„Terror” – recenzja serialu



Zaginięcie statków HMS Erebus i HMS Terror to największa tragedia w historii brytyjskich ekspedycji polarnych. Tym bardziej rozpalająca wyobraźnię, że mimo poszukiwań przez długi czas nie natrafiono na ślad żadnego z okrętów. Udało się to dopiero w 2014 i 2016 r. Ta tragiczna historia stała się punktem wyjścia dla Dana Simmonsa, który zmieszał fakty na temat wyprawy, grozę oraz mitologię innuicką i stworzył znakomitą książkę Terror, której recenzję możecie przeczytać TUTAJ

Niedawno na ekrany trafił dziesięcioodcinkowy serial AMC oparty na prozie Simmonsa.


Cała fabuła Terroru kręci się nie wokół pytania: Jak zakończy się cała historia?, bo doskonale wiadomo, że żaden z marynarzy nie przeżył. Podstawowe pytanie brzmi więc: Jak do tego doszło? Twórcy przedstawili widzom takie podejście już na samym początku, przy okazji spinając serial przemyślaną fabularną klamrą.
W roku 1850 James Ross, dowódca ekspedycji ratunkowej, rozmawia z Innuitą. Dowiaduje się, że spotkali umierającego Anglika, który przed śmiercią oznajmił, że zarówno statki, jak i marynarze przepadły. Miejscowy dodaje, że obcych cały czas tropił Tuunbaq, wyklęty przez szamanów, istota z ciała i zaklęć. Ta scena ma dodatkowy smaczek, ale poznacie go dopiero, gdy dotrzecie do finału.
Tymczasem akcja cofa się o cztery lata, do 1846 r. HMS Erebus i HMS Terror mają już za sobą jedno zimowanie w Arktyce i wpływają na nieznane wody. Crozier, kapitan Terroru, próbuje nakłonić dowódcę ekspedycji, sir Johna Franklina, do zawrócenia z drogi, gdyż nadchodzi zima. Franklin ani myśli posłuchać. Wkrótce okręty zostają uwięzione w lodzie nieopodal Wyspy Księcia Williama na pierwszą, a potem drugą wyczerpującą zimę. Kończy się żywność, a ci, którzy przetrwali, ruszają w morderczy marsz w stronę oddalonej o setki mil faktorii. Dokucza im nie tylko zimno, głód i choroby. Wśród lodu czai się straszliwa bestia – Tuunbaq.

