Człowiek, świadomość i obcy – Peter Watts „Ognisty Deszcz” (recenzja)

13 lutego 2082 roku sześćdziesiąt dwa tysiące sond nieznanego pochodzenia spłonęło w ziemskiej atmosferze. Nie ma wątpliwości – ktoś zrobił bardzo dokładne zdjęcie całej Błękitnej Planecie. Owo zjawisko nazwano Ognistym Deszczem i wzbudziło ono ogromne zaniepokojenie, tym większe, że potem nie zdarzyło się nic, co mogłoby wskazywać na tożsamość fotografów. Jednak w kosmosie dzieje się coś dziwnego. Ziemia wysyła do zbadania sprawy dwa statki – Tezeusza i Koronę cierniową. Załoga tego pierwszego to góra ludzkości, jednostki tak zmienione i podrasowane, że nazwanie ich ludźmi każe się zastanowić nad istotą człowieczeństwa. Głównym bohaterem powieści jest Siri Keeton, syntetyk. Po operacji mózgu, którą przeszedł w dzieciństwie, stracił uczucia, ale zyskał szczególną zdolność rozpoznawania ich u innych, czytania wzorców zachowań. Ma obserwować nie tylko potencjalnych obcych, ale przede wszystkim załogę. Na czele wyprawy stoją Kapitan (Sztuczna Inteligencja) i Sarasti – wampir, przedstawiciel wymarłej rasy, którą ludzie przywrócili do życia, drapieżnik o oszałamiającej inteligencji. Towarzyszą mu: Susan James czyli Banda (cztery osobowości w jednym człowieku), Amanda Bates odpowiadająca za bezpieczeństwo wyprawy oraz Isaac Szpindel, naukowiec o podrasowanej inteligencji.

Ognisty deszcz Petera Wattsa zawiera dwie jego powieści: Ślepowidzenie i Echopraksję. Ta druga stanowi swoisty odprysk pierwszej, choć nie jest kontynuacją w klasycznym rozumieniu tego słowa. Owszem, Watts ponownie sięga po motyw Pierwszego Kontaktu i załogi statku wyruszającej na spotkanie z nieznanym, ale Ślepowidzenie zajmuje się przede wszystkim problemem świadomości, a Echopraksja związków między nauką i wiarą. Watts traktuje bowiem obcych podobnie jak Lem w Solaris – są mu niezbędni do tego, by opowiedzieć coś o nas samych. Stanowią świetny kontrast do realizacji pewnych idei, które dzięki temu można pokazać z pełną ostrością.

Tytułowe Ślepowidzenie to zaburzenie polegające na tym, że człowiek podświadomie dostrzega pewien bodziec, potrafi go opisać, ale jego świadomość tego nie rejestruje. Nieprzypadkowo statek obcych nosi nazwę Rorschach, co jest związane z tzw. Testem Rorschacha, który za pomocą atramentowych plam wykrywa nie uświadamiane cechy ludzkiej psychiki. Rorscharch i wężydła są takim właśnie testem dla załogi Tezeusza. I choć wydaje im się, że oni badają obcych, sami stają się obiektem obserwacji. Wężydła reprezentują istoty inteligentne, ale nie świadome, co jest punktem wyjścia dla kluczowych dla książki rozważań o tym, czym jest świadomość, a przede wszystkim, czy jest nam potrzebna.

Tyle narkotycznych snów, tyle teorii, eksperymentów i modeli próbujących wyjaśnić, czym jest świadomość; żaden nie tłumaczy, po co jest. Bo nie potrzeba. To oczywiste: świadomość czyni nas tym, czym jesteśmy. Pozwala nam dostrzegać piękno i brzydotę. Unosi do wzniosłego królestwa duchowości. Prawda, paru outsiderów – Dawkins, Keogh, czasem pisarz-dyletant, ledwo osiągający status zapoznanego – zastanawiało się nad tym przez chwilę: dlaczego nie białkowe komputery i nic więcej? Czemu systemy nieświadome miałyby być z natury rzeczy gorsze? Ich głos jednak nigdy nie wybił się ponad tłum. Wartość naszej tożsamości była zbyt trywialnie ewidentna, by w ogóle próbować ją na poważnie kwestionować (Ślepowidzenie, s. 306).

