Kosmos już nigdy nie będzie taki sam – „The Expanse”
Ostatnie lata nie były
łaskawe dla fanów serialowych produkcji science fiction. Po spektakularnych
klapach twórcy niezbyt chętnie patrzyli na produkcję takich dzieł – bo nie
dość, że drogie, to jeszcze nie spełniały oczekiwań widzów. Cóż więc
pozostawało fanom gatunku? Chyba oglądanie tylko po raz kolejny znakomitego
„Battlestar Galactica”. Na szczęście jednak każda zła passa kiedyś się kończy.
„The Expanse”, serial wyprodukowany przez stację SyFy, udowadnia, że science
fiction wciąż ma wiele do zaoferowania.
Produkcję oparto na serii
książek „Ekspansja” Jamesa S. A. Coreya. W Polsce wydano tylko pierwszy tom
„Przebudzenie lewiatana” i to w dodatku rozbity na dwie części, co jak łatwo
można się domyślić, nie przysporzyło książce popularności. Reszta tomów
dostępna jest tylko w wersji oryginalnej. Jako ciekawostkę dorzucę fakt, że pod
pseudonimem James S. A. Corey ukrywa się dwóch autorów – Daniel Abraham i Ty
Franck. Obaj współpracowali z George’m R. R. Martinem. W 2010 r. ukazała się na
polskim rynku książka science fiction będąca efektem współpracy Martina i Abrahama
(a także Gardnera Dozoisa) „Wyprawa łowcy”. Całkiem niezła, więc jeżeli gdzieś
się na nią natknięcie, zachęcam do przeczytania. Daniel Abraham i Ty Franck
pracowali przy ekranizacji „Gry o tron”, napisali także scenariusz serialu dla
SyFy.
XXIII wiek. Ludzkości
udało się skolonizować Układ Słoneczny. Ziemią i Księżycem rządzą Narody
Zjednoczone. Mars wyrwał się spod kurateli Błękitnej Planety i jest największą
potęgą militarną w kosmosie. Trwają intensywne prace nad jego terraformacją.
Oprócz Planet Wewnętrznych jest jeszcze Pas – grupa asteroid, na których
zbudowano stacje. To istotne źródło surowców, które wciąż pozostaje pod
protektoratem Ziemi, jednak Mars patrzy na nie coraz bardziej łakomym okiem.
Wskutek przebywania w
kosmosie w organizmach Pasiarzy zaszły istotne zmiany. Grawitacja na Ziemi po
prostu miażdży ich kości, nie byliby w stanie już na niej żyć. Wykształcił się
tam nowy język i mentalność. Dla Ziemi i Marsa Pasiarze są tylko tanią siłą
roboczą. Dlatego narastają nastroje nacjonalistyczne, z których wyrósł SPZ –
Sojusz Planet Zewnętrznych dążący do uniezależnienia Pasa.
Kluczowe dla serialu są
trzy wątki. Jeden związany jest z Jamesem Holdenem (Steven Strait), zastępcą
dowódcy okrętu „Canterbury”, który zajmuje się holowaniem brył lodu z
pierścieni Saturna. Pewnego dnia statek odbiera sygnał SOS od „Scopuli”. Gdy
Holden i jego ekipa udają się na pokład jednostki wzywającej pomocy,
„Canterbury” zostaje zniszczony przez tajemniczych wrogów.
Rozbitkowie są dość
stereotypowi, a przynajmniej na początku sprawiają takie wrażenie. Holden jest
bohaterem, kryjącym w sobie wielką tajemnicę, dobrym i prawym, który musi
dokonać dramatycznych wyborów. Ma też naturalne zdolności przywódcze. W drugim
sezonie twórcy zdecydowali się odbrązowić tego bohatera, pokazać rysy na jego
heroicznym wizerunku. Nie do końca im się to udało, ale bardziej niż scenariusz
obwiniam w tym przypadku Stevena Straita, który ewidentnie nie radzi sobie z
rolą. Jego gra jest sztywna, zupełnie pozbawiona emocji.
Nie mogę jednak nie
docenić faktu, że twórcy „The Expanse” starają się w miarę kolejnych odcinków
rozwijać bohaterów, pokazywać, jak się zmieniają pod wpływem wydarzeń, nadawać
im głębi.
Wspomniałam już o
stereotypowej załodze – mamy jeszcze dowcipnego pilota z Marsa Alexa (Cas
Ankar), tępego mięśniaka Amosa (Wes Chacham) i w końcu genialną inżynier Naomi
(Dominique Tipper). Z tej trójki Alexowi poświęcono najmniej miejsca, bo poza
tym, że zostawił na Marsie rodzinę, która sądzi, że nie żyje, nie dowiadujemy
się o nim wiele więcej. To jednak ostoja empatii wśród załogi, facet, który
zawsze mówi i robi to, co trzeba.