Serial Terror od samego początku czaruje widza tym samym, co książka Dana Simmonsa – niesamowitym i stale narastającym klimatem poczucia zagrożenia i beznadziei. Uwięzionych wśród lodu, z dala od cywilizacji i szans na jakikolwiek ratunek, marynarzy dosięgają coraz nowe omeny, jasno wskazujące na fatum ciążące nad wyprawą. Drobne sprawy urastają do rangi katastrof. Jednak największym zagrożeniem i tak mogą okazać się inni ludzie.
Od pierwszego odcinka twórcy zarysowują rozdźwięk między kapitanami. Są oni bardzo różni, ale wszyscy świetnie zagrani. Crozier (Jared Harris) to człowiek doświadczony, przewidujący niebezpieczeństwa, ale też niepopularny wśród załogi i zżerany przez wspomnienia, a do tego uzależniony od whisky. Jednak na naszych oczach Crozier odradza się. Jego heroiczne wysiłki, by ocalić wszystkich z arktycznego piekła, są najlepszym dowodem na to, że człowiek postawiony w ekstremalnej sytuacji jest zdolny do wspaniałych rzeczy.
Z kolei John Franklin (Ciarán Hinds) to dowódca uwielbiany przez załogę, który jest przekonany, że w wypełnieniu misji ku chwale ojczyzny pomaga mu sam Bóg. Zamyka oczy na niebezpieczeństwa, ani myśląc zrezygnować z rozkazów, które maja przynieść chwałę nie tylko jemu samemu, ale i Imperium Brytyjskiemu.
Jednak najbardziej zaskoczyła mnie postać Jamesa Fitzjamesa (Tobias Menzies), któremu twórcy przydzielili o wiele większą rolę niż w książce. Do tego nie zapomnieli wspomnieć o jego rzeczywistym pochodzeniu, które pozwala spojrzeć na tego bohatera w nieco innym świetle. Na początku Fitzjames jest dość odpychającą postacią, gentelmanem przekonanym o swej wyższości. Dopiero z czasem dowiadujemy się o przyczynach takiego stanu rzeczy. Pozory są rozpaczliwą próbą osiągnięcia pozycji, której z racji swego nieprawego pochodzenia nie posiadał.
Ale Terror opowiada nie tylko o oficerach, ale i zwykłych marynarzach. Godne wspomnienia są zwłaszcza role: niezwykle empatycznego Henry’ego Goodsira (Paul Ready) oraz prawdziwie czarnego charakteru – Corneliusa Hickey’a (Adam Nagaitis). Zestawienie tych dwóch postaci nie jest przypadkowe. Serial jest przede wszystkim opowieścią o tym, jak zachowują się ludzie postawieni w ekstremalnej sytuacji i desperacko walczący o przetrwanie. Terror pokazuje nam cały wachlarz reakcji, a dwa bieguny to właśnie Goodsir, reprezentujący jasną stronę ludzkiej duszy i Hickey, człowieczy mrok, o którym na co dzień wolimy nie myśleć. Ci dwaj bohaterowie są żywą ilustracją tezy, że ludzie są zdolni zarówno do rzeczy wspaniałych, jak i najbardziej odrażających.
Kreacje aktorskie są wielką zaletą serialu AMC. Świetnie nakreślone, obdarzone psychologiczną głębią, w której budowaniu ważną rolę odgrywają retrospekcje, odsłaniające motywy ich działań.
W Terrorze udało się także oddać panujący wówczas system klasowy i podziały z tym związane. Niezwykle ciekawe jest obserwowanie, jak wraz z pogarszającą się sytuacją w ludziach pękają pozory, które dotychczas kierowały ich życiem. System klasowy i wojskowa karność upadają. Ludzie robią to, co ich zdaniem, pozwoli im przetrwać. Świat wiktoriański staje na głowie – nie tylko z powodu zjawisk nadprzyrodzonych, których wierny poddany królowej, miłośnik rozsądku i zdobyczy nauki, nie przyjmuje do wiadomości, ale także dlatego, że zwykły marynarz wydaje rozkazy oficerowi. W białym piekle wszelkie pozory upadają, ludzie odrzucają maski narzucone im przez społeczeństwo, ukazując to, kim są naprawdę.

Serial wygląda bardzo dobrze pod względem kostiumów i scenografii. Szczególne wrażenie wywarła na mnie Arktyka, ponieważ zdjęcia kręcono w studiu filmowym w Budapeszcie. Na ekranie jednak w ogóle tego nie widać. Twórcy zrobili to perfekcyjnie, a surowy, pierwotny krajobraz, który wielokrotnie mamy okazję zobaczyć w pełnej krasie dzięki szerokim, plenerowym ujęciom, świetnie współgra z opowiadaną historią.
Kostiumy możemy podziwiać nie tylko u oficerów i marynarzy, ale także pań, gdyż jak już wspomniałam, od czasu do czasu w serialu pojawiają się retrospekcje. Równolegle do głównego wątku jest także prowadzona historia Jane Franklin, energicznej żony dowódcy ekspedycji, która naciskała na poszukiwania zaginionego męża, a gdy stało się jasne, że żywy już z Arktyki już nie wróci, robiła wszystko, by przynajmniej sprowadzić do Anglii jego ciało. To właśnie ona w dużej mierze stoi za legendą męża.


