„Jonathan Strange i pan Norrell” raz jeszcze – tym razem w wersji BBC
Zaraz po przeczytaniu książki
„Jonathan Strange i pan Norrell” Susanny Clarke, która mnie oczarowała,
postanowiłam obejrzeć serial BBC nakręcony na jej podstawie. Powstał w 2015 r. i
liczy siedem odcinków. Oj, zdecydowanie za mało!
Nie
będę streszczać Wam fabuły, bo pisałam o tym we wpisie dotyczącym książki. Czy
ktoś jeszcze nie wie, że rzecz jest o dwóch, diametralnie różniących się od
siebie magach – panie Norrellu, który jest samotnikiem i bibliofilem oraz roztrzepanym
Jonathanie Strange’u, który czarodziejem został praktycznie przez przypadek – a
całość rozgrywa się w czasie wojen napoleońskich? No to już wie.
Serial
BBC jest świetną ekranizacją powieści Susanny Clarke. Oczywiście, dokonano
pewnych zmian, podmian i skrótów, by dopasować fabułę książki do małego ekranu,
ale zachowano to, co najważniejsze – ducha oryginału. Ja, jako fanka (świeżo
upieczona) powieści uważam, że te wszystkie zmiany nie burzą książkowej wizji,
a to najważniejsze.
Jacy
będą serialowi Strange i Norrell? – to było moje najważniejsze pytanie. Ich
relacje są siłą napędową książki i nie inaczej jest w serialu. Na małym ekranie
położono na tę kwestię nawet większy nacisk, gdyż w książce musieliśmy trochę poczekać
na pojawienie się drugiego maga, a w serialu od samego początku ich losy się
przeplatają.
Eddie Marsan znakomicie
oddał wszystkie cechy pana Norrella – łącznie z bojaźnią, upierdliwością i
niechęcią do zmian. Wspaniałe jest to, że można niezbyt lubić pana Norrella,
ale jest on dla widza oazą spokoju i pewności, że wszystko jest w porządku.
Lecz gdy w finale jego nienaganna peruka zaczyna wyglądać jak stóg siana, samo
to wystarczy, by widz szykował się na najgorsze.
Jestem
także zachwycona serialowym Jonathanem Strange’em, którego zagrał Bertie
Carvel. Choć w pierwszej chwili myślałam, że to Matthew Macfayden ;) Wnosi on na
ekran niezwykłą energię i entuzjazm. A sceny w których ogarnia go szaleństwo są
wspaniałe. O ile w przypadku pana Norrella nie mamy możliwości obserwować, jak
dokonuje się przemiana (czy raczej nie jest ona tak spektakularna, bo w końcu
zgodził się oddać swoje książki, a to o czymś świadczy), to Strange uczestniczy
w wojnach, zabija, widzi śmierć bliskich, świadomie wybiera szaleństwo - i to
wszystko wpływa na to, że jego bohater z początku i końca serialu to dwie różne
postacie.
Na
potrzeby ekranizacji znacznie rozbudowano wątek jego relacji z żoną (bardzo
dobra rola Charlotte Riley). Zmieniono też zakończenie na bardziej romantyczne.
Idealny
jest Enzo Cilenti w roli Childermassa. Jest to jedna z najciekawszych postaci w
książce, a na ekranie zyskał jeszcze więcej tajemniczości i uroku. Zwłaszcza
sceny rozgrywające się między nim a panem Norrellem są znakomite. Wszyscy inni
w ich obecności są jak dzieci, którym pozwolono przysłuchiwać się rozmowie
dorosłych.
Co
do pary Drawlight (Vincent Franklin) i Lascelles (John Heffernan) mam mieszane
uczucia. Lascelles zgrywa się z moim wyobrażeniem eleganckiego, bogatego i
zblazowanego dżentelmena. Co nie zmienia faktu, że akurat zmiany w
poprowadzeniu jego wątku nie do końca mi się podobają. Chętnie zobaczyłabym go
jako obrońcę Zamku Odjętego Serca i Oka.
Z kolei Drawlighta
wyobrażałam sobie zupełnie inaczej. W moim przekonaniu to był taki trochę á la Wickham
z „Dumy i uprzedzenia”. Zresztą w powieści uporczywie nazywa się go drobnym, a
jak by nie patrzeć serialowy Drawlight drobny nie jest.
Urocza jest para Edward
Hogg i Brian Pettifer jako dobroduszni panowie Segundus i Honeyfoot. Jak
również Ariyon Bakare w roli Stephena Blacka.
Na koniec zostawiłam
sobie postać, która najmniej mnie przekonuje – Marca Warrena w roli Dżentelmena
o włosach jak puch ostu. Marc Warren nie zagrał źle, od razu się czuje, że jego
elf nie będzie psotnym duszkiem, ale zupełnie rozminął się z moim wyobrażeniem
tej postaci. Raczej nie czepiam się szczegółów (no bo inaczej wspomniałabym, że
Strange powinien być rudy), ale spodziewałam się kogoś młodszego. Dżentelmen
wygląda staro, a to wrażenie potęgują brwi i włosy. No bo jednak dla mnie
określenie „jak puch ostu” oznacza zdecydowanie bardziej niesforną fryzurę.
Jak to zwykle w serialach
kostiumowych BBC bywa, zachwycić się można oddaniem ducha epoki. Kostiumy, wnętrza
– ogląda się znakomicie. Anglicy potrafią to robić. W serialu o magii ważne są
także efekty specjalne (nauczona doświadczeniem naszego „Wiedźmina” wiem, jak
to bywa gdy coś pójdzie bardzo źle, a potem człowiek siedzi, ogląda i myśli – no
i po co mi to było?). Uspokajam, w serialu „Jonathan Strange i pan Norrell”
efekty specjalne także są przedniej marki. Scena ożywienia posągów w katedrze, tworzenie
koni z piasku czy czarna wieża – to tylko kilka z moich ulubionych.
Wyzwaniem była na pewno
kraina elfów, Faerie i Utracona Nadzieja, siedziba Dżentelmena o włosach jak
puch ostu. Jednak scenarzystom udało się zgrać wyjątkowość krainy elfów i
traktów Króla Kruków z wizją Anglii w czasach napoleońskich. Bo mimo iż są to
różne światy, to jednak znajdziemy w sposobie ich przedstawienia punkty
wspólne.
Szczerze polecam serial
BBC „Jonathan Strange i pan Norrell”. To bardzo dobra ekranizacja książki,
która mnie oczarowała. Jedyna wada – zdecydowanie za szybko się kończy. No i
nie pada moje ulubione zaklęcie:
Umieść księżyc w mych oczach, a biel miesiąca pochłonie fałszywe widoki, dzieło oszusta.S. Clarke, „Jonathan Strange i pan Norrell”, s. 370.
Komentarze
Prześlij komentarz