Jonathana i Ropera, „Nocny recepcjonista” to opowieść
o walce Burra ze skorumpowanym systemem. Wszyscy są umoczeni i czerpią korzyści
z nielegalnych interesów prowadzonych przez ludzi pokroju Ropera. W książce
pada wiele gorzkich słów o Anglii, a zwłaszcza tamtejszych wyższych sferach.
Nie jest przypadkiem, że Roper wywodzi się właśnie z kasty uprzywilejowanych, a
Burr z rodu wolnych tkaczy z Yorkshire. Czyli mamy też w „Nocnym
recepcjoniście” temat walki klasowej w angielskim społeczeństwie.
Jak już wspominałam, autor
jest znany z tego, że chętnie wplata w powieści autobiograficzne nawiązania. Dodatkowego
smaczku całej sprawie nadaje fakt, że sam Le Carré odmówił przyjęcia tytułu
szlacheckiego nadanego mu przez Elżbietę II. No cóż, chyba faktycznie nie ma o
angielskich sferach wyższych najlepszego zdania.
„Nocny recepcjonista” ukazuje ciekawy moment w dziejach
świata, stan pewnego zawieszenia, gdy to, co wydawało się niezmienne, nagle
zniknęło i ludzie muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Chodzi mi oczywiście o zakończenie
zimnej wojny, które było prawdziwym trzęsieniem ziemi dla szpiegów i agencji
wywiadowczych. Jeszcze do niedawna mieli jasno określony cel istnienia, a teraz
muszą szybko zaadaptować się do nowych warunków. I adaptują się, a jakże. Tylko
jestem pewna, że nie czynią to w taki sposób, jakiego oczekiwałoby
społeczeństwo.
Nie ma już radzieckiego niedźwiedzia, z którym można by walczyć, w ojczyźnie za rogiem nie czai się żaden czerwony. Jednego dnia cały świat jest urządzony wedle ich życzeń, ci są dobrzy, ci źli. Następnego ranka budzą się i jest jakoś… no cóż, sam wiesz… (…) Nikt nie lubi próżni, no nie? (s. 299)
„Nocny
recepcjonista” Johna Le Carré’a to z pewnością gratka dla wszystkich fanów
powieści szpiegowskich. Ale i mnie, raczej nie gustującej w tym gatunku, też
się podobało. Początek był taki sobie, ale imponująca intryga i świetnie
nakreśleni bohaterowie to główne zalety tej historii.
PS.
Do książki dołączono esej, w którym autor opisuje swoje doświadczenia związane
z ekranizacjami jego dzieł. To taka
ciekawostka dla tych, którzy obejrzeli chociażby serial nakręcony na podstawie
„Nocnego recepcjonisty” z Tomem Hiddlestonem w roli głównej.
Autor: John Le
Carré
Tytuł: „Nocny
recepcjonista”
Tytuł oryginału:
„The Night Manager”
Tłumaczenie:
Paweł Korombel
Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 616
Data wydania: 2016
Uwielbiam Twoje recenzje- drobiazgowe i wyczerpujące. Choć ta książka nie do konca wpasowała się w mój gust Tobie udało się zmienić jej koncowy obraz w mojej głowie :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Dziękuję :) "Nocny recepcjonista" ma swoje grzeszki, ale uważam, że jest to bardzo ciekawa książka.
Usuń