Okienko – Marzec 2018
Marzec minął, czas na podsumowanie.
Tym razem będzie o książkach, serialach i filmach. Tak, gorączka oscarowa
podziałała nawet na mnie i zaczęłam nadrabiać zaległości.
Na Instagramie w marcu rządziło
zdjęcie „Króla” Szczepana Twardocha, więc jemu przypada zaszczyt bycia ikonką
marcowego okienka.
Książkowo:
W marcu przeczytałam sześć książek.
1. William Golding "Władca much"
2. Agnieszka Hałas "Dwie karty"
3. Donna Tartt "Szczygieł"
4. Laini Taylor „Marzyciel”
Piękna, baśniowa opowieść, której
bohaterem jest Lazlo, pragnący odkryć prawdę o zaginionym, mitycznym mieście. To
powieść, która pod fantastyczną otoczką opowiada o sprawach naprawdę trudnych i
spustoszeniach, jakie w ludziach rodzi wojna i przemoc.
Ponadto „Marzyciel” jest historią o
człowieku, który kochał książki, a kto z nas, czytających, nie uwielbia takich
bohaterów?
Bardzo dobre Young Adult, które jednak rozczarowało zakończeniem. Laini
Taylor kupiła mnie opowiadaną historią, tak bogatą, wypełnioną mitami i legendami,
że wydawało mi się możliwym wyjście poza schematy gatunku. Dlatego jestem zła, bo „Marzyciel”
rozbudził mój apetyt na więcej. Mimo wszystko polecam.
5 – 6. Martyna Raduchowska „Szamanka od umarlaków” i „Demon luster”
Polska
fantastyka w lżejszym wydaniu, choć może trochę dziwnie to brzmi, zważywszy, że
w grę wchodzą paskudne, demoniczne siły. Jak się jednak okazuje, i tak może być
zabawnie. Ida Brzezińska, tytułowa szamanka od umarlaków, musi poradzić sobie
nie tylko z Pechem, który przyczepił się do niej niczym przysłowiowy rzep do
psiego ogona, ale i prześladującą ją harpią, która co i rusz staje w płomieniach,
zrzędliwą ciotką Teklą oraz rodzicami, którzy nie przyjmują do wiadomości, że
córka nie odziedziczyła po nich magicznego talentu. Niezły galimatias,
zwłaszcza że do gry włączył się też WON i mieszkający w lustrach Kusiciel.
Lekkie,
rozrywkowe fantasy, które przeczytałam jednym tchem.
Wybierając najlepszą książkę marca,
muszę wspomnieć o dwóch. Pierwsza to klasyka – „Władca much” Williama Goldinga. Jeżeli
ktoś jeszcze nie czytał, niech koniecznie nadrobi. Króciutka powieść kryjąca w
sobie mnóstwo sensów. Wstyd nie znać.
Druga to moje pierwsze spotkanie z
uniwersum Zmroczy czyli „Dwie karty” Agnieszki Hałas. Za takie tworzenie
światów kocham literaturę fantasy. Jest
też intrygujący i niejednoznaczny bohater, który skrywa mnóstwo tajemnic. No i
oczywiście to dopiero początek cyklu, więc będę miała co czytać. A nie lubię
rozstawać się zbyt szybko z ciekawymi światami.
Serialowo:
1. "McMafia"
2. "W pułapce"
3. „Sztorm stulecia”
Miniserial
na podstawie scenariusza Stephena Kinga. Mała wyspa przygotowuję się na
nadejście potężnego sztormu i śnieżycy. Jednak to nie pogoda okaże się
największym wrogiem mieszkańców. Tuż przed burzą w miasteczku zjawia się Andre
Linoge. Tajemniczy mężczyzna aresztowany za zabójstwo staruszki powtarza z
uporem maniaka, że odejdzie, jeśli tylko dostanie to, czego chce.
„Sztorm stulecia” nakręcono w 1999
r., ale wciąż ogląda się go wyśmienicie. Mamy tu typową dla Kinga scenerię –
czyli małe, amerykańskie miasteczko, w którym dochodzi do rzeczy
nadprzyrodzonych. A to wywleka na światło dzienne
mniejsze i większe grzeszki mieszkańców. Śnieżyca odcina wyspę od świata, atmosfera
zagubienia i beznadziei gęstnieje z minuty na minutę. Narasta strach, a
znakomity Colm Feore jako Linoge nie musi nic robić. Wystarczy, że siedzi i patrzy,
a ciarki chodzą po plecach. Klimat końcówki, gdy mieszkańcy wyspy rozwiązują
problem, jest niesamowita. Niby nie dzieje się wiele, ale emocje rozsadzają
ekran. Gorąco polecam.
