W szponach krwiożerczej rośliny – Scott Smith „Ruiny” (recenzja)

 

Czwórka przyjaciół spędza wakacje w Meksyku. Przed nimi czas ważnych życiowych decyzji, ale na razie oddają się beztroskiej zabawie. Zawierają też nowe znajomości, z Niemcem Mathiasem oraz grupką Greków. Pewnego dnia w szóstkę wyruszają w głąb meksykańskiej dżungli. Ich celem jest odnalezienie brata Mathiasa, który pojechał na stanowisko archeologiczne. Dzięki zostawionej przez niego mapie znajdują wzgórze porośnięte tajemniczą winoroślą. Szybko okazuje się, że jest ono śmiertelną pułapką. Majowie nie pozwolą im go opuścić, podobnie jak archeologom, którzy przybyli tu wcześniej.

Ruiny Scotta Smitha oparte są dość prostej fabule, ale czyta się je z niesłabnącym zainteresowaniem. Autorowi udało się oddać klimat narastającego napięcia, niepokoju, klaustrofobicznego zamknięcia. Początkowo dominuje beztroska, ale szybko pojawiają się ostrzeżenia ignorowane przez młodych bohaterów, którzy w dużej mierze przez własną lekkomyślność wpadają w sam środek koszmaru. Zresztą będą potem oskarżać się nawzajem, próbując zrzucić z siebie ciężar poczucia winy.

No właśnie, bohaterowie. Smithowi udało się wykreować wyraziste postacie, z jasnymi motywacjami, które na swój sposób próbują poradzić sobie z tym, co ich otacza, a czego ludzki umysł nie jest w stanie pojąć. Jedni będą w ciągłym ruchu, podejmując kolejne próby ocalenia, inni niemal do końca wypierają rzeczywistość i żyją złudnymi nadziejami, a gdy ktoś próbuje im je odebrać, reagują agresją. Bohaterowie Ruin są bardzo ludzcy. Mają swoje wady i nie przechodzą przemiany w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie, czasem zachowują się bezmyślnie, żeby nie napisać głupio, ale to dodaje im wiarygodności. Postępują tak, jakby wciąż nie rozumieli niebezpieczeństwa w jakim się znaleźli i to wszystko było grą, która musi skończyć się dobrze. Jest w nich bezmyślność, ruszają przecież w upalną dżunglę bez żadnego planu powrotu, bez zapasów, bez znajomości języka. W jakiś upiorny sposób winorośl wymierzy im karę za te wszystkie uchybienia.

Jednak to wszystko tak dalece wykraczało poza niezmienne w jej przekonaniu prawa natury, poza to, do czego wedle jej wiedzy jest zdolna roślina, że nie potrafiła tego zaakceptować. Wydarzyły się dziwne rzeczy – okropne rzeczy – które widziała na własne oczy, a jednak nadal w nie wątpiła. Patrząc teraz na winorośl splątanym gąszczem porastającą wzgórze, na ciemnozielone liście i krwawoczerwone kwiaty, nie mogła wykrzesać z siebie strachu. Bała się Majów z łukami i karabinami, bała się głodu i pragnienia. Ale winorośl pozostała dla niej tylko rośliną i nie budziła w niej takiego lęku, jak powinna (s. 185).

Na ludziach i ich postępowaniu wobec śmiertelnego zagrożenia skupia się uwaga Smitha. Krwiożercza roślina, którą nazywają winoroślą, rzecz jasna winoroślą nie jest i wraz z kolejnymi stronami ukazuje coraz to nowe zdolności, co prowadzi do niepokojącego wniosku, że być może owa roślina nie tylko potrafi zabijać, ale także myśleć. Jest bowiem w jej postępowaniu jakaś potworna metodyczność, działa w taki sposób, by dostarczać sobie kolejnych porcji pożywienia, a ludzi doprowadzać do szaleństwa, gdy już osłabnie ich wola.

Wyjątkowym tłem horroru jest upalna, meksykańska dżungla, w której znajdują się ruiny wspaniałej niegdyś cywilizacji Majów. Ich potomkowie w milczeniu i bez większych emocji będą przyglądać się, jak dawni kolonizatorzy giną jeden po drugim zwabieni złudnym pięknem okrytego kwiatami wzgórza. Nie doszukiwałabym się w tym jakiejś dziejowej sprawiedliwości, raczej przekonania, że zepchnięci na margines Majowie zachowali wiedzę i instynkt, które rzekomo wyższe cywilizacje straciły. Bohaterowie przez długi czas nie wiedzą, co się dzieje na wzgórzu, nie potrafią odczytać znaków, nie rozumieją dlaczego omijają je zwierzęta. Potrafią ignorować to, co widzą, ponieważ nie pasuje do ich wizji świata. Jednak przymykanie oczu nie pomoże.

Ruiny pochłonęłam bardzo szybko. To niby prosta historia, ale ma ten tak pożądany w nadnaturalnych horrorach niepokojący, klaustrofobiczny klimat i dobrze napisanych bohaterów, którzy stają przed zagrożeniem, jakiego ich umysły nie są w stanie zaakceptować. 

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Vesper.

Autor: Scott Smith

Tytuł: Ruiny

Tytuł oryginalny: Ruins

Tłumaczenie: Danuta Górska

Wydawnictwo: Vesper  

Liczba stron: 395

Data wydania: 2022

Komentarze

  1. Lubię czytać horrory, więc zostawię sobie ten tytuł na długie jesienne wieczory.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię horrory, więc zostawiam go sobie na jesienne długie wieczory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetny pomysł, ta książka nadaje się idealnie na jesienny wieczór :)

      Usuń
  3. Mam tę książkę, jeszcze w starym wydaniu, ale jakoś nie wzięłam się dotąd za lekturę. Twoja recenzja brzmi na tyle zachęcająco, że postaram się to zmieniać w najbliższym czasie. Podoba mi się kreacja bohaterów i to, że różnie reagują i miotają się w obliczu zagrożenia. Upalna pogoda i dżungla też wydają się ciekawą scenerią do horroru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że i tobie się spodoba. To bardzo klimatyczny horror, który czyta się błyskawcznie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zagłada domu Sharpe’ów – „Crimson Peak. Wzgórze krwi”

Kosmos już nigdy nie będzie taki sam – „The Expanse”

Pożegnanie z braćmi Winchester – recenzja 15 sezonu „Supernatural”

Raj zepsuty – Stanisław Lem „Eden”

Mrok w szarym człowieku – „Upadek” („The Fall”)