Najsłabszą stroną Terroru jest wątek nadprzyrodzony. Nie dlatego, że nie wzbudził we mnie strachu. Serial ścina krew w żyłach czymś zupełnie innym – niespiesznymi ujęciami, w których mamy pewność, że coś czai się poza zasięgiem wzroku, kolejnymi katastrofami dotykającymi załogę i paraliżującym poczuciem beznadziei.
Imię Tuunbaqa i on sam pojawiają się zdecydowanie zbyt szybko, już w prologu. Potem ostrzeżenie szamana w majakach umierającego chłopca. Do pojawienia się bestii jesteśmy przygotowywani i na początku jest rzeczywiście nieźle, gdy demon czai się gdzieś w okolicy i daje o sobie znać kolejnymi brutalnymi morderstwami.
Jednak gdy Tuunbaq pokazuje się w pełnej krasie… No cóż, zawsze straszniejsze jest to, co sobie wyobrażamy, niż to, co widzimy na ekranie. Ale przerośnięty niedźwiedź nie dość, że nie do końca jest zgodny z intencją Simmonsa, to jeszcze zakończenie jego historii uważam za słaby chwyt. Twórcy zupełnie zrezygnowali z przedstawienia nam wersji jego pochodzenia przygotowanej przez pisarza, która tak świetnie łączy się z innuickimi wierzeniami. Była w tym o wiele większa głębia.
Kiepskim castingowym wyborem było także obsadzenie Nive Nielsen w roli Lady Ciszy. Zacznę od wieku. Książkowa bohaterka była niemal dzieckiem, Anglicy szacowali jej wiek na 15-20 lat. Nielsen liczy prawie czterdzieści wiosen. Mamy więc do czynienia z kobietą dojrzałą, która powinna postępować inaczej niż dziecko. To zupełnie zmienia odbiór tej postaci. Niemożność radzenia sobie z szamańskim dziedzictwem zakrawa na kiepski żart. Miała wszak dość czasu, by się do tego przygotować. Pamiętajmy, że w tamtych latach ludzie żyli krócej i dojrzewali szybciej.

Rozczarowała mnie też scena karnawału, ponieważ spodziewałam się oddania niesamowitej atmosfery rodem z opowiadań Poe’ego. Tymczasem wszystkie aluzje do Maski Śmierci Szkarłatnej w serialu znikły. Nie było pokoi w różnych kolorach ani wybijającego północ zegara. Oczami wyobraźni widzę, jak by to świetnie wyglądało, ale cóż musiałam obejść się smakiem. To akurat nie ma to większego znaczenia dla fabuły, ale jako fanka Poe’ego liczyłam na więcej.


Porównując serial z książką Dana Simmonsa, widać, że więcej rzeczy podano tu widzowi na tacy. Konflikty są ostrzejsze i jaśniejsze, podobnie jak motywacje postaci. Rzeczy tylko wspomniane w książce, gdyż nieznane osobom z tamtych czasów, jak skutki zatrucia ołowiem, w serialu urastają do rangi katastrofy. Lekarze ekspedycji doskonale wiedzą, jakie skutki przynosi zatrucie ołowiem. A takiej wiedzy posiadać nie powinni.

Terror przykuł mnie do ekranu na kilka wieczorów. To jeden z tych seriali, który oglądałam z zapartym tchem, mimo iż wiedziałam, co się wydarzy. Nie ma tu wartkiej akcji, ale jest niezwykle posępna atmosfera, która mocno oddziałuje na widza. W białym piekle bohaterowie zostają poddani okrutnym doświadczeniom. Zimno, głód, choroby, brak nadziei na ratunek, a do tego bestia czająca się tuż obok.  To serial, który musicie obejrzeć.  

Komentarze

  1. Właśnie skończyłam pisać recenzję książki i wreszcie, wreszcie mogę z czystym sumieniem zasiąść przed serialem!:) Jeżeli choć w połowie oddali jego twórcy niesamowitą atmosferę książki, to mogę tylko zacierać z niecierpliwości i radości ręce:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, że nie tak dobry jak książka, ale klimat naprawdę niesamowity. Mrozi do szpiku kości.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Pożegnanie z braćmi Winchester – recenzja 15 sezonu „Supernatural”

Niech was Pustka pochłonie – „The Originals” sezon 4

Kosmos już nigdy nie będzie taki sam – „The Expanse”

Co poszło nie tak w serialu „Przeklęta” („Cursed”)

Mroczny świat elfów – Holly Black „Okrutny książę”