Droga donikąd – „Saga wikingów”
Obejrzenie „Sagi wikingów” miało dla
mnie jedną, niebagatelną zaletę – uświadomiło mi raz jeszcze, coś, co przecież
niby dobrze wiem, ale jednak często zapominam - jak trudną sztuką jest nakręcenie
dobrego filmu. A przynajmniej takiego, który da się oglądać bez zgrzytania
zębami.
Twórcy „Sagi wikingów”
postanowili wykorzystać popularność średniowiecznych skandynawskich wojowników
(i serialu „Wikingowie”, rzecz jasna). Wymyślili prosty koncept: grupa
zbłąkanych wojowników, w dodatku banitów (nie poddali się władzy Haralda
Pięknowłosego, ale to rzecz bez większego znaczenia dla samego filmu, gdzie
historia jest mało ważna. Liczy się to, że bohaterowie są wyrzutkami i nasza
romantyczna natura każe nam ich polubić) trafia na nieznany ląd. Mają szczęście
- biorą w niewolę piękną pannę, która okazuje się córką miejscowego króla. Okup
wzięty za dziewczynę ma być ich szansą na lepsze życie.
Ha, jak tak to piszę, to
nawet nie brzmi źle. Ot, prosta przygodówka. Tyle, że „Saga wikingów” od
pierwszych chwil rozczarowuje nielogicznością i rozwiązaniami deus ex machina.
A smaczków, które wprawiły mnie w osłupienie, jest naprawdę dużo. Po pierwsze,
kilku wikingów pokonuje cały oddział wojska. Po drugie, te zakręcające w
powietrzu strzały. Po trzecie, ludzie biegnący szybciej niż konie. Po czwarte,
porażająca scena, gdy główny bohater, Asbjorn, po walce ze swym antagonistą,
cierpiącym przez cały film na szczękościsk, tonie w ruchomych piaskach. A
trzeba wam wiedzieć, że Asbjorn, mimo że to taki Thor dla ubogich, to jednak
kawał chłopa. I oto na ratunek zjawia się eteryczna księżniczka. I dosłownie w
sekundzie wyciąga tonącego Asbjorna. Bez wysiłku. A jeszcze lepsze jest to, że
po chwili z ruchomych piasków wyskakuje też pokonany wróg. A takich kwiatków
jest w tym filmie mnóstwo. Absurdalną postacią jest samotny mnich, który jeżeli
widział klasztor, to tylko ten w Shaolin.
Film jest zadziwiającym
połączeniem „Wikingów” z „Władcą pierścieni”. Tak, tak, jego największą zaletą
są plenerowe ujęcia. Krajobrazy w tym filmie spisują się bez zarzutu. Niestety,
tylko one. Może i był tam jakiś głębszy pomysł, coś tam kombinowano z szarą
kolorystyką, przeważającą w całym filmie, ale pozostało to
niewykorzystane.
Nieustanna ucieczka bohaterów
przez niemal cały film budziła u mnie tylko znudzenie. A poczynania tych złych Wilczego
Stada (to nasi, z Karpat są) pusty śmiech. Zabierają się do łapania wikingów z
uporem godnym lepszej sprawy. I niech ktoś mi wytłumaczy, dlaczego zamiast
zabijać księżniczkę, jeden z braciszków nie wpadł na pomysł, by ożenić się z
nią i w ten sposób ocalić swoje wpływy w królestwie?
A wszystko to okraszone
pseudomądrościami, które w zamyśle miały chyba brzmieć, jak rady Odyna z
„Pieśni najwyższego”, a wypadają co najmniej bez sensu. I to niepokojące wilcze
wycie wikingów przed atakiem. Jeżeli to mieli być berserkir, to współczuję.
Zamiast strachu wzbudzają uśmiech politowania.
Rada lepsza niż w tym filmie - omijać z daleka, powiadam wam.
Komentarze
Prześlij komentarz