Naomi fantastycznie
rozwinęła się w samej końcówce drugiego sezonu, gdzie mogliśmy ją poznać z
nieco innej, heroicznej strony. Jednak wszystkich bije na głowę Amos, który
próbuje poradzić sobie z własną brutalnością i niekontrolowanymi wybuchami
gniewu. Stopniowo poznajemy kolejne fakty z tragicznej historii jego życia i
powoli zaczynamy rozumieć, kim on jest oraz dlaczego takim się stał.
Tymczasem na Ceres,
jednej ze stacji Pasa, policyjny detektyw Joe Miller (Thomas Jane) dostaje
prywatne zlecenie. Ma odszukać zaginioną córkę ziemskiego milionera – Julie Mao
(Florence Faivre). Ostatnia pewna informacja na jej temat jest taka, że
znajdowała się na pokładzie „Scopuli”, gdy ten opuszczał Ceres.
Miller to kolejna
wariacja na temat chandlerowskiego detektywa. Zawsze w kapeluszu, zmęczony
życiem i codziennymi sprawami, twardy i cyniczny, ale przy tym nie pozbawiony
poczucia humoru. Obstawiam, że Millera polubicie najszybciej (przynajmniej ja
tak miałam), bo jest to wątek bardzo dobrze zagrany. Obserwując jego pracę,
mamy okazję z bliska przyjrzeć się funkcjonowaniu stacji w Pasie, tamtejszym
warunkom życia i zachodzącym przemianom społecznym. Istnienie takich stacji
jest bardzo kruche. Ziemskie, naturalne ekosystemy mają wiele zabezpieczeń na
wypadek nieprzewidzianej katastrofy – jak klaruje nam jedna z postaci w drugim
sezonie – ale w tych sztucznych wystarczy jedno „bum” i stacja umrze, zanim się
obejrzysz. Ceres boryka się z brakiem wody pitnej i powietrza. Ziemia stosuje
odcięcie od nich jako formy nacisku na Pasiarzy. W stacji nic nie ma prawa się
zmarnować, nawet trupy są wykorzystywane dla potrzeb żyjących mieszkańców.
Trzeci wątek dotyczy
spraw wielkiej polityki. Skupia się on wokół postaci Chrisjen Avasarali
(Shohreh Aghdashloo), podsekretarz Narodów Zjednoczonych. Na pozór delikatna i
współczująca Chrisjen zasługuje na miano najbardziej bezwzględnego polityka
jakiego widzieliśmy ostatnio w serialach. Nie cofnie się przed niczym, by
osiągnąć swój cel, zgodnie z hasłem „Ziemia jest najważniejsza”. Aghdashloo
brawurowo zagrała swoją rolę i z przyjemnością śledziłam wielką politykę
rozgrywaną między Ziemią, Marsem i Pasem.
Patriotyzm jest zresztą
jednym z tematów kluczowych dla „The Expanse”. Z jednej strony mamy przecież
SPZ, przypominającą nacjonalistyczne organizacje z Europy. Z drugiej polityków
z Ziemi i Marsa, którzy robią to, co uważają dla swych planet za najlepsze. A
to niekoniecznie zgadza się z poglądami innych. Przykładem ilustrującym tezę
może być zachowanie Sadavira Errinwrighta (Shaw Doyle). Gdy wydaje się, że
przegrał wszystko, uznał swoje grzechy i chce odpokutować winy, udowadnia, że
Avasarala wyszkoliła go aż za dobrze.
Początek „The Expanse”
nie jest udany. Ekspozycja robi wrażenie dość chaotycznej, zorientowanie się w
mnogości wątków i odmienności świata przedstawionego zajmuje trochę czasu.
Radzę jednak przebrnąć przez te początkowe odcinki, bo potem będzie już tylko
lepiej. Serial śmiało łączy w sobie różne gatunki. W pierwszym sezonie
dominował dobrze skonstruowany wątek kryminalny z wstawkami przygodowymi, które
zapewniała nam ekipa Holdena. Rozgrywki polityczne z udziałem Avasarali były
mniej znaczące. W drugim „The Expanse” skręcił zdecydowanie w stronę
pokazywania wielkiej polityki i węszenia rządowych spisków. I wyszło to bardzo
dobrze.
