Ciemna strona – „Happy Valley”
Serial „Happy Valley” zrywa ze
stereotypem Anglii, jaki najczęściej pokazywany jest w serialach. Zwykle mamy
do czynienia albo z urokliwą prowincją, albo tętniącą życiem metropolią. Tym
razem miejscem akcji jest prowincjonalne miasteczko, ale niewiele znajdziecie w
nim piękna i uroku.
Z
kronikarskiego obowiązku dodam, że dotychczas powstały dwie sześcioodcinkowe serie,
a w związku z ich sukcesem zapowiedziano produkcję trzeciej.
Główną
bohaterką „Happy Valley” jest policjantka Catherine Cawood (znakomita w tej
roli Sarah Lancashire). Już w pierwszym odcinku przedstawia się widzowi krotko
i treściwie: rozwiedziona, mieszka z siostrą, byłą alkoholiczką i narkomanką,
ma dwójkę dzieci – córka nie żyje, a syn z nią nie rozmawia. Catherine z pomocą
siostry wychowuje wnuka Ryana, owoc gwałtu popełnionego na jej córce przez
Tommy’ego Lee Royce’a (równie znakomita rola Jamesa Nortona). Niczego mu nie
udowodniono, trafił za kratki za handel narkotykami. Gdy wychodzi z więzienia,
Catherine zrobi wszytko, by nie zbliżył się do jej wnuka.
To
oczywiście tylko ogólny zarys fabuły, gdyż każdy sezon posiada także główny
wątek kryminalny. W pierwszym jest to porwanie córki miejscowego bogacza, w
drugim – ujęcie seryjnego mordercy prostytutek. Jednak wzdragam się przed
nazywaniem „Happy Valley” serialem kryminalnym. Mam takie wrażenie, że wątek
kryminalny pojawia się tutaj dlatego, że Catherine jest policjantką i jest to
nieodzowna część jej życia. Twórców bardziej interesuje psychologia postaci i
tło społeczno – obyczajowe. Mamy więc okazję obserwować relacje Catherine z innymi,
próby poradzenia sobie ze śmiercią córki i wychowaniem wnuka, który z jednej
strony nie jest niczemu winien, a z drugiej – stale przypomina jej o przeżytej
tragedii. Sarah Lancashire stworzyła w tym serialu rolę wybitną. Nie kolejnego
genialnego umysłu, ani słabej, przegranej kobiety. Catherine jest prawdziwa. Ma
swoje wzloty i upadki. Ale ani przez chwilę nie miałam wątpliwości, że jest po
prostu dobrym, pełnym empatii człowiekiem.
Jej
przeciwwagę stanowi James Norton w roli psychopatycznego Tommy’ego Lee Royce’a.
Aktor, którego kojarzyłam dotąd z ról przesympatycznych gentlemanów, tutaj
wcielił się w zupełnie inną postać. Bo Lee Royce jest naprawdę paskudnym typem.
Mimo uroku osobistego Nortona na jego widok włącza mi się tryb: w nogi i pobić
rekord świata na setkę. Tommy jest przerażający, bo nie ma żadnych zasad, nigdy
nie wiadomo, co za chwilę zrobi. A przy tym to nie jakiś geniusz zła, który sam
w sobie jest dla szarego człowieka dość abstrakcyjny, tylko ktoś, kto mógłby
mieszkać w naszym sąsiedztwie. Poharatany przez traumatyczne dzieciństwo, ale
czy to jest jakiekolwiek wytłumaczenie?
Do
tego obserwujemy jego nieporadne próby zbudowania relacji z synem, o którego
istnieniu nie miał pojęcia. I Norton bardzo zgrabnie pokazuje, że ten czarny
charakter nie jest do końca zły. Chce wyrwać syna z domu wypełnionego
kobietami, żeby nie powtórzył jego błędów. Tyle że sposób, w jaki się do tego
zabiera, nie jest godny pochwały.
W
drugim sezonie Lee Royce staje się nieco inną postacią, lekko zagubioną, ale
pokazuje też swoją drugą twarz – mistrza manipulacji. „Happy Valley” dotyka
interesującego zagadnienia – dlaczego seryjni mordercy wzbudzają tak wielkie
zainteresowanie normalnych zdawałoby się kobiet, które ślą do nich listy,
zakochują się, a nawet chcą wziąć ślub? Trochę współczujemy Francis, ale przyznaję
– gdy stoi w deszczu, obserwując przez okno Daniela i Ryana jest przerażająca.
Nawet bardziej niż Buka z Doliny Muminków.
Bo
zło w „Happy Valley” nie jest nawet banalne, jest po prostu splotem pewnych
okoliczności. Każdy może zejść na drogę zbrodni. Wystarczy niewiele: odmowa
podwyżki, urażona duma, lęk przed wyjściem na jaw prawdy – i już w człowieku
budzą się demony. Przy tym zło jest bezsensowne. Niezwykle przejmująca jest
rozmowa najbliższej osoby z mordercą w drugim sezonie. Rozpaczliwie próbuje
uzyskać odpowiedź na pytanie: dlaczego? Chwyta się jak brzytwy nadziei, że może
to choroba psychiczna, może to jakieś głosy kazały to zrobić. Ale jest tylko
milczenie.
„Happy
Valley” pokazuje nam paskudną angielską prowincję, w której nie ma perspektyw
dla młodych ludzi. Są za to łatwo dostępne narkotyki, które niejednemu
zniszczyły życie. Jest szaro, buro i beznadziejnie. Ten serial ma bardzo ciężki
klimat, ale jest znakomicie napisany i zagrany.
Komentarze
Prześlij komentarz