4. „Kamienie śmierci” („Dolmen”)
Jak mnie
już wzięło na odświeżanie staroci, to obejrzałam raz jeszcze ten francuski
miniserial, który też ma już swoje lata, bo nakręcono go w 2005 roku. Oglądałam
go dawno temu i bardzo mi się podobał, więc byłam ciekawa, jak wypadnie
powtórka po latach.
Marie
Kermeur wraca na rodzinną wyspę, by tam wziąć ślub. Jej powrót jest początkiem
serii tragicznych i tajemniczych zdarzeń. Brat Marie zostaje zamordowany, a
menhir na wzgórzu spływa jego krwią. To dopiero początek serii zabójstw.
Muszę
przyznać, że świetnie się bawiłam przy oglądaniu „Kamieni śmierci” z których
nie pamiętałam zbyt wiele, prócz tego, kto był mordercą. Celtyckie nawiązania, stare legendy, krwawe tajemnice z przeszłości…
Takie klimaty zawsze do mnie przemawiały i to się nie zmieniło. Z tą
różnicą, że teraz widzę więcej głupotek scenariuszowych i zastanawiam się, czy
naprawdę nie było lepszej aktorki do roli Marie niż Ingrid Chauvin?
Ale i
tak zachęcam do obejrzenia.
Z
obejrzanych w marcu seriali najbardziej polecam islandzki hit „W pułapce”.
Zachwyca się nim cała Europa i wy też powinniście.
Filmowo:
1. „Kształt
wody” („The Shape of Water”)
Wszędzie
głośno o najnowszym filmie Guillermo del Toro więc i ja postanowiłam obejrzeć,
zwłaszcza że lubię specyficzny styl reżysera. Nawet dość mocno krytykowany
„Crimson Peak” mi się podobał. Ale o „Kształcie wody” nie mogę tego powiedzieć.
Jestem najzwyczajniej w świecie rozczarowana.
Dziwaczna historia miłosna w ogóle
mnie nie przekonała, a w połowie seansu byłam już tak znudzona, że najchętniej
poszłabym do domu. Ten film jest idealnie skrojony pod
Oscara i nade wszystko stawia poprawność polityczną. Cierpi na tym logika.
Ale
zdjęcia bardzo ładne.
2. „Jestem najlepsza. Ja, Tonya” („I,
Tonya”)
Film
przypomina jedną z najsłynniejszych afer w świecie sportu. Łyżwiarka Nancy
Karrigan została zaatakowana i uderzona metalowym prętem w kolano, co mogło ją
wyeliminować z udziału w igrzyskach. Szybko wyszło na jaw, że za atakiem stoi
były mąż jej rywalki, Tonyi Harding.
Film nie daje odpowiedzi na pytanie,
co tak naprawdę się stało. Część ujęć jest stylizowana na reportaż, w którym
bohaterowie wspominają wydarzenia sprzed lat. Ich
wersje się wykluczają, a widz szybko zdaje sobie sprawę, że Tonyi nie można
ufać.
To także opowieść o tej gorszej
Ameryce, o ludziach bez perspektyw, wykształcenia i ogłady.
Łyżwiarstwo figurowe to specyficzny sport, a mimo że Tonya była świetna w tym,
co robiła, ani wyglądem, ani doborem muzyki nie pasowała do oczekiwań sędziów.
Nikogo nie obchodziło, że kostiumy musi szyć sobie sama, gdyż nie stać jej na
ich zakup.
Film
jest świetnie nakręcony, wszystkie sceny na lodowej tafli wypadają dobrze, ba,
bardzo dobrze, gdy kamera kręci się wokół bohaterki wykonującej piruety na
lodzie.
Margot
Robbie w roli tytułowej jest świetna, ale show skradła jej Allison Janney jako
bezwzględna matka łyżwiarki, która zmuszała córkę do treningów i znęcała się
nad nią fizycznie i psychicznie.
„Jestem najlepsza. Ja, Tonya” jest
czymś więcej niż zwykłą biografią sportowca. To opowieść o wykluczeniu i
odwiecznej walce klas. No i prawdzie, która zależy tylko i wyłącznie od punktu
widzenia.
Gratuluję :) ja też przeczytałam 6, a najbardziej przypadła mi do gustu "Dziewczyny chcą się zabawić" :)
OdpowiedzUsuńDzięki :) Sześć książek w miesiącu to bardzo dobry wynik - przynajmniej dla mnie :)
Usuń