O pewnej angielskiej królowej raz jeszcze – „Wiktoria” 2016
Panowanie królowej
Wiktorii odcisnęło silne piętno na Wielkiej Brytanii. W końcu trwało ponad 63
lata, a rekord ten pobiła dopiero obecna królowa Zjednoczonego Królestwa
Elżbieta II. Epoka w której miesza się potęga brytyjskiego kolonializmu, pęd
rewolucji przemysłowej i sztywny gorset konwenansów to idealny materiał na
książki, filmy i seriale, których jak się okazuje nigdy dość, czego dowodem
serial kostiumowy stacji ITV pod tytułem „Wiktoria” z Jenną Coleman w roli
głównej.
Serial rozpoczyna się
pewnego poranka roku 1838, gdy młodziutka Aleksandryna Wiktoria dowiaduje się,
że zmarł jej wuj, Wilhelm IV. A to oznacza ni mniej ni więcej, że
osiemnastolatka zasiądzie na tronie Wielkiej Brytanii.
Początkowe odcinki to
przede wszystkim walka Wiktorii o to, by być samodzielną królową. A wszyscy
wokół na czele z matką, księżną Kentu (Catherine Fleming) i jej nieodłącznym
towarzyszem Johnem Conroyem (Paul Rhys) próbują ugrać dla siebie jak najwięcej
z jej nowej pozycji.
Pierwszy sezon serialu
bazuje na dość prostym schemacie – dojrzewania bawiącej się jeszcze lalkami
Wiktorii do roli królowej, kobiety, żony i matki. Mamy zatem pierwsze
samodzielne decyzje (jak wybór imienia), potknięcia, fascynację starszym i
doświadczonym lordem Melbourne, aż w końcu na horyzoncie zjawia się miłość jej
życia – książę Albert.
Jak widać, fabuła nie
jest specjalnie odkrywcza, ale nie odebrało mi to ani trochę frajdy z oglądania
serialu, ponieważ jest on bardzo dobrze zagrany. Jenna Coleman jako Wiktoria to
strzał w dziesiątkę. Mimo że aktorka jest sporo starsza niż jej bohaterka ma w
sobie dziewczęcy wdzięk, energię i urok.
Jednak pierwsze odcinki
bezczelnie kradnie dla siebie Rufus Sewell jako lord Melbourne, niezastąpiony
doradca Wiktorii w początkowych latach jej panowania. Jego relacje z młodziutką
królową skłaniają się ku wątkowi romantycznemu. Jest to wymysł twórców serialu,
gdyż w rzeczywistości lord M był sporo starszy niż w serialu, a królowa
odnalazła w nim nie romantycznego kochanka, ale ojca, którego całe życie jej
brakowało.
Jednak gdy patrzę na
Rufusa Sewella, wcale się nie dziwię zadurzeniu Wiktorii. Mądry, przystojny,
naznaczony smutkiem wynikającym ze zdrady żony, która uciekła z lordem Byronem.
Za taką kreację wybaczam twórcom rozminięcie się z prawdą historyczną.
Gdy nadchodzi czas, lord
Melbourne usuwa się w cień, a na horyzoncie zjawia się książę Albert grany
przez Toma Hughesa. I mimo, że Wiktoria wcale nie chce wychodzić za mąż, a już
na pewno nie za sztywnego Alberta, od pierwszych chwil widać, że między tą
dwójką iskrzy. Tom Hughes jest odpowiednio sztywny i chmurny. Dobrze, że jego
związek z Wiktorią pokazano nie jako sielankę, a nieustanne ścieranie się dwóch
charakterów.
Ale mimo że lubię Toma
Hughesa w roli Alberta, to pewnie się domyślacie, że na miejscu Wiktorii
wybrałabym księcia Ernesta, którego gra David Oakes. Jak zwykle nienaganny w
kostiumie z epoki i wreszcie w pozytywnej roli. Czekam aż ktoś dostrzeże, jak wielki
potencjał drzemie w tym aktorze.
Serial nieśmiało zagląda
także do życia służby Wiktorii. Myślę, że to pokłosie sukcesu serialu „Downton
Abbey”, ale sam wątek nie jest zbyt dobrze napisany. Mamy tu kilka chodzących
schematów – cwany, stary sługa, który szkoli sługę młodego, czy przybyła z
zewnątrz służąca z wielką tajemnicą. Tym postaciom poświęcono za mało czasu na
ekranie, by stali się czymś więcej niż niezbyt ciekawym przerywnikiem dla akcji
toczącej się w wyższych sferach.
Serial „Wiktoria” nie oferuje
widzowi fabularnych fajerwerków. Zahacza tylko o tak ważne sprawy jak
zniesienie niewolnictwa, działalność czartystów czy rewolucję przemysłową. To w
sumie dość prosta historia. Nie należy spodziewać się po niej wymyślnych
dworskich intryg. Ale jest za to dobrze zagrany i czaruje pięknymi kostiumami
oraz wnętrzami. Może ciut gorzej wypada przy szerokich planach, ale w żadnym
wypadku nie zgrzytałam zębami.
Wszystkim miłośnikom
angielskich seriali kostiumowych mogę z czystym sumieniem polecić „Wiktorię”.
Świetnie się bawiłam przy oglądaniu, a to jeszcze nie koniec – kręcą już drugi
sezon.
Muszę jakoś wygospodarować czas i wreszcie to obejrzeć! :)
OdpowiedzUsuńZachęcam - to tylko osiem odcinków. Ani się obejrzałam, a okazało się, że to koniec. Na szczęście powstaje drugi sezon :)
Usuń