„W sercu oceanu” („El corazón del océano”)
„W sercu oceanu” to
kolejna produkcja hiszpańskiej stacji Antena 3, miniserial kostiumowy, nakręcony
na podstawie powieści Elviry Menéndez pod tym samym tytułem. W oryginale serial
składał się z sześciu odcinków trwających ponad godzinę, w polskiej wersji
wyświetlanej przez TVP 1 rozbito je na dziesięć krótszych.
Główny bohater serialu, chłopski
syn Alonso (Álvaro Cervantes), zabija młodszego z synów hrabiego Raña.
Oczywiście, nikt nie zamierza stawiać go za to przed sądem. Szlachcice sami
wymierzają sprawiedliwość. Jeżeli Alonso chce przeżyć, musi brać nogi za pas.
A nadarza się ku temu
świetna okazja, gdyż z Sewilli wypływa właśnie wyprawa do Nowego Świata. Jej
głównym celem jest dostarczenie 80 młodych, szlacheckich panien do Asuncion.
Mają tam poślubić hiszpańskich kolonizatorów i w ten sposób zapobiec mieszaniu
się ras. Na czele wyprawy staje Mencia de Calderón (Ingrid Rubio). Przy jej
boku znajduje się m. in. śliczna i rozmiłowana w książkach Ana de Rojas (Clara
Lago). Wyprawa składa się z trzech statków. Panny pod opieką Mencii płyną na
statku dowodzonym przez kapitana Juana de Salazara (Hugo Silva). Potężna burza
rozdziela okręty, a to dopiero początek problemów na drodze do Asuncion.
W narracji spotykamy
wiele elementów zaczerpniętych z klasycznej opowieści spod znaku płaszcza i
szpady. Jest walka w obronie honoru damy, młodzieniec pakujący się w kłopoty, a
wreszcie czarny charakter żądny zemsty, który dopadnie wroga nawet na końcu
świata. No i nie można zapomnieć o wątku miłości, która potrafi pokonać
wszystkie przeszkody, w tym także nierówność klasową.
Są też typowe elementy
przygodowe, ekscytacja z poznawania nieznanych krain i ich mieszkańców,
niebezpieczeństwa z tym związane, a także walki z piratami.
Jednak proza Elviry
Menéndez oparta jest na faktach historycznych i to widać w serialu, który wyróżnia
się dość realnym podejściem do tematu. Droga do nowego świata nie jest cudownym
odkrywaniem nieznanych lądów, to raczej pasmo udręk. Wyprawę dotykają wszystkie
możliwe nieszczęścia: sztormy, utrata niezbędnych do nawigacji przyrządów,
napaść piratów, bark żywności i wody, choroby dziesiątkujące załogę, ataki
tubylców, a wreszcie zagrożenia wynikające z rywalizacji kolonialnych mocarstw.
Serial nie waha się
pokazać bohaterek pozbawionych zębów w wyniku szkorbutu i szlachetnie
urodzonych panien próbujących pozbyć się wszy. I chwała mu za to, bo wszytko
dzięki temu nabiera realności. Bohaterki nie są piękne i starannie ubrane
niezależnie od okoliczności. Wręcz przeciwnie bywają rozczochrane i chodzą po
dżungli skąpo odziane. A kucharz bez mrugnięcia okiem wrzuca robaki do obiadu.
„W sercu oceanu” nie ucieka od ważnych
problemów społecznych. Piętnuje nierówność społeczną i niewolnictwo. Próbuje
także przekazać sposób myślenia, który jest nam zupełnie obcy. I możemy tylko
westchnąć z politowaniem, gdy Mencia de Calderon bulwersuje się, że
Portugalczycy niewolą Indian, ale podobnych obiekcji nie ma w stosunku do
Murzynów.
W serialu pobrzmiewają
także nutki feminizmu. Bo to przecież opowieść o handlu młodymi dziewczynami,
które ruszają za morze, by wyjść za mąż za kolonizatorów. Wiele nam to mówi o
pozycji kobiet w tamtych czasach.
Jednak moim ulubieńcem
jest Ferran Vilajosana jako Pelayo, przyjaciel Alonsa. Trochę szalony,
poruszający się jak po lekkich wspomagaczach, złodziejaszek i drobny oszust.
Wprowadza do akcji sporo elementów humorystycznych. Przyjrzyjcie się, jak sprytnie
podnosi z ziemi naszyjnik ;)
„W sercu oceanu”
obejrzałam z zainteresowaniem. Trochę inne spojrzenie na miniserial kostiumowy
niż w angielskich produkcjach, które oglądam najczęściej. Wielka miłość,
przygoda, a wszystko to doprawione dużą dozą realizmu. Nic, tylko oglądać.
Komentarze
Prześlij komentarz