Niezmiernie ciekawą rzeczą u Wattsa jest wizja ludzkości, która niewiele ma wspólnego z obecnym światem. Znikły niemal wszystkie relacje międzyludzkie, związki, a mózg można dowolnie przeprogramowywać, dodawać/odejmować zbędne cechy czy wspomnienia. Zwykli ludzie, nie zmodyfikowani, są w takim świecie zbędni. A gdy już zaczną się modyfikować, muszą to robić stale, by nadążyć za wciąż zmieniającym się światem.

No tak, nikt mnie nie zmuszał. Mogłem po prostu pozwolić im wyciąć mózg i wysłać do Nieba, prawda? Taki mamy wybór. Możemy być całkiem zbędni albo próbować konkurować z wampirami, konstruktami i AI. Może ty mi powiesz, jak to robić, nie zmieniając się w… cudaka (Ślepowidzenie, s. 245-246).

Niebo to kolejny z ciekawych pomysłów Wattsa. Ludzie nie radzący sobie ze światem, przenoszą swoją świadomość do wirtualnej przestrzeni. Ich mózgi funkcjonują, ciała już nie, a do tego część mózgów jest wykorzystywana przez Niebo do własnych celów. Jednak tym co najbardziej zapadło mi w pamięć to pomysł na wampiry. To gatunek o wiele potężniejszy od człowieka, wymarł jednak na skutek tzw. Skazy Krzyżowej. Wampiry dostawały konwulsji na widok kątów prostych. Nawet ramy okienne były dla nich zabójcze. Ludzie wskrzesili je i kontrolują przy pomocy leków.

Echopraksja rozgrywa się w tym samym świecie. Narratorem jest jednak tym razem postać znacznie bliższa czytelnikowi, bo Daniel Brüks, żywa skamielina, który opiera się ulepszeniom stosowanym przez innych ludzi. Dużą rolę odgrywa Zakon Dwuizbowców – jego członkowie tworzą zbiorowy umysł na podobieństwo roju. Stawiają jednak na wiarę, nie na naukę. W transie potrafią dokonywać niezwykłych odkryć. Watts w nietypowy sposób opisuje relacje między wiarą a nauką. Zazwyczaj postrzega się je jako antagonistów, w tym przypadku nauka jest to także wiara, która pomaga wznieść się ludzkości na nieosiągalne dotąd wyżyny. Oczywiście, wiąże się to ze znacznymi kosztami. Daniel nie jest w stanie myśleć o Dwuizbowcach jako o ludziach, nawet podgatunku, są bowiem czymś kompletnie innym.

Okazja zerknięcia na ślady obcej inteligencji – cokolwiek znaczy „obcy” w świecie, gdzie członkowie własnego gatunku sczepiają się w umysły zbiorowe, albo wskrzeszają z plejstocenu własne najgorsze koszmary, żeby kręciły giełdą (Echopraksja, s. 523).

Mocno w powieści wybrzmiewa też przekonanie, że ludzkość sama zgotuje sobie koniec i niekoniecznie potrzebuje do tego pomocy kosmitów. Współcześni ludzie dla bohatera Echopraksji są równie obcy. Kluczem do odczytania powieści jest zagadnienie wolnej woli. Tytułowa echopraksja to zjawisko polegające na automatycznym powtarzaniu ruchów innych osób. Finał jest zapowiedzią wielkiej przemiany, ludzkość odchodzi w zapomnienie.

Proza Wattsa to hard science fiction, z niezmiernie ciekawymi koncepcjami i pomysłami mocno osadzonymi w osiągnięciach współczesnej nauki. Autor potrafi zaskoczyć nietypowym spojrzeniem na pewne zagadnienia i dać tak wyeksploatowanym w popkulturze postaciom jak wampiry całkiem nowe życie. Nie jest to łatwa, rozrywkowa proza i wymaga od czytelnika nieco więcej. Moim zdaniem warto. 

Książka przeczytana w ramach akcji czytelniczej #TRYSCIFI – szczegóły w zakładce Wyzwania.


Autor: Peter Watts

Tytuł: Ognisty deszcz (Ślepowidzenie, Echopraksja)

Tłumaczenie: Wojciech M. Próchniewicz

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 792

Data wydania: 2020


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tylko marzyciele mogą uratować światy – Laini Taylor „Muza Koszmarów”

Królowa zrodzona z rycerskich marzeń – Feliks W. Kres „Pani Dobrego Znaku” (recenzja)

Z bezmiaru eonów wypełzają – „Koszmary” H. P. Lovecraft, Hazel Heald

Tylko metal ocali świat – Grady Hendrix „Sprzedaliśmy dusze” („We Sold Our Souls ”)

Los jest nieubłagany – Bernard Cornwell „Excalibur”