„The Expanse” sporo
miejsca poświęca też temu, co dla mnie jest solą gatunku science fiction –
zetknięciu ludzkości z nieznanym i niezrozumiałym. Dzięki fantastycznemu
sztafażowi można z większą ostrością ukazać prawdy o ludzkiej naturze, które
nie zawsze są pokrzepiające. Co bowiem człowiek robi z protomolekułą?
Oczywiście, nie zastanawia się na tym, czy warto igrać z nieznanym, ale po
pierwsze – musi ją zagarnąć dla siebie i nie pozwolić, by dostali ją w swoje
łapy inni, a po drugie – wykorzystuje ją do stworzenia broni. Konsekwencjami
igrania z nieznanym oczywiście nikt nie zdaje się zbytnio przejmować.
Serial dorzuca także
swoją cegiełkę w temacie tolerancji. Choć narody na Ziemi się zjednoczyły i
podziały rasowe czy religijne nie odgrywają już większej roli, zastąpiły je
inne. Między mieszkańcami Ziemi, Marsa i Pasiarzami istnieje ostra niechęć. Niewiele
wiedzą o sobie, posługują się stereotypami. Bo mimo rozwoju technologii w
ludzkiej naturze leży strach przed obcym. Jaki to paradoks – ludzkość rzuca się
łakomie na obcą technologię, a patrzy wilkiem na człowieka z innej planety. No
cóż, homo sapiens są skomplikowanymi
istotami.
Pod względem wizualnym
„The Expanse” wypada dobrze. W produkcję wpompowano niemałe pieniądze i to
widać. Twórcy zatrudniają też naukowych konsultantów, którzy dbają o to, by
serial nie zaprzeczał prawom fizyki. Oczywiście, czasem nie da się tego
uniknąć, ale generalnie ludzie, którzy znają się na rzeczy, wypowiadają się o nim
pochlebnie.
Nie jest jednak tak, że
wszystko, co widzimy na ekranie, wygenerowano za pomocą komputerów. Statki czy
wnętrza stacji pieczołowicie stworzono w studiach. I tę troskę o szczegóły
widać na ekranie.
Jeżeli wciąż zadajecie
sobie pytanie, czy warto oglądać „The Expanse” to chyba nie przeczytaliście
powyższej recenzji. Tak dobrego serialu science fiction nie było w telewizji od
dawna. Póki co czekam na trzeci sezon. Na szczęście powstanie, gdyż wyniki
oglądalności nie są najlepsze. A zatem wiecie, co macie robić, by to zmienić.
To jest jeden z tych seriali, któremu trzeba dać szansę do czwartego odcinka. Dalej jest tylko lepiej. Tych kilkadziesiąt minut potrzeba, by przyzwyczaić się do bohaterów. Jamesa "maślany wzrok" Holdena, Alexa, świetnego pilota, któremu wcześniej nie dano szansy polatać na prawilnych statkach kosmicznych, Amosa, który jest honorowym, postępujący "jak trzeba" zabijaką, bystrej "naprawię wszystko" Naomi, MIllera klasycznego noirowego detektywa. Jednak moją faworytą jest Avasarala, twarda, wpływowa kobieta, polityk w wieku niemal emerytalnym, po której widać, że zdobyła główną nagrodę na loterii genetycznej, za którą w czasach jej młodości, każdy heteroseksualny i ceniący intelekt mężczyzna, dałby się pokroić na plasterki. To, co wzbudza moją sympatię, to fakt, że jest ona bardzo ludzka jak na polityka, jest jak każdy z nas. Klnie, kiedy ją coś wkurwia, jest niecierpliwa, dba o swoją dupę, jednocześnie troszczy się o więcej niż czubek własnego nosa. Tym, co jeszcze urzekło mnie, zarówno w powieści, jak i w serialu, jest szacunek autora do fizyki niutonowskiej i ludzkich ograniczeń. Wizja przyszłości przedstawiona w serii jest moim zdaniem najbliższa przyszłości, jaką czeka ludzkość, o ile ta nie doprowadzi do samozagłady. Świetny jest też wątek nawiązania kontraktu z obcą cywilizacją i chęć wykorzystania nieznanej substancji jako broni, która przesądziłaby o dominacji w układzie słonecznym. Serial polecam tym,którzy interesują się futurologią, jednocześnie odradzam tym, którzy lubią laserowe piuuu-wiuuu, i patyki ze świetlnymi klingami.
OdpowiedzUsuń"The Expanse" jak najbardziej polecam, ale świetlne miecze też bardzo lubię ;) Z tym, że "Gwiezdne wojny" bardziej skręcają ku sztafażowi baśniowo-mitycznemu.